Beatem w twarz

Dziś po południu na Polityka.pl (a jutro na papierze) rozmowa, którą przeprowadziłem z Błażejem Królem. Prawdę mówiąc, od dawna czekałem na okazję, żeby wrócić do tematu, podjętego kiedyś tutaj (stare dzieje – oglądać od 11. minuty). I usłyszałem kilka sformułowań rodem z tekstów Króla, choćby to, że chcielibyśmy, żeby każdy utwór był strzałem w twarz. Może to być głaśnięcie, ale takie, które zostawia ciarki na plecach. Polecam lekturę, a pod koniec tygodnia pojawi się jeszcze zupełnie wyjątkowy i niepowielający treści tego wywiadu podcast. Tymczasem już dziś pozwoliłem sobie na odwołanie do Króla w tytule notki – bo musiałem.

Pierwsza cecha muzyki Beatrice Dillon na płycie Workaround (niektórzy piszą, że debiutanckiej, ale to trochę nie fair – jej wpływ na duetowe albumy z Rupertem Clervaux był fundamentalny) to właśnie fakt, że w sporej części składa się z takich strzałów w twarz. W sensie nieco innym – po prostu muzyka Angielki, skoncentrowana na rytmie (podobnie jak nagrania z Clervaux), uderza samą bezpośredniością miksu, w którym autorka obywa się bez pogłosowych bibułek i zrzuca te dość suche perkusyjne sample na pierwszy plan. A wśród składników są tu także partie tzw. żywych instrumentów, lecz zamiast wchodzić ze swoimi beatami w ich naturalne środowisko akustyczne, Dillon dość bezceremonialnie przeciąga je na stronę elektroniki, szatkując i też w dużej mierze pozbawiając naturalnych pogłosów, czasem nawet ostrym cięciem takiego sampla. Może tylko w Square Fifths dźwięki – w tym wypadku barwy syntezatora – wybrzmiewają dłużej. Większa część płyty to dość wąska przestrzeń i jednostajne tempo w okolicach 150 BPM.

Ograniczenia mają sens, bo dzięki nim Workaround – składający się głównie z serii numerowanych kompozycji o takim samym tytule – ma spójność. Wszystko, co się dzieje rytmicznie w obrębie tych ograniczeń, staje się ciekawsze, bo udało się tu zamknąć i zabawy wschodnią lub afrykańską polirytmią (Workaround One), i synkopowane wariacje na temat future garage’u (Workaround Four), i flamenco (Workaround Three). Udało się też pogodzić partie grane na tabli (Kuljit Bhamra), gitarze hawajskiej (Jonny Lam), wiolonczeli (Lucy Railton – zostawia szczególnie długi ślad w Workaround Five, Six i Seven) czy korze (Kadialy Kouyaté). Dillon pozwala im współistnieć na własnych, niedemokratycznych, ale zarazem bardzo równych prawach – każde z tych brzmień jest używane, wykorzystywane. Jest też fragment wokalny – we wklejonym wyżej Workaround Two, najszybciej przyciągającym utworze, słyszymy głos Laurel Halo. Zarazem jednak mamy wrażenie, że poszczególni muzycy, choć ubezwłasnowolnieni, stają się pełnoprawnymi producentami (albo żywymi pluginami) – dzięki tej rozhuśtanej rytmice Dillon stwarza wrażenie całkiem swobodnego jam session odbywającego się gdzieś w przestrzeni mikroprocesorów komputera.

Owszem, i to nie jest jakaś nowa jakość, od czasów Carla Craiga, Atom Hearta czy nawet Matthew Herberta były takie próby, ale londyńska producentka odświeżyła ten świat brzmieniowo, powołując się m.in. na Marka Ernestusa i jego afrykańskie działania z Ndagga Rhythm Force oraz SND. Workaround to zarazem oszczędny i błyskotliwy, imponujący album. Czego się tu można czepiać? Zapewne tego, że – podobnie jak większość artystów elektronicznych trzymających jeszcze kontakt ze sceną klubową – Dillon myśli trochę bardziej kategoriami epek niż albumów. Stąd po niezwykle mocnym początku od połowy płyty (poza pojedynczymi, świetnymi nagraniami w rodzaju Clouds Strum, który nieźle spełnia założenia muzyki czwartego świata z wczorajszego wpisu) zaskoczeń będzie już mniej.

BEATRICE DILLON Workaround, PAN 2020, 7-8/10