Trans Bałtyku

W grudniu posypały się za granicą teksty o nowym przekładzie na angielski Pana Tadeusza. Ważne, bo nie tak często wraca się do naszego poematu narodowego w prasie anglosaskiej. I tym ważniejsze, że zarazem podkreślały polskość literatury, ale litewskość samej historii. Litewscy Romeo i Julia – opisywał „The Spectator”, pismo dość mocno uprawnione do tego, by zajmować się tematem, choćby dlatego, że na rynek weszło jeszcze zanim Mickiewicz skończył swój poemat. Jest w tym coś prostego, ale zarazem nie przez wszystkich zrozumianego: zagraniczne życie XIX-wiecznego tekstu potwierdza, że Polacy doskonale wychodzą na sytuacji, w której służą ze swoim językiem jako medium do opisywania niekoniecznie własnych historii. A nieco głębiej – że dobrze robi nam służenie jako kulturalny węzeł w regionie, co wydaje się czystsze w intencjach i bardziej naturalne niż ogrywanie tu jakichś politycznych sojuszy. I w takich okolicznościach zacząłem słuchać Šulinys.

Nie będę Babadag zestawiać z Mickiewiczem, ale recenzję poprzedniej płyty zespołu Oli Bilińskiej skończyłem na odniesieniu do Stasiuka, wykonującego w innych czasach podobną robotę węzła kulturalnego, bardzo zresztą atrakcyjnego na Zachodzie. W samym zespole dużo się zmieniło: został Hubert Zemler, doszli Igor Nikiforow i Sebastian Witkowski, ale przede wszystkim trzy wokalistki z Litwy: Dominika Kriščiūnaitė, Raminta Kriščiūnaitė i Lauksmina Kriščiūnaitė-Plikšnienė. Znane już z polskiej sceny – występowały z Banda Nella Nebbia, gdy ten zespół zdobywał Grand Prix na festiwalu „Nowa Tradycja”. Wydaje się więc, że dokładnie wiadomo, czego się spodziewać. I tutaj pojawia się zaskoczenie.

Nie jest to płyta skoncentrowana tylko na zależnościach między polskim białym śpiewem a tradycją litewską. W każdym razie nie tak mocno skoncentrowana jak ja, gdy pilnowałem się, żeby zamiast Šulinys nie napisać Švyturys (znajomość litewskiego mam, jak widać, minimalną). Nie jest to również album, który tak konsekwentnie prezentuje tradycyjne litewskie kanony, sutartinės, jak np. instrumentalne Zebry a Mit (których dwie płyty opisywałem na Polifonii – członkami zespołu są m.in. Zemler i Nikoforow). W moje oczekiwania trafiła najłatwiej chyba ta monotonia śpiewu ludowego w Żurawiach. A w dużej części płyty – przeciwnie, art-popowe, a nawet psychodeliczno-rockowe inklinacje słyszalne już wcześniej u Babadag wychodzą na powierzchnię, wprowadzając w tej wizji dużo zamieszania. Bo też raz siostry Kriščiūnaitė się pojawiają, wjeżdża litewska mitologia, tradycje, język i punkt widzenia, a innym razem formacja występuje w wersji z jedną Bilińską zdecydowanie na froncie, w wersji bardziej drapieżnej i mocniej eksponującej transową rytmikę, no i dość złożonej w partiach instrumentalnych. I gdzieś po tej drugiej stronie pasma zespół łapie kontakt z potencjalnie bardzo szerokim audytorium – w tytułowym The Well (Šulinys to tyle co „studnia”) brzmią wręcz jak jakieś zagubione we wschodnio-europejskich ostępach gwiazdy indie rocka. Rockową energię w nieco mocniejszym wydaniu wykorzystuje riff otwierającego płytę Sycamore Tree. Są też momenty, gdy sekcja rytmiczna Zemler-Nikoforow delikatnie pcha formację w stronę transu o rodowodzie z minimal music. Jest za to zdecydowanie mniej amerykańskiego folku niż na poprzedniej płycie, choć i te skojarzenia się pojawiają.

Ta eklektyczna finezja Bilińskiej przynosi parokrotnie fantastyczne rezultaty – szczególnie w przebojowym, romantycznym Aitwar i długo budującym napięcie Kankles, wymykającym się w stronę rocka kosmicznego. Ogólne hasło pierwotnej siły, które pojawia się u Bilińskiej nie po raz pierwszy, musi jednak pogodzić wiele różnych elementów. Trzeba się zgodzić, że nieść ją może zarówno afrykański balafon, jak i północny śpiew, a nawet analogowe, czasem trudne do skontrolowania syntetyczne barwy Rolanda Juno 106 (Seniai Buvau). Choć jeśli miałbym powiedzieć, dla kogo jest ta płyta, przyszłoby mi do głowy, że dla tych, którzy lubią takie udane, choć eklektyczne wydawnictwa. Na pewno także dla tych, którzy kierunek północny – podejmowany wielokrotnie w muzyce czerpiącej z tradycji (Kapela Ze Wsi Warszawa), ale też w popie (szkoła szwedzka) i w jazzie (norweska) – uważają za najważniejszą dziś dla nas linię rozwoju.

(Pomijając już to, że wczoraj i dziś to w ogóle patrzymy na północ, a sam czuję się bardziej z Gdańskiem.)

Językowe zależności wydają się równie skomplikowane, choć ich źródło jest proste: Bilińska śpiewa po polsku i angielsku, a Litwinki – po litewsku i angielsku, czyli spotykają się na polu współczesnego lingua franca. Symboliczny dla tego jest utwór Snaudala, w którym krótki, odnoszący się do legend litewskich tekst pojawia się aż w trzech wersjach, no i czysto wokalny kanon śpiewany w dwóch językach i konfrontujący słowa litewskie z angielskimi, czyli Ej Toli Toli/So Far Away. W tym drugim utworze mamy – jak wyjaśniała w radiowej Dwójce Bilińska (na antenę radia wróci w piątek w premierowym koncercie!) – historię o litewskiej dziewczynie, która idzie w pole, do braci, ze śniadaniem, a w drodze spotyka polskich panów. Ci zabierają jej jedzenie i wodę, a dziewczyna wymyka się im i pędzi po pomoc do braci, którzy mają doprowadzić panów do porządku. To już, zdaje się, kolejna księga, taki wątek i ten rodzaj ludowej perspektywy, jakich Pan Tadeusz nie przewidywał. Więc i doświadczenie zupełnie inne, i czasy takie, że ludzie urodzeni bardzo blisko muszą korzystać z platformy języka wymyślonego bardzo daleko. Ciekawe, co by w takiej sytuacji zrobił Mickiewicz?

BABADAG Šulinys, Karrot Kommando 2019, 8/10