Pandemia pokonana, czemu nie wychodzicie?

A więc stało się. Pandemia pokonana, można wyjść z domów. Szefowie znowu zwalniają za nieprzychodzenie do pracy, co wywołuje protesty central związkowych. Te domagają się dodatków za obecność na zebraniach offline. Do klubów, otwartych z zaskoczenia, nie przychodzi nawet cały personel, rusza więc nietypowa kampania: zamiast czytać książki idź walnąć browara, powstają też specjalne strefy w kawiarniach dla ozdrowieńców i zaszczepionych. Pracę orkiestr trudno wznowić, bo niektórzy muzycy zmieniali już pracę tyle razy, że w końcu znaleźli lepiej płatną i w dodatku niewymagającą wychodzenia z domu. Gliński kończy weryfikację ostatnich wniosków Funduszu Wsparcia Kultury. Kurski przygotowuje telewizyjnego sylwestra na Narodowym. Eric Yuan próbuje sprzedać swój pakiet akcji Zooma, ale nikt nie chce kupić. Ludzie masowo próbują dokonać zwrotu laptopów kupionych na lekcje online i pracę domową, tłumacząc, że wcześniej nie mieli gdzie zwrócić, bo salony były zamknięte. I znowu zalepiają kamerki w laptopach. Firmy kurierskie ubiegają się o rekompensaty. Przyparte do muru brakiem zamówień na wynos Wolt i Uber ustawiają się w kolejce o milionową pomoc z budżetu. Tylko w kościołach nic się nie zmienia, prócz tego, że paru księżom zmieniono parafie. Polacy tak się oswoili z sytuacją, że reprezentacja ONR w Sejmie – wszyscy w maseczkach – składa społeczny projekt przywrócenia do nazwy kraju członu Korona. Gdy Open’er ogłasza, że edycja 2021 odbędzie się jednak w wersji online, w ciągu 15 sekund sprzedaje pierwszą pulę ekskluzywnych karnetów – z dostarczanym przez firmę kurierską namiotem, który można sobie ustawić na podwórku. 

Powyższy scenariusz jest oczywiście zmyślony, ale niewiele dziś wskazuje na to, żebyśmy szybko wrócili do tej dawnej normalności. Raczej już stworzymy jakąś nową. Świadczy o tym dyskusja, jaką śledziłem w zeszłym tygodniu podczas festiwalu M for Montreal – o tym, czy i w jakiej formule organizatorzy imprez masowych będą wymagać od swojej publiczności zaświadczeń o szczepieniu na covid. Bo nie ma wątpliwości, że branża będzie musiała znaleźć jakiś rodzaj epidemicznego zabezpieczenia. Rolę showcase’ów na kanadyjskim festiwalu – który odwiedzałem pomiędzy jednym a drugim zajęciem redakcyjnym wykonywanym z domu – pełniły nagrane wcześniej krótkie studyjne występy różnych wykonawców. Rolę kuluarowych spotkań – umawiane za pomocą festiwalowej apki rozmowy 1:1. Udało mi się w ten wirtualny sposób poznać menedżerkę firmy zajmującej się… muzyką pisaną przez sztuczną inteligencję. Sytuację komplikowały niestety różne strefy czasowe. Ale mimo wszystko zaczynam się przekonywać do tego, że jakiś rodzaj wydarzeń online przetrwa pandemię i doskonale sobie poradzi w przyszłości. Tym bardziej że podczas weekendu zaliczyłem jeszcze koncert Donny’ego Beneta (odegranie całego repertuaru ostatniej płyty na klubowej scenie w stylizacji retro plus pośrodku wywiad z jakimś Serbem dla odprężenia) i występ improwizowany Klubu Komediowego ze wsparciem prof. Bralczyka. Skakałem też po innych wydarzeniach – włącznie z meczem szachowym, którego transmisję na FB oglądało na żywo ponad 3 tys. osób. A to się wszystko dopiero – z pewnym opóźnieniem – rozkręca. Dochodzi też liczba premier, płyt, które nierzadko artyści dopiero kończą nagrywać, a których będziemy słuchać jeszcze długo w tych nowych czasach.   

Występ grupy Lotto należał do nielicznych koncertów, w których od marca brałem udział. W niezbyt optymalnych warunkach, pod budynkiem PKiN, z brzmieniem gorzej kontrolowanym niż w klubie, ale z tą samą dawką niepokoju, którą przynosi nowa płyta. Opisywałem już pierwszy, drugi i trzeci album supertria Mike’a Majkowskiego, Pawła Szpury i Łukasza Rychlickiego, i wydaje mi się, że jest w sytuacji niezbyt łatwej. Model grania, który podlegał ciągłej ewolucji od debiutu aż do płyty VV zmienia się trochę mniej, muzycy rozumieją się tak dobrze, że łatwiej przewidzieć efekt końcowy. I może po to, by wyjść z jakiejkolwiek rutyny, zdecydowali się nagrywać w Ladomku na warszawskim Jazdowie. Brzmienie trochę się zmieniło, złożone z czterech nowych utworów, wydane dziś After Hours wydaje się pod tym względem nawet bardziej wyrafinowane, urozmaicone niż poprzednie albumy. Pojawiają się barwy syntetyczne, całość ma też bodaj największą spośród albumów Lotto rozpiętość dynamiczną, co czyni tę płytę z miejsca najlepszym zestawem na początek dla kogoś, kto jeszcze z muzykami z Warszawy i Berlina nie miał do czynienia.

Muzyka to w dalszym ciągu szukanie groove’u idealnego środkami minimalistycznymi, z wyobraźnią przestrzenną dubu i w otwartej formule rockowego brzmienia. Utwory ewoluujące powoli, wykorzystujące improwizację i emocjonalnie intensywne. Każdy z miłośników poprzednich albumów odnajdzie tu swoją ulubioną wizję Lotto, mnie najbliższa pozostaje ta nieco bardziej leniwa, która stawia na wieczny suspense. Ale i mnie zaskoczyło Casino, które właśnie z takiej formuły ciągłego czajenia się wyprowadza motyw o charakterze, który lepiej ilustrowałby już odchodzenie, a może po prostu napisy końcowe filmu. A może też nieźle odpowiadające światu dookoła, w którym kina zamknięte, podobnie jak sale koncertowe – czynne są za to, co zresztą wydaje się jakąś halucynacją (a jest za pewne efektem ekonomicznego lobbingu), eksponujące duchową pustkę kasyna?    

LOTTO After Hours, Endless Happiness 2020, 8/10