Czy na feriach przegapiliście jakąś płytę roku?

A więc byliście na feriach daleko od domu, albo byliście chorzy, albo może jedno i drugie naraz? Jeśli wchodzi w grę to trzecie, sprawdźcie, czy to nie koronawirus. W pozostałych dwóch przypadkach najprawdopodobniej wystarczy odpocząć i uzupełniać płyty. Dzisiejszy przegląd może się w tym okazać pomocny. Wszystkie poniższe albumy ukazały się w ciągu ostatnich dwóch tygodni krajowych ferii zimowych (7-21 lutego). 10 propozycji, kolejność alfabetyczna, lista nie wyczerpuje tematu (Haptar, Beatrice Dillon, Lonker See – wiadomo, było tu nawet), kolejne próby nadrabiania zaległości zapewne się pojawią. 

AGAINST ALL LOGIC 2017-2019, Other People 2020, 8-9/10

Jeśli mierzyć to – jak w grach wideo – poprzez immersyjność, możliwość zanurzenia i pochłonięcia, to Nicolas Jaar na tym albumie przechodzi sam siebie. Mamy tu zresztą ciekawy zabieg – chilijski producent (ostatnio znakomity na albumie FKA Twigs), któremu teoretycznie poboczne przedsięwzięcie o bardziej tanecznym charakterze zrealizowane pod szyldem A.A.L. przyniosło niespodziewanie entuzjastyczne przyjęcie, najwyraźniej przyjął to za dobrą monetę i zatarł różnicę między nagraniami Jaara i A.A.L. To mogłaby być nowa (i najlepsza) płyta wydana pod własnym nazwiskiem – w końcu wcale nie składa się tym razem z utworów zszytych z myślą o parkietach tanecznych. A przynajmniej nie tylko – najbardziej w Penny i (choć to raczej industrialna dyskoteka) natarczywym If You Can’t Do It Good… z Lydią Lunch. Ale mnóstwo na tym albumie fragmentów swobodnego rozwijania abstrakcyjnych tematów, co wydaje się bardziej gestem ze szkoły IDM i illbientu, elektronicznych kierunków lat 90. Moim ulubionym jest With and Addict. Dużo tu wszędzie cyfrowego przesteru. W Deeeeeefers pojawia się z takim nadmiarem jak te „e” w tytule. Wspaniały utwór, natchniony i odpychający zarazem – coś jak najlepsze Fuck Buttons (mój drugi ulubiony utwór na płycie, trzecim byłoby chyba Faith). A takie zestawienie zachwytu nad czymś ułomnym (wszystko wskazuje na to, że Jaar znów pracował na samplach, często nie najlepszej jakości) przydarza się przy słuchaniu tego albumu co i rusz.

Płyty roku? Głupio tak zaczynać już przy „A”, ale owszem, typowałbym, że warto rzecz od razu nadrobić pod tym kątem.

AGNES OBEL Myopia, Deutsche Grammophon 2020, 7-8/10

Pierwsza płyta duńskiej wokalistki i kompozytorki Agnes Obel nagrana dla niemieckiego koncernu specjalizującego się w von Karajanach i Zimermanach. Nie bez kozery. Obie strony mocno się do siebie zbliżyły – nie tylko fizycznie (Obel pracuje w Berlinie), ale i ideowo. Misterne i tak aranżacje piosenkarki zrobiły się jeszcze elegantsze i wyrafinowane. W dobrym sensie. Skrzypce, wiolonczela i fortepian budują uduchowioną i intymną atmosferę, a gdy jeszcze dojdzie do tego kompozycja (moje ulubione: Broken Sleep, Myopia i Promise Keeper) trudno się nie zachwycić. Ta może i najlepsza płyta w dorobku Obel w najlepszych momentach zastępuje nieobecną Joannę Newsom (choć zarazem nie oddala się znacząco od poprzednich). A jeśli spojrzeć na to z perspektywy wytwórni Deutsche Grammophon: zacna 122-letnia berlińska oficyna najpierw poszerzyła katalog o didżejów remiksujących klasykę i grających łatwy repertuar współczesnych star-pianistów, a w tym tempie przed swoim 150-leciem będzie już kluczową marką muzyki pop.

