Jak zmniejszyć swoją kolekcję płyt w weekend (nie wyrzucając płyt)

Owszem, wyrzuciłem dwa duże plastikowe worki i cztery mniejsze torby. Sam plastik, więc poszło do pojemnika do recyklingu. To efekt tego, co pewnie zbieracze płyt w formatach fizycznych (u mnie przydatnych choćby ze względu na konieczność grania w radiu od czasu do czasu, no i ze względu na poligrafię) przeżywają co roku o tej porze: przestrzeń jest ograniczona, a wypadałoby zrobić jej trochę na płyty z całego roku walające się w stertach, na które jednak na półce nie ma miejsca. Trzy lata temu wystarczyło dorzucić nadstawki do regałów z Ikei, później wypełniła się przestrzeń nad nadstawkami, wreszcie dowiesiłem półkę nad drzwiami do mikroskopijnego pomieszczenia, które miało być garderobą, a stało się składem i odsłuchownią w jednym. I przestrzeń się skończyła. W nowym roku trzeba więc było znaleźć rozwiązanie, które tak bardzo mnie ucieszyło, że aż się tym muszę podzielić.

Te wszystkie worki i torby – ciężkie okropnie, co ilustruje ciężar problemu, z jakim się na co dzień zmagają ludzie od płyt – zawierały mianowicie plastikowe pudełka płyt CD-R, tzw. jewel-boxy, kiedyś uwielbiane i podziwiane, stopniowo jednak odrzucone dla wygodniejszych digipacków. Tak długo się zastanawiałem nad tym, jak tu zwolnić trochę miejsca, niczego nie wyrzucając (święte prawo zbieracza mówi, że płyta wyrzucona dziś, choćby niesłuchana od lat, okaże się niezbędna w przyszłym tygodniu), aż wpadłem na to, żeby wykorzystać to, że jako człowiek gromadzący fonogramy od wczesnych lat CD i przegrywający na CD-R wszystko, co wpadło w ręce, mam sporo nagrywanych płyt CD-R w jewel-boxach, z ręcznie wypisywanymi wkładkami, kserówkami okładek i innymi atrakcjami DIY. Po oględzinach okazało się, że praktycznie wszystko gra jak należy (przynajmniej na domowym odtwarzaczu, z tych wszystko-czytających), nawet płyty z pierwszej połowy lat 90. Choć na niektórych zaobserwowałem ciekawe odbarwienia w rodzaju CD bronzing. Wszystkie płyty, w każdym razie, zostały. A kilkudniowa operacja skończyła się zyskiem ok. 2,5 metra bieżącego półek na płyty.

W czym rzecz? Otóż tradycyjne pudełko na CD-R ma ok. 10 mm grubości. A wyrzuciłem tego co najmniej 300 sztuk, co daje 3 m, a wszystkie płyty (razem z fikuśnymi nieraz kartkami) przepakowałem do polipropylenowych folii na płyty, których na 1 cm grubości płyty wchodzi na ścisk ok. sześciu. Czyli z powrotem trafiło na półki ok. 50 cm płyt, co po odjęciu daje właśnie ów 2,5-metrowy bonus. Na tych, którzy mają odrobione lekcje z feng shui, minimalizmu albo po prostu wszystko trzymają na dyskach, nie zrobi to żadnego wrażenia. Ale instynkt, jaki wyrobiły w ludziach kolejne rewolucje nośnikowe – możliwość masowego przegrywania płyt w latach 90. i wreszcie ściągania „na zapas” wszystkiego jak leci w pierwszych latach XXI (niepewne czasy Napstera i Soulseeka), z wypalaniem tego na płycie (czasy przed szerokopasmowym internetem) jest pewnie jakimś wątłym odbiciem tego, co mają niektórzy starsi ludzie pamiętający czasy wojny i biedy: wszystko się może przydać. A rysunki i dedykacje na fiszkach CD-rów z lat 90. – bezcenne i w dobie powszechnego dostępu nawet wzruszające.

Żeby teraz wszyscy ci nudzący się od początku wpisu – albo wręcz trenujący odpowiednio potężnego facepalma – nie uznali tego czasu za kompletnie stracony, załączam dwa słowa o płycie Bartosza Kruczyńskiego, która sama w sobie, jak te moje złogi, jest archiwum. Ten producent, zeszłoroczny autor jednej z 23 polskich płyt roku na Polifonii, polskiej płyty roku w ankiecie serwisu Beehy.pe i jednej z 14 krajowych płyt roku wg redakcji Newonce – żeby wymienić tylko kilka podsumowań – opublikował tym razem zestaw ilustracyjnych miniatur, które skomponował dla potrzeb programów o kolekcjach krajowych i światowych tuzów sztuki współczesnej MOCAK-u na antenie TVP Kultura.

Programu na antenie nie widziałem, bo do sygnału emisyjnego TVP jakoś mi w ostatnich latach nie po drodze (jak to śpiewa popularny piosenkarz: Nie ma fal), ale cykl, zatytułowany Którędy po sztukę?, powstawał w sumie już jakiś czas temu i bez problemu znalazłem poszczególne odcinki na YouTube. Kruczyński jest świetnym wyborem. Jego krótkie formy pokazują, że odrobił lekcje minimalizmu i potwierdzają, że fenomenalnie czuje się w świecie pogłosów rodem z lat 80., subtelności z pogranicza brzmień syntetycznych i organicznych. To muzyka dobrze wkomponowująca się w przestrzeń galerii, a zarazem nienużąca. Trochę tak, jak gdyby Kruczyński – który jest tu daleko od nagrań The Phantom i tych realizowanych dla The Very Polish Cut Outs – stworzył cykl elektronicznych etiud do jakiejś wyrafinowanej gry wideo typu Gris. Ma to niezbędny w takich sytuacjach potencjał ogrywania na nowo. W kilku momentach odwołuje się wprawdzie brzmieniowo do dubowego techno, ale fragmenty takie jak V czy VI, z charakterystycznym połączeniem głębokich padów i dźwięków wibrafono- albo marimbopodobnych z pojedynczymi akordami fortepianu, przywołują C418 i jego Minecrafta. Czyli coś, co będziemy nostalgicznie wspominać kiedyś właśnie jako soundtrack drugiej dekady XXI wieku. Kruczyński wchodzi do tej pikselowej rzeki z bardziej finezyjnym wyczuciem barw i efektów, a cała kolekcja jest pełna niezobowiązującego uroku. Dostępna na winylu i w wersji cyfrowej, więc jeśli ktoś chce mieć na CD, musi sobie samemu wypalić. Tu akurat jewel-box bardzo by mi pasował.

BARTOSZ KRUCZYŃSKI Selected Media 2016-2018, Emotional Response 2019, 7/10