Chwalę Hval*

Wpadłem w tę płytę jak w kolejny sezon długiego autorskiego serialu. Na końcu poprzedniego – epki The Long Sleep – twórczyni wyznała mi miłość (I want to tell you something. I just want to say: Thank you. I love you). No dobrze, pozostałym słuchaczom płyty też wyznała, ale nawet w warunkach działań Norweżki Jenny Hval, ani na moment nietracącej z pola zainteresowania intymności i erotyki, był to rodzaj cliffhangera. Teraz dostaliśmy CAŁĄ płytę o miłości, ale rozumianej dość specyficznie. W utworze tytułowym The Practice of Love mamy monolog mijający się z dialogiem. W pierwszym bohaterka zastanawia się nad znaczeniem słowa „miłość” i wyznaje swojemu ukochanemu uczucie miłości jako zbliżanie się do nieznanego, czarnej dziury. W tym drugim pojawia się wracający tu temat bezdzietności: Jak to jest dobiegać do czterdziestki i nie mieć dzieci? To jak wiedzieć, że jest się częścią ludzkiego ekosystemu, ale nie jest się księżniczką ani głównym bohaterem. Bo mam wrażenie, że głównymi bohaterami są ludzie mający dzieci – to oni przekazują tego wirusa dalej. Nie jest to więc ani szczególnie schematyczna, ani szczególnie naiwna opowieść o miłości. Za to płyta wyszła z tego szczególnie lekka, komunikatywna i wciągająca.

Od strony brzmieniowej nad albumem czuwał Lasse Marhaug, dla którego jest to pewnie jedna z lżejszych płyt w karierze. Wykorzystuje bowiem elementy muzyki klubowej, house’u, nawet prostego Eurodance’u – tyle że tak wypreparowane, że całość płynie swobodnie, marzycielsko, praktycznie nie dotykając parkietu – poza może finałem Accident. A na tle delikatnych syntezatorowych arpeggiów Hval – również w najlżejszej możliwej wersji – opowiada swoje sny, w czym pomagają jej inne wokalistki: Vivian Wang, Laura Jean i Félicia Atkinson. W znakomitym Six Red Cannas spotykają się nawet wszystkie naraz. Każda przyszła tu z nieco innej strony, najmniej oczywista wydaje się obecność Atkinson – tak bliski mainstreamu repertuar jest dla niej równie egzotyczny co dla Marhauga – ale zarazem, ze swoimi charakterystycznymi, intymnymi szeptami, Francuzka wypada tu przecież bardzo naturalnie. Płyta jest bezpretensjonalna, spodoba się zarówno dotychczasowym fanom Hval, jak i miłośnikom elektronicznego popu ze Skandynawii. 33 minuty wydają się gęste od pomysłów, ale czas mija nie wiadomo kiedy, bo mamy do czynienia z opowieścią z pogranicza muzyki i literatury, adresowaną bezpośrednio, operującą na bliskim planie, absorbującą mocno, a zarazem odprężającą i wybijającą z kontekstu. Jechałem wczoraj tramwajem w deszczu, po raz kolejny słuchając tego materiału, i prawdę mówiąc zazdrościłem sam sobie. Płytowy tydzień świetny, ale niezależnie od tego, co tam na słuchawkach mieli inni – trudno trafić lepiej.

JENNY HVAL The Practice of Love, Sacred Bones 2019, 8/10

*Nazwisko Norweżki czyta się „jeny wal”, więc dla purystów mam alternatywne hasło tytułowe: Niech żyje Hval.