Kolejni Polacy w kosmosie [podsumowanie tygodnia]
Znowu to zrobili. Chociaż nie do końca wiem, jak to robią, więc trochę popytałem i przynajmniej we fragmencie odsłonili ten proces. Polska grupa EABS nie chciała eksploatować afrofuturystycznych wątków muzyki Sun Ra – chociaż jak tak człowiek słucha tego, co mówią dziś nasze władze, to chciałoby się samemu dokonać wypierpolu na inną planetę – tylko postawiła na pewien styl pracy eksponujący trening i dyscyplinę. To, co mi opowiedzieli Sebastian Jóźwiak (menedżer i wydawca, ale też współtwórca koncepcji płyt grupy) oraz Marek Pędziwiatr (klawiszowiec i lider), i czego fragment znalazł się w audycji w radiowej Dwójce, wklejam poniżej w postaci jubileuszowego podkastu w ramach nieregularnego ostatnio cyklu Polifonia na fonii. A dalej przejdę do podsumowania dwóch tygodni na Polifonii i wrócę do Sun Ra.
W poprzedni poniedziałek ekscytowałem się paroma naprawdę udanymi momentami z onlajnowego życia koncertowego – i płytą Macieja Maciągowskiego.
W poprzedni wtorek wspominałem wynalazcę fuzza i odnotowałem jego współczesne, szersze nieco zastosowanie, opisując wiolonczelowy album Olivera Coatesa.
W środę pisałem na blogu o Felbm – po raz kolejny – a ponieważ prawie nikt tego Felbm nie zna, zanotowałem rekordowo niskie zainteresowanie notką. Za to na łamach POLITYKI wyszedł mój tekst wspomnieniowy o Eddiem Van Halenie i tu – o, ludzie – dostałem tyle miłych reakcji jak rzadko. Nawet pewien sympatyczny starszy pan (tak się przedstawiał) zwrócił mi w mailu uwagę na idola jego młodości, gitarzystę Duane’a Eddy’ego. I wiecie co? Sprawdziłem – ten Eddy wciąż żyje.
W piątek (w czwartek pauzowałem) ekscytowałem się kolejnym polskim albumem. Wróci w podsumowaniach. Alfah Femmes to grupa potrzebna wczoraj, a dziś niezbędna, wydali płytę w idealnym momencie i nie dajcie sobie jej przemilczeć. Przy okazji – w piątek opublikowałem też podkastową rozmowę z Dominikiem Wanią, zachęcam do posłuchania.
W kolejny poniedziałek zacząłem od serii płyt kobiet. Cztery wpisy w jeden dzień. Bywało już więcej, ale i tak pochłonęło to sporo energii. Najpierw mocne klubowe wejście Eli Minus. Później jeszcze mocniejsza – i bardziej poruszająca, a z pewnością najlepsza z dotychczasowych – płyta Siksy. Dalej Adrianne Lenker, której muzyka podobała mi się trochę mniej – przynajmniej w kontekście powszechnego entuzjazmu. Ale to wciąż rzecz warta uwagi. Na koniec – bardzo udana, subtelna płyta, do której od tamtej pory jeszcze wracam, czyli This Is The Kit.
We wtorek było o Gorillaz. Że właściwie zrobili to samo, co zawsze, ale lepiej niż ostatnio.
W środę – o formacji clipping., czyli płycie, bez której nie ma współczesnego afro-horroru w muzyce. A przy okazji – to był świetny tydzień w premierach, pewnie jeden z najmocniejszych w roku.
W piątek (bo w czwartek znowu pauzowałem – efekty pauzy w nowym numerze POLITYKI) opublikowałem listę premier tygodnia, chociaż trudno powiedzieć, czy wczoraj ktokolwiek się takimi drobiazgami przejmował. Nawet Taco Hemingway udzielił wywiadu po raz pierwszy od lat, mówiąc „New York Timesowi” o tym, co się w Polsce dzieje i o zmianie stosunku do swojej własnej muzyki. W podkastowej rozmowie o Sacrum Profanum Krzysztof Pietraszewski mówił mi o onlajnowej formule jako o szansie na zrobienie czegoś zupełnie innego. Mnie przekonał.
A teraz wrócę do tej przedziwnej koniunkcji planet, która sprawiła, że tego samego dnia – wczoraj – ukazały się: pierwszy od śmierci Sun Ra nowy album studyjny (choć ulepiony głównie ze starego repertuaru) jego Arkestry, która okazała się tak zdyscyplinowana, że działa do dziś pod kierunkiem Marshalla Allena, oraz kolejny album grupy EABS, tym razem z utworami Sun Ra. Paradoksalnie nasi mają więc bardzo podobną sytuację – udowodnić, że odnajdują się w repertuarze mistrza z Saturna. Jedni i drudzy robią to jednak na różne sposoby.
Arkestra Allena zaskoczyła mnie pozytywnie brzmieniem. Klasyki Sun Ra takie jak Rocket No. 9 brzmią bezbłędnie, dynamicznie, czysto (a produkcja starych płyt Arkestry pozostawiała często sporo do życzenia), Swirling – tytułowy utwór Allena – brzmi dość anachronicznie, ale ma swój urok, sprawdzają się wokaliści (Tara Middleton i Dave Davis), znakomite wrażenie robi pianista Farid Barron, a sam Allen gra efektowne partie na EVI, które wynagradzają nam nieobecność syntezatorów. Owszem, Arkestra jest dziś – co widać jednak na koncertach – w dużej mierze izbą pamięci swojego zmarłego w 1993 r. lidera (Czego słucham poza starą muzyką Sun Ra? A co tam jest? – mówi Allen w rozmowie z NYT). Ale siła tych więzi, scalających zespół mimo kolejnych odejść jego członków, jest niesamowita. I dobrze, że tą płytą muzycy pod wodzą 96-letniego (!) Allena postanowili ją udokumentować.
Z EABS sytuacja jest inna – wybrali klasyki z trzech dekad działalności Arkestry i potraktowali je bardzo luźno, jako pretekst do dalszego przesuwania formuły. Skoro Sun Ra poszedł w kosmiczny swing, to oni mogą w space fusion, w space funk, jeśli on szedł w disco, to oni mogą zawędrować w okolice house’u (UFO). Precyzyjniej tę formułę wyjaśniają sami muzycy w rozmowie. Gra zespołowa wychodzi wrocławskiej formacji wybornie – ale sola Pędziwiatra (szczególnie to syntezatorowe w Interstellar Low Ways) robią olbrzymie wrażenie. Wstawki z rozmów Sun Ra albo z jego złotych myśli i spostrzeżeń zostały wyjęte m.in. z filmu Space Is The Place i robią tu podobną robotę, co te filmowe urywki w płycie EABSów poświęconej Komedzie. Tyle że lepiej jeszcze budują spójną narrację dotyczącą możliwej (albo – zdaniem Sun Ra – już trwającej) postapokalipsy, troski o planetę. Nawet na tle innych reinterpretacji dorobku Sun Ra (pamiętam np. płytę The Myth Lives On wytwórni Kindred Spirits, z m.in. Kingiem Brittem i Jimim Tenorem) rzecz jest zdecydowanie warta uwagi i brzmieniowo uwodzi od pierwszych minut. A na polskim rynku będzie pewniakiem do rocznych podsumowań.
SUN RA ARKESTRA Swirling, Strut 2020, 7-8/10
EABS Discipline of Sun Ra, Astigmatic 2020, 8-9/10