Nie igra się z rozrywką, to są poważne sprawy

Wśród wielu modelowych błędów, jakie popełniła władza, jeden ugryzł ją po paru miesiącach w sposób najbardziej zaskakujący. Wypalenie przez pandemię, przy rządowej bezczynności, całego sektora rozrywki dla młodych.

Wiemy już, że Strajk Kobiet to obok parad równości najmłodsza z dotychczasowych manifestacji III RP. Wiemy też, że zamienia się wieczorami w gigantyczne jp-party przy starym hicie Erica Prydza z dopisanym polskim refrenem pokolenia JP i w cwanej przeróbce Cypisa. Wiemy, że atmosfera tych wydarzeń zamieniła je (Strajk Kobiet pisze o tym na oficjalnych kanałach) w wielką paradę/karnawał wolności. Wiemy też, że są dość bezpieczne, jak clubbing XXI wieku – poza zewnętrznymi incydentami: księdzem, który wyskoczył z bronią do demonstrantek, kierowcą ABW (Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego), który jedną z nich poturbował, taranując samochodem czy atakujących tu i ówdzie bojówek, które do ataku zaprosił wicepremier odpowiedzialny za bezpieczeństwo (sic!). Wszystko to wygląda jak samokontrolujący się model letniego festiwalu, co celnie wypunktował w swoim facebookowym wpisie mój kolega z redakcji „Przekroju”, a później wicedyrektor MSN-u Marcel Andino Velez (Jaki Open’er, taki line’up! – żartował, publikując strajkowy rozkład wydarzeń dnia). Bo pośród wielu aroganckich PR-owych zaniedbań (brak jakiejkolwiek rozmowy z młodymi, ignorowanie ich zmieniającego się światopoglądu, wciskanie im XIX-wiecznej narracji niepodległościowej jako jedynej oferty itd.) PiS wykonał jeden ruch, który pewnie teoretycznie miał być niezauważalny: całkowicie i modelowo olał w pandemii sferę nocnego życia. 

Polski system wsparcia kultury jest z natury od lat ustawiony raczej na kulturę wysoką, jakąś tam rozrywkę i inne obrzeża sektora kreatywnego (który dziś wyrusza na spacer po Warszawie) ministerstwo kultury najchętniej w ogóle odcina, oddając pod opiekę ministerstwu gospodarki. Taki status mają np. gry wideo, choć ich waga jako przemysłu jest przez rządzących co i rusz podkreślana. Kluby i festiwale też – z tą różnicą, że tu nikt nie próbuje nawet wyliczyć znaczenia branży.

Problem jest oczywiście światowy, ale Zachód jest pod tym względem gdzie indziej. Tymczasem Piotr Gliński od swoich poprzedników różni się tym, że jeszcze mocniej dotacje przekierował ze sfery żywej kultury na bezpieczną sztukę historyczną, kościoły i muzea, uznając, że inwestycje w beton i stolarkę okienną będą ideologicznie najbezpieczniejsze, bo tu prędzej mu się grzyb zalęgnie niż jakieś lewactwo. Polskie kluby, całe ich zaplecze i świat życia nocnego, włącznie z didżejami i żyjącymi z klubowych występów producentami elektroniki były zjawiskiem, w którym aktywizm społeczny kwitnie, więc być może tym bardziej nie było pomysłu – poza okazjonalnym wsparciem z samorządów i paroma ochłapami z „Kultury w sieci”, tyle że przeznaczonymi dla konkretnych twórców, a nie klubów jako instytucji kultury.

A na Strajk Kobiet wyszła publiczność przypartych do muru teatrów, słuchacze z sal koncertowych, wyposzczona brakiem letnich festiwali młodzież i klienci klubów, których zgromadziła przede wszystkim wspólna walka, ale też brak tych sfer kultury, które zwykle wypełniają im wieczory. I wyszli pracownicy tego sektora, chwilowo bezrobotni, ale czekający na spotkanie ze swoją publicznością. A dziadostan – jak to pięknie określił jeden z transparentów – przygląda się tej muzyce i tańcom na manifestacjach i nic nie widzi, sądząc, że są jakąś fanaberią, tymczasem są, jak przy okazji różnych młodzieżowych rewolt, esencją sprawy. Prawica w swojej misji zbawiania na siłę zapomniała o zabawianiu.  

Ukazujące się za kilka dni Gusła, 20-minutowa epka sygnalizująca też pojawienie się nowej marki (Tańce) na polskiej scenie klubowej, to idealna ilustracja problemu. Twarde, podszyte emocjami beaty wyprodukował Avtomat – członek prężnego kolektywu Oramics, o którego działaniach pisałem choćby w ubiegłym roku. A zarazem człowiek zaangażowany osobiście w obronę praw osób LGBTQ+. Inspiracje to oczywiście – zgodnie z tytułem – stare słowiańskie obrzędy i tutejsza prakultura taneczna (polecam szczególnie Szeptuchę). W sam raz na after party po spontanicznie wystawianych w sobotę w Warszawie Dziadach na Mickiewicza. Ale wszyte w to zostały również osobiste doświadczenia autora, który był jednym z aresztowanych podczas protestów przeciwko zatrzymaniu Margot z kolektywu Stop Bzdurom. Jesteśmy tu w samym sercu aktywizmu sceny tanecznej i zabawy zaprawionej chłodem i posępnym nastrojem polskiego listopada. 

Z kolei świetny nowy materiał Paszki (Szymon Sapalski, znany także z opisywanego na Polifonii duetu Muka) to wyjście daleko poza klub. Muzyka elektroniczna płytko zakorzeniona w eksperymentach brzmieniowych Björk i jej pomocników z Matmos, w której wydarzyć się może wszystko. Z elementami radosnego bałaganu i feerią atakujących słuchacza drobiazgów dźwiękowych, typowymi już dla polskiej sceny, uformowanej w niedofinansowanych klubach, ale oddychającej romantycznym mitem Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. Cauliflower z Kachą Kowalczyk, piosenkowa kotwica nowego materiału wydanego przez amerykański label Noumenal Loom, kluczowy punkt całości, wydaje się przetworzoną, fantazyjną odpowiedzią postcyfrowego świata na estetykę Enyi. A kończący całość Komórczak (z Anią Grr) to z kolei zdigitalizowana Masłowska, mocniej wprasowana w opowieść o świecie mętnych (choć sama opowieść pełna konkretów) wspomnień z ery pierwszych Windowsów. Reszta to zajmujące łamańce rytmiczne – jak w Terakocie czy Szczupaku – muzyka, przy której taniec wydaje się jeszcze większym przełamaniem oporów niż zwykle i której śledzenie angażuje wyobraźnię w sposób z całą pewnością niedostępny dla zakutych łbów. 

AVTOMAT Gusła (Human Rites), Tańce 2020, 7/10
PASZKA Gluon, Noumenal Loom 2020, 8/10