7 płyt, których warto posłuchać w tym tygodniu

Pierwszy tak obfity tydzień w roku – i od razu trochę zastrzeżeń. Trudno przyjąć bez nich większość z tego, co się ukazało. W szczególności to, co zrobiła Sharon Van Etten na nowej płycie, warto z jednej strony mocno docenić, ale to co zrobił John Congleton z jej produkcją, to moim zdaniem pół dramatu. Szkoda, bo byłaby z tego pierwsza naprawdę duża płyta 2019 roku w rockowo-syntezatorowym mainstreamie, a tak wychodzi z tego siódemka bardziej z okolic szóstki niż ósemki. Tak czy owak – siedem wartych zachodu albumów poniżej. Plus może jeszcze piątkowy James Blake w pamięci – choć do tego jakoś przez weekend nie miałem już ochoty wracać.

BABADAG Šulinys, Karrot Kommando
Owszem, Litwa, choć więcej Rolanda Juno 106 niż Mickiewicza. I więcej psychodelii niż muzyki ludowej. Ale na pewno zwrot na Północ i kapitalna atmosfera. Rzecz dokładnie opisywałem już we wtorek. Niestety, piątkowy koncert padł ofiarą żałoby narodowej.

DEERHUNTER Why Hasn’t Everything Already Disappeared?, 4AD
Cormac McCartney, czyli zestaw całkiem łatwych jak na Deerhuntera utworów o dość zarazem apokaliptycznym zabarwieniu. Wszystko dokładniej opisywałem już tutaj.

DYNASONIC #1, Don’t Sit On My Vinyl!
10-calowa epka od wujka Gusstaffa z superlimitowanej kolekcji DSOMV! to jedno z tych wydawnictw, które może ściągać postronnych słuchaczy do tej serii. Jak na kwartet Dynasonic grają dość powściągliwą, na pewno też monotonną muzykę z pogranicza dubu i nastawieniem na sekcję rytmiczną. Co szczególnie dziwne nie jest, skoro zespół tworzą perkusista (Mateusz Rychlicki z Kristen), wibrafonista (Marcin Ciupidro z Robotobiboka), didżej/producent (Matuesz Rosiński – wrong dial) oraz basista (Adam Sołtysik z Pogodno). Wychodzi dwuczęściowa medytacja nad rytmem w bardzo dobrej produkcji. Oj, przydałaby się cyfrowa wersja, bo to by mogło wyjść poza limit i nawet poza winyl.

HAMA Houmeissa, Sahelsounds
Były kierowca nigeryjskiego biznesmena i muzyk-amator od czasu albumu Torodi mocno okrzepł i najwyraźniej dokupił sobie trochę sprzętu do swojego keyboardu. Kosmiczna wyobraźnia i ambicje godne afrykańskiego New Age i el-muzyki (jest to w pewnym sensie kontynuacja linii niezapomnianego Francisa Bebeya) pozostały podobne. I dalej trudno Hamę sklasyfikować w prosty sposób, bo to ani tradycyjna muzyka afrykańska, ani współczesna scena taneczna tego kontynentu. Transowa, zarazem odrobinę plastikowa, ale jednak nie tandetna. Tym razem zdecydowanie mocniej wykorzystująca pogłosy i delaye, co wskazuje na to, że było w to zaangażowane jakieś, choćby domowe i pecetowe, studio. Ciągle na tyle przedziwna, żeby utrzymać uwagę, choć dwa remiksy na koniec raczej niepotrzebne.

SHARON VAN ETTEN Remind Me Tomorrow, Jagjaguwar
Grupa Low brzmi ostatnio nieco inaczej, ale Sharon Van Etten – opisywana na Polifonii wielokrotnie, najpierw z większą nadzieją, później z większym dystansem – w I Told You Everything wypada jak Low ładnych parę lat temu. Od Are We There upłynęło aż pięć lat, dość chyba pracowitych, bo i kariera aktorska (m.in. w serialu Netflixa OA), i macierzyństwo. I wydaje się, że Van Etten na rynek muzyczny wraca mocniejsza i odważniejsza, z zestawem bardzo mocnych piosenek, no i nowym pomysłem na brzmienie – mocno korzystające z syntezatorów i partiami nieco nowofalowe. Od razu jednak ostrzegam, że o ile ekspresję i umiejętności autorskie Van Etten doceniam, to zupełnie mnie nie przekonuje produkcja tej płyty – ciemna, męcząco mało dynamiczna i zalana dźwiękami o niskiej częstotliwości, co jest świadectwem nieopanowania tego dołu. Seventeen to świetna piosenka, ale wiele w ten sposób traci. Z Hands podobnie. Dziwne, biorąc pod uwagę, że nad płytą pracował John Congleton. Dla bohaterki bym kupił, dla niego nie kupuję.

SIAVASH AMINI & MATT FINNEY Second Shift, Opal Tapes
Pierwsza w tym roku porcja irańskich dronów to cztery elektroniczne kompozycje Siavasha Aminiego, jednego z bohaterów roku 2017 na Polifonii, któremu towarzyszą skrzypce Nimy Aghianiego. Całość – prawie 50 minut wsłuchiwania się w fascynującą ambientową otchłań – ilustruje teksty Matta Finneya, nie po raz pierwszy współpracującego z kompozytorami (także współpracę z Aminim ma już na koncie), a niegdyś samemu grającego w zespole postrockowym. Wspomnienia z jeszcze wcześniejszej młodości Finneya emocjonalnie uzupełniają tu potężne i przestrzenne konstrukcje brzmieniowe, które korzystają z języka muzyki konkretnej, ale też dark ambientu i noise’u – z potężnymi zniekształceniami przypominającymi jakiś porywisty wiatr w Still Remember czy ścianą dźwięku w utworze tytułowym. Trochę już zapomniałem te emocje okresu dojrzewania, ale jeśli to coś takiego, to cieszę się, że to mam za sobą. Za tą Ameryką z okładkowego obrazka kasety Opal Tapes też jakoś trudno zatęsknić.

STEVE GUNN The Unseen in Between, Matador
Dla wytchnienia najlepsza z tych lżejszych płyt zeszłego tygodnia. Steve Gunn ze stale z nim współpracującym Jamesem Elkingtonem i kilkorgiem gości (m.in. Meg Baird) w zgrabnych, niezbyt długich piosenkach w stylu amerykańskiego Południa. Może trochę konwencjonalnych, ale znakomicie wykorzystujących tę stylistykę, którą dziś na bieżąco powinni się zachwycać krytycy bluesowi, bo na styku elektrycznego bluesa (Vagabond) i folkowego gitarowego grania w stylu fingerpicking (Luciano) wciąż jest sporo życia. Jedno z drugim doskonale się wiąże w wirtuozowskich aranżacjach takich utworów jak New Familiar. Nie jest to ani najlepsza, ani najbardziej zaskakująca z płyt Gunna, ale udowadnia, że dużo osiągnął już nie tylko jako gitarzysta, ale też pracującymi nad większymi aranżami lider. Pokazuje też, że Kurt Vile – choćby na ostatnim Bottle It In – sporo mu ciągle zawdzięcza. Artysta wart dużo szerszej ekspozycji.