The best of Polish Jazz poza serią

Mój dentysta zmienił radio na rockowe. Dzień przywitał mnie więc wierceniem na podkładzie Stop Loving You Toto i wykonywaniem wypełnień do rytmu Another Brick in the Wall. Człowiek nie uświadamia sobie, ile lat ma jego uzębienie, dopóki nie posłucha przez godzinę na fotelu Kansas, Pink Floyd, Toto, Perfectu i nie rozpozna wszystkiego po jednej nutce. Dentysta mówił (a są to chwile, kiedy trudno polemizować), że potrzebował zmiany, że próbował muzyki poważnej jako uspokajacza, ale się nie sprawdziła, a na klasyczny rock pacjenci dobrze reagują, nawet ci starsi. Chciałem powiedzieć, że szczególnie starsi, ale blaszka zamontowana przy odbudowie ścianki zęba nie pozwalała, zacząłem więc swobodnie fantazjować na temat tego, co bym chciał usłyszeć na fotelu. Musiałaby to być muzyka odpowiednio zajmująca – żeby nie koncentrować się na samej akcji. Jazz byłby w sam raz. Nieprzesadnie awangardowy i nieprzesadnie mocny – bo przy Gustafssonie czy Brötzmannie nie pozwoliłbym działać dentyście w obawie o jego reakcję – no i nie smooth jazz, bo ból w dwóch postaciach się pewnie raczej mnoży niż sumuje. I wtedy przypomniałem sobie, że zapomniałem jakiś czas temu o ważnej płycie. A w sumie to nawet o dwóch.

EMIL MISZK AND THE SONIC SYNDICATE Don’t Hesitate, Alpaka 2018, 7-8/10
Recenzja nowej płyty trójmiejskiego trębacza Emila Miszka była właściwie napisana już od marca – w którejś wersji notatek, których prowadzę kilka. Fuzja kilku świetnych składów skupionych głównie wokół sceny trójmiejskiej. Ale nie tylko – Kuba Więcek (alt) w sekcji dętej towarzyszy liderowi, a także Piotrowi Chęckiemu (tenor) i Pawłowi Niewiadomskiemu (puzon). Akademia Muzyczna w Gdańsku trzyma więc sztamę z Rytmisk Musikkonservatorium w Kopenhadze i jeszcze Wrocławiem (Niewiadomski). I przekonują – konkretnie robi to świetnie grający w drużynie Paweł Niewiadomski – że sekcje dęte bez puzonu są niepełne jak uzębienie kogoś, kto długo do dentysty nie chadza.

Nie zmienia tego reszta muzyków oktetu: pianista Szymon Burnos, gitarzysta Michał Zienkowski, kontrabasista Konrad Żołnierek i perkusista Sławek Koryzno. Największa grupa, aż czterech muzyków, pochodzi z formacji Algorhythm. Wielu z nich współpracuje z Kamilem Piotrowiczem (patrz wpis sprzed tygodnia) i Tomaszem Chyłą. Miszk błyszczy jako solista o dużym temperamencie, chociaż zarazem cool i dobrze znający swingującą klasykę (ładne Returns). Ale przede wszystkim jako aranżer i kompozytor, który pisze tu na tę pełną sekcję dętą pogodne i niebanalne tematy. Od przebojowego, nieco zappowskiego For S. po rozbudowane Hate No More. Wszędzie tam, gdzie pojawiają się wielogłosowe tematy tej czteroosobowej sekcji dętej, trudno się nie zachwycić, bo uderzają dyscypliną i niemal bigbandową siłą. Ale kolektyw prowadzony jest demokratycznie i Miszk daje wiele okazji do popisów gitarzyście (Michał Zienkowski) i pianiście (Szymon Burnos), a przede wszystkim sekcji rytmicznej – z Konradem Żołnierkiem i Sławkiem Koryzno. Ci z luzem swingują i z werwą wchodzą w funk, gdy trzeba. Choćby w Returns – jednym z najlepszych momentów na płycie, który eksponuje pracę całościowo rozumianej sekcji, z fortepianem i gitarą. A ta rozrywa konwencję, kapitalnie ciągnąc to wszystko w stronę fusion.

TOMASZ CHYŁA QUINTET Circlesongs, Polskie Radio 2018, 7-8/10
Aż trzech muzyków łączy skład Miszka z kwintetem skrzypka Tomasza Chyły , o którym też już zdarzyło mi się pisać, choć zdawkowo, i który doczekał się właśnie nominacji do Nagrody Miasta Gdańska dla Młodych Twórców w Dziedzinie Kultury – tu można głosować. Dlatego nie mogę nie omówić październikowej premiery tej grupy. Circlesongs, ambitny cykl utworów inspirowanych muzyką wokalną, w którym motywy są stopniowo rozwijane i transformowane przez cały zespół, to album nieco bardziej impresyjny i znacznie bardziej eksperymentatorski niż omawiana wyżej płyta. Tutaj o doktora stomatologii wykonującego skomplikowany zabieg zacząłbym się być może lekko niepokoić. Ale sam bym się cieszył z odzyskanego dla słuchania czasu, no i z muzyki całkowicie absorbującej uwagę słuchacza.

Rzecz jest kontynuacją dobrze ocenianego Eternal Entropy, choć od stylistyki tamtej płyty odbiega. Konsekwentne jest jedno: rok po roku Chyła jest w ten sposób odpowiedzialny za bodaj najlepszy nowy album jazzowy wydany przez Polskie Radio. O to akurat nietrudno – katalogowa konkurencja jest w tym roku głównie archiwalna, a tu mamy przecież żywy organizm tworzący tu i teraz. Jeszcze bardziej entuzjastycznie podszedł do Circlesongs Adam Baruch, pisząc – cytuję – this is a fucking great album (excuse my French) and you better believe it! As far as I am concerned, this album is already the winner of the best Polish Jazz album for 2018 and it will take a miracle to change my mind. Bardzo szanuję tę opinię, choć przy tak mocnej konkurencji do tytułu mistrza Polski brakuje więcej tak mocnych momentów jak końcowa część Circlesongs 1 (ze wskazaniem na Yoshinori’s Garden i Stanko). Być może brakuje też zwyczajnie czasu, bo w koncepcji Chyły słychać skupienie na danej chwili – każda może przynieść drobne olśnienie. To jest sens wspomnianego wyżej tu i teraz. I w tym kontekście zespołowe skupienie kwintetu imponuje – choć tęskno za tematami Miszka, które słychać w głowie długo po wybrzmieniu całości. Kiedy się zsumuje dokonania trójki muzyków w obu składach – także elastycznością. Chciałoby się zarówno Miszka, jak i Chyłę usłyszeć nie tylko w gabinecie, gdzie da się co najwyżej westchnąć ooohee ahooo aee ohhhoohhe! (co jest stomatologicznym odpowiednikiem Dobrze grają, panie doktorze!), ale i dalej – w serii Polish Jazz. A już w trio z albumem Kamila Piotrowicza byliby w tym roku w stanie zająć całe podium w średniej wielkości kraju europejskim o sporej tradycji jazzowej.