Płyty roku? Szanse są niewielkie, ale uważam, że Angel Olsen i Agnes Obel powinny się kiedyś spotkać w takim zestawieniu.

GIL SCOTT-HERON We’re New Again. A Reimagining by Makaya McCraven, XL 2020, 9/10

Pierwsza w tym zestawieniu powtórka. Bo o nowej wersji albumu I’m New Here Gila Scotta-Herona pisałem już przecież ponad dwa tygodnie temu. Powtórka podwójna, bo to nowa wersja. Makaya McCraven wykonał jednak kapitalną robotę, by ten album pozbawić tej aury nowoczesnego brzmienia z roku 2010, postarzyć, zbliżyć do czasów świetności głównego bohatera. Wyszło perfekcyjnie.

Płyty roku? Przytakiwanie przy trzeciej płycie na liście brzmi już kompletnie niewiarygodnie. Ale przypomnę, że ten album zasadniczo był jedną z płyt roku już 10 lat temu, a w tej wersji jest lepszy.

GRIMES Miss Anthropocene, 4AD 2020, 6/10

Zauważyłem, że z Claire Boucher obszedłem się dość chłodno w porównaniu z recenzentami z Zachodu (i ani razu nie wymieniłem w recenzji nazwiska Elona Muska. Ale sporo elementów tej nierównej i brzmieniowo momentami trudnej do zaakceptowania całości mi się spodobało.

Płyty roku? Sądząc po ostatecznie wydrukowanych recenzjach albumu – pewnie tak. Sądząc po samym albumie – niekoniecznie.

JAZZPOSPOLITA Przypływ, Audio Cave 2020, 7/10

Robienie muzyki jazzowej dla fanów rocka idzie nam w Polsce nieźle – że powtórzę za własną notą w POLITYCE. I jak przy innych płytach Jazzpospolitej, nie ma w tym określeniu niczego poniżającego, bo odnajdywanie na nowo balansu pomiędzy jazzem a zmieniającą się brzmieniowo muzyką gitarową (w tym wypadku – bardziej postrockiem) – którą temu kwartetowi udawało się już uchwycić – to zabawa całkiem poważna. Zwiększa szanse u publiczności i liczbę dostępnych scen festiwalowych. Tylko z mediami gorzej – nie będzie z tego pewnie okładki „Teraz Rocka” ani „Jazz Forum”. Choć na tej trudnej płycie, nagranej w trakcie reform składu Jazzpospolitej, znalazłbym potencjalnego bohatera – to, co w Przedwiośniu robi nowy gitarzysta Łukasz Borowicki, wydaje mi się godne wzmianek po obu stronach. W tym zapowiadającym płytę utworze cały skład osiąga znów rodzaj równowagi pomiędzy romantyczną melancholią (której na całym albumie zdarza się prowadzić na manowce – najgorzej jest we Wszystkich barwach) a nowoczesną energią. Słychać tu świeższe inspiracje – choćby formacją Floating Points. A ten skład ewidentnie potrzebuje zasilania nowymi pomysłami brzmieniowymi, bo z obudowaniem ich w melodyjne kompozycje sobie poradzi.

Płyty roku? To zależy od kategorii. W konkurencji krajowej – kto wie, choć będzie ciężko. Obstawiam, że na kolejnej płycie może nas czekać coś lepszego. 

