Granie na długim czasie

Jeśli nie masz materiału na singla, zawsze możesz nagrać album. Taka zasada sprawdza się w muzyce wykorzystującej drony doskonale, przestaje być żartem z nieudolnych muzyków, a nawet może się stać wstępem do szeregu komplementów. Konsekwencja, precyzja i kondycja fizyczna – w połączeniu ze świadomością efektu, który chce się osiągnąć – pozwalają osiągnąć efekt, który wzruszy już nie tylko niszową publiczność awangardowych festiwali. Wspominana tu niedawno Hildur Guðnadóttir w ostatnią sobotę odebrała nagrodę Emmy za swój soundtrack do serialu Czarnobyl, którego – jak słusznie w „Wyborczej” zauważał Jarek Szubrycht – słuchają nawet ci bojący się kontaktu z muzyką współczesną na co dzień. Na koncercie Guðnadóttir na Unsoundzie, bookowanym chyba jeszcze przed całym wybuchem popularności serialu, przewiduję spore tłumy. Następny być może na krakowskim Festiwalu Muzyki Filmowej? Ale przecież nie tylko świat filmu rozmazuje granice i oswaja z dronami, muzyką powoli budowanych motywów, naświetlaną niejako na długim czasie, żeby sięgnąć po fotograficzną terminologię – od lat robią to wykonawcy z kręgu alternatywnego rocka i elektroniki. Dlatego dziś będzie o takich, którzy singiel pomylili z albumem i dobrze na tym wyszli.

Holenderscy Dead Neanderthals wchodzą w świat dronów od strony klubu jazzowego. Od jakiegoś czasu przejmują w duecie – Otto Kokke na saksofonach i René Aquarius na bębnach – pole, które zajęli dronowi metalowcy. Tutaj mają dodatkowe wsparcie w postaci Scotta Hendricka, gitarzysty amerykańskiego Skeletonwitch. W trójkę łatwiej stworzyć ścianę dźwięku, a gitara jako źródło dronów sprawdza się chyba jednak lepiej niż saksofon. Łatwiej byłoby też zbudować skomplikowane, złożone formy, ale o to w muzyce Dead Neanderthals nigdy nie chodziło. Na nowym albumie Ghosts, trochę jak w wypadku opisywanej niedawno Kali Malone (której utwory zabrzmiałyby zupełnie inaczej, z pewnością przystępniej, gdyby je odgrywać w przyspieszonym tempie), mamy rozwijające się stopniowo kompozycje, które oczywiście dałoby się skompresować w pięciominutowych formach, ale tu chodzi o to, żeby je przedstawić w formach sięgających 20 minut. Odpowiednio intensywnych ze względu na brzmienie, w pierwszym utworze – Bone Hill – atakującą właśnie dronem, w drugim – Death Bell – znieczulającą najpierw matematyczną strukturą z nutą smętnej, postrockowej melancholii, a później uderzającą ścianą dźwięku o wręcz metalowej intensywności.

Wolę mimo wszystko to pierwsze oblicze. Z jednej strony bliżej fizyczności Swans, z drugiej – swobodnego i powolnego operowania barwą i czasem w stylu polskiego Lotto. Z drugiej strony nie mam wątpliwości, że na singla, gdyby już musiał być, zdecydowanie bardziej pasowałby właśnie atrakcyjny i bardziej czytelny stylistycznie Death Bell. Cieszy mnie w każdym razie, że Neandertalczycy nagrali album w tym kształcie i w tym składzie, bo ściągnie to na nich większą uwagę alternatywno-rockowych środowisk, które dawno powinny się nimi zainteresować. Muzyka grana na długim czasie jest pewnie na jakiś czas przyszłością sceny alternatywnej – bo skoro najważniejszą walutą jest teraz nasz czas, większy sens ma bunt przeciw ekonomii czasu niż ekonomii pieniądza.

DEAD NEANDERTHALS Ghosts, Utech 2019, 7-8/10

Podchodząca do dronów od strony filharmonii Clarice Jensen to wiolonczelistka specjalizująca się w wykonaniach minimalistów, współpracująca też m.in. z Maxem Richterem, Jóhannem Jóhannssonem i Stars Of the Lid. A zatem – przy wszystkich proporcjach – amerykańska odpowiedniczka Hildur Guðnadóttir. Poza tym, że pełni zarazem funkcję kierowniczki artystycznej American Contemporary Music Ensemble – zespołu, z którym zresztą w Krakowie wykonywała cztery lata temu Drone Mass Jóhannssona na festiwalu Sacrum Profanum (za tydzień kolejna edycja, tu proszę sobie koniecznie sprawdzić program). Na drony patrzy nieco bardziej przez pryzmat tradycji La Monte Younga i związanych z nim muzyków.

Na wydane na kasecie – i w formatach cyfrowych – Drone Studies składają się dwa utwory. The Organ That Made You Bleed to 17-minutowa, rozbudowana forma, w której Jensen prowadzi nas po różnego typu dronowych przestrzeniach niczym przewodniczka wycieczki. Kompozycja pełna, co może zabrzmieć jak wewnętrzna sprzeczność, różnorodności. Parokrotnie trafimy tu na posępne barwy podobne do tych kreślonych przez Guðnadóttir, ale przede wszystkim jakąś zbieżność myślenia przestrzeniami – Islandka nagrywała brzmienia wnętrz prawdziwej elektrowni atomowej dla potrzeb Czarnobyla, tu mamy ciąg pomieszczeń wypełnionych to ciemniejszymi, to jaśniejszymi dronami, jak gdyby Jensen odwiedziła kompleks, gdzie zwykle odbywają się wielogatunkowe rave’y, badając za pomocą różnych instrumentów tutejsze kształty i pogłosy. A cały utwór to swego rodzaju suita filmowa bez filmu. Tytułowe organy nie są wcale głównym źródłem dźwięku, choć pojawiają się w kulminacyjnym momencie – w żadnym razie nie jest to też utwór, od którego uszy zaczną krwawić. Paradoksalnie delikatny i jednorodny One Bee – ledwie dziesięć minut w dronowych rezonansach z zepchniętą na drugi plan prostą repetycją motywu granego na wiolonczeli, do którego w końcu dołącza drugi głos – uderza momentami większym natężeniem dźwięku. Może niewybitne, ale zdecydowanie warte czasu i pieniędzy.

Rozwinięcie tematu w dzisiejszym Nokturnie w radiowej Dwójce o 23.00.

CLARICE JENSEN Drone Studies, Geographic North 2019, 7/10