Symfonia lajków

Gdyby koronawirus był suitą rockową, podświetlałby mi się na fioletowo na klamkach i kartonach z AliExpress. Bo suitę to ja, proszę Państwa, jako stary słuchacz rocka progresywnego, wyczuję na kilometr w wydychanym powietrzu. Uchwycę myśl o concept-albumie, jeszcze zanim zagnieździ się w głowie artysty. No, z tym ostatnim to może przesadziłem, bo przy pierwszym odsłuchu nowej  płyty Emila Miszka – trochę zwiedziony niedawnymi nagraniami grupy Algorhythm – byłem przekonany, że tu będą grane jakieś nowoczesne groove’y. A dostałem po uszach symfonią fabryki lajków – żeby nawiązać do ciekawego polskiego dokumentu. 34 minuty albumu Artificial Stupidity to zasadniczo jeden kawałek o ofiarach systemu mediów społecznościowych, internecie i sztucznej inteligencji podzielony na hasła: Pixel, Hash, Insta, Trolling itd. Podobnie jak opisywany wczoraj Childish Gambino wpada to w zaskakującym i niespodziewanym kontekście, kiedy internet jest przez chwilę bardziej ludzki niż się wydawało i służy bardziej zbliżaniu niż oddalaniu – ale zasadniczo przynajmniej ogólny temat trafiony. A sama muzyka trafiona znakomicie.

Ze suitą nie ma żartów – i ja też nie żartowałem. Swingowe Pranky jest tu zasadniczo uwerturą do sześcioczęściowego cyklu, który zgrabnie konfrontuje tradycyjne granie z nowoczesnym, improwizowanym na kilku planach. W swoim autorskim przedsięwzięciu trębacz Emil Miszk nawiązuje może trochę do Gershwina, ale przede wszystkim słychać w jego muzyce ewidentne ciągoty do kontrapunktu – od Bacha po Moondoga (tu polecam szczególnie środkową część Feed, jeden z lepszych momentów na albumie). I w żadnym momencie nie odpuszcza dyscypliny. A tych zakrętów, podtematów i smaczków napisał tyle, żeby na utwory pokroju Insta czy Trolling spoglądać jak na minisymfonie same w sobie. 

Całość wydaje się nie tylko dokładnie napisana, ale też wyreżyserowana z dużą precyzją i zrealizowana z liderską pewnością siebie charakterystyczną może dla Marcina Maseckiego, może też dla Kamila Piotrowicza. I z wszechobecną dziś w polskim jazzie swobodą poruszania się pomiędzy nurtami połączoną z niepokojem, który każe w ciągu półgodzinnego utworu zaliczyć wszystkie stylistyczne bazy. A także z charakterystycznym chyba dla wszystkich ważniejszych polskich liderów tego pokolenia dystansem do własnych instrumentalnych popisów. Kompozycje przewidują miejsce dla wszystkich.  

Tu należą się czytelnikowi wpisu informacje natury banalnej – np. że Miszkowi towarzyszy znakomity zespół. Wymienię nawet jego członków, udając przez chwilę, że przedmiot rozważań trójmiejskiego trębacza nie istnieje i nie można sobie tego sprawdzić w sieci: Kuba Więcek – saksofon altowy, Piotr Chęcki – saksofon tenorowy, Paweł Niewiadomski – puzon, Michał Zienkowski – gitara, Szymon Burnos – fortepian, Konrad Żołnierek – bas, Sławek Koryzno – perkusja. Będziecie mieli z ich studyjnej pracy mnóstwo przyjemności i nie sądzę, byście mieli choć przez moment uczucie znużenia i chęć odłożenia tej płyty na półkę.

Już samo odkrywanie odniesień poutykanych na tym albumie to pasjonujące zajęcie na czasy uziemienia we własnych mieszkaniach. Bo z czym kojarzy mi się wprowadzany przez puzon temat w połowie końcowego Trollingu? Ktoś pomoże? Może tak długo tego słuchałem, że już z nowym Miszkiem mi się kojarzy? A ten kolaż, który się rozgrywa w ciągu może dwóch minut w drugiej części tego samego utworu to jakieś luzackie szarże rwanych zmian stylu jak na płytach Zappy (że ponownie się do niego odniosę – zdarzyło mi się przy poprzednim albumie Miszka). Jak nie będę miał podczas pandemii nic nowego do opisania, to może poświęcę Miszkowi całą serię wpisów. A na razie wypada mi tylko wyrazić żal, że nie będzie można tego w najbliższym czasie usłyszeć na żywo.   

EMIL MISZK & THE SONIC SYNDICATE Artificial Stupidity, Alpaka 2020, 8/10