KING KRULE Man Alive!, XL Recordings 2020, 8/10

Wytwórnia XL ma niezłą passę. Po znakomitym albumie Makayi McCravena zupełnie niepozorna płyta King Krule’a zrobiła na mnie niemal równie dobre wrażenie. Rzecz jest chyba najbliżej definicji brzdąkania w miłym znaczeniu tego słowa. Nie wiem, czy to zagubiony w nie swoich czasach postpunkowiec (na co wskazywałby nastrój), czy alternatywny raper (co podpowiada czasem ekspresja wokalna), czy może jazzman (jak pokazują harmonię, a chwilami także instrumentacja). Wiem, że wszystkie te światy spotkały się na Man Alive! ze znakomitym efektem. Hasło muzycznej morfiny, które gdzieś się w jego kontekście pojawia, można uznać za naprowadzenie na nazwę zespołu Morphine. Muzyka brzmi jak Sleaford Mods ze zwalniającej, wciągniętej przez magnetofon taśmy. Przede wszystkim jednak sytuowałbym to (ku swojemu własnemu zaskoczeniu) gdzieś w okolicach Barry’ego Adamsona, czyli smutnawej muzyki do odpoczynku po jeszcze bardziej ponurym dniu. Niby nic wybitnego, ale jak idealnie trafia w ludzkie potrzeby! Tak wyraziste, że łatwo to sparodiować. Wręcz bezbłędne w swej mizerii. 

Płyty roku? Szanse takie jak na to, że ktoś wymyśli sobie pseudonim, w którym jeden człon będzie tłumaczyć drugi. Zaraz zaraz…

MOSES SUMNEY græ: Part 1, Jagjaguwar 2020, 8/10 

Tę płytę opisywałem ledwie wczoraj, więc tylko podlinkuję. Jeśli nadrobicie do maja, będziecie na bieżąco w momencie ukazania się reszty nowych nagrań Mosesa Sumneya.

Płyty roku? I owszem, i owszem. Czekam na część drugą i powoli zaczynam przyjmować zakłady.

PICTISH TRAIL Thumb World, Fire 2020, 7/10

Johnny Lynch nie był w lutym jakąś szczególnie szeroko opisywaną postacią, a jego Pictish Trail pozostaje przedsięwzięciem dość niszowym, cieszącym się lokalną sławą w Szkocji. Ale jeśli gdzieś szukać w tym miesiącu prawdziwej konkurencji dla psychodelicznego popu Tame Impala, to właśnie w rejonach tej przyjemnie bezpretensjonalnej, choć może mało odkrywczej ambitnej płyty, zamykającej folk, psychodelię i elektronikę we wdzięcznych piosenkowych formach. Przypominają się krajanie Lyncha z nieodżałowanego The Beta Band, czyli brytyjski wzorzec psych-popu sprzed dokładnie 20 lat. Thumb World wydaje mi się jedną z najbardziej niedocenionych płyt mijających tygodni.

Płyty roku? Ostatecznie pewnie nie (chyba żeby rok skończył się nagle jutro), ale bliżej The Beta Band pewnie w tym roku się nie znajdziemy.

TAME IMPALA The Slow Rush, Interscope 2020, 7-8/10

I ten album opisywałem na bieżąco, szukając wielkości najlepszych płyt w dyskografii Kevina Parkera. Oszczędzę więc czytelnikom powtórek, choć dziś – znając też lepiej konkurencję z całego miesiąca – wyceniłbym tę płytę raczej na 7.

Płyty roku? Pewnie przemknie ten album przez niejedno zestawienie, choć nie zasłużył na to tak jak pierwsze dwa albumy TI.   

TENNIS Swimmer, Mutally Detrimental 2020, 6-7/10 

Małżeński duet z Denver, który długo robił za tło dla innych, a na tym albumie usiłuje zagrozić konkurencji. Zwracano mi nawet uwagę, że Tennis lepszy niż Tame Impala – albo przynajmniej porównywalny w podobnej konkurencji. Mam ten problem, że tembr głosu Alainy Moore nie należy do moich ulubionych. Poza tym rzecz robi bardzo solidne wrażenie, tyle że czułem się trochę jak ten lekarz w drugim sezonie niezłego serialu Wspaniała pani Maisel: szukałem kogoś bardziej weird, a członkowie Tennis opowiadają w sumie dobrze znaną historię – piosenki z pogranicza twee popu, czasem (How To Forgive) nawet bardzo blisko sentymentalnych doświadczeń popu lat 80. Siedzę więc i słucham tego z miną lekko jednak obojętną, jak ten doktor kolejne kandydatki na dziewczynę podsuwane mu przez matkę.   

Płyty roku? Szanse są nieznaczne, ale nie wygląda na to, żeby w swojej bezpretensjonalności komukolwiek tu na jakichś rocznych zestawieniach zależało.