5 płyt, których trzeba posłuchać w tym tygodniu

Jeśli ktoś czekał na coś naprawdę udanego w nowym roku, to raczej się już doczekał. A kto jeszcze siedzi przy podsumowaniach, tego omijają niezłe premiery. Przede wszystkim wydane dopiero w sobotę Babadag (Šulinys), o którym nieco więcej później (na razie proponuję tego posłuchać). Poza tym garść niezłych epek i singli – Resavoir (Escalator), bardzo przyjemny drobiazg z International Anthem (warto), dronowa, dostojnie hałaśliwa Ślęża duetu Leśniewski/Nowacki (tutaj odsłuch), niezła epka Piotra Figla wydana we włoskim labelu Dirty Minds (tutaj), a nawet singiel Radiohead Ill Wind (niczego sobie, choć znany ze specjalnej edycji ostatniej płyty). Do tego powtórkowa Kaitlyn Aurelia Smith (jak dla mnie jednak minimalny zawód, choć w tej surowości wczesnych nagrań na Buchli, zamówionych przez matkę artystki na zajęcia jogi jest coś uwodzicielskiego), chwalony album The Delines (klik), trochę nierówna płyta Little People (można sprawdzić), no i bardzo mocno promowani przez Bandcamp kanadyjscy Tallies z płytowym dreampopowym debiutem (znajdziecie go tutaj). Na krótką listę najważniejszych wydawnictw opublikowanych 11 stycznia lub wcześniej proponuję jednak pięć innych:

JAY MITTA Tatizo Pesa, Nyege Nyege
Oczywista oczywistość, choć też trochę żal, że nie można było z tą muzyką wchodzić w nowy rok, bo jak większość ostatnich propozycji z Nyege Nyege rozrusza to nieboszczyka. I podobnie jak Bamba Pana, tak i Jay Mitta, producent z Dar Es Salaam, swoimi nerwowo zapętlanymi frazami pokazuje, że przy odpowiedniej prędkości wydaje nam się, że stoimy w miejscu. Elektroniczne singeli w najlepszym wydaniu. Tempa z okolic 160-180 bpm. Nieco więcej tu syntezatorowych melodii w skalach arabskich, ale tempa podobne i skłonność do przesady niemal identyczna. Poza tym duże wrażenie robią gęściej krojone syntetyczne aranże (Mchuma Bet). A Tatizo Pesa z młodziutkim MC Dogo Janja – ten ma podobno 14 lat! – przypomina, że przydałoby się tylko nieco więcej partii wokalnych. Można zawsze dorzucić coś na bieżąco samemu.



MARC MAC All Power to the People
, Omniverse
Dość wyjątkowa rzecz, którą należałoby opisać jako plądrofoniczne słuchowisko historyczne, bo autor, zasłużony brytyjski producent Marc Mac (pamiętacie 4hero?), po mistrzowsku zszył całość za pomocą Akai MPC z sampli pochodzących z własnej płytoteki i nagrań archiwalnych opowiadających o tym, co w latach 60. robiła FBI, żeby zablokować działania Czarnych Panter. Prowokacje polityczne prowadzą do wydarzeń takich jak morderstwo młodego Afroamerykanina Denzila Dowella w roku 1967, dochodzi do eskalacji przemocy, a środowisko Czarnych Panter, dokładniej skrzydła The Black Panther Party for Self-Defense, które – przedstawione w świetle bardzo jasnym, choć bez cukierkowości rodem z ostatniego filmu Spike’a Lee, za to ze sporą dawką zdrowej, lewackiej energii – walczy pokojowymi metodami. Dynamicznie zmiksowane wyznania świadków robią tu za ścieżkę gadaną, w tle słychać oczywiście klasyczne klimaty R&B i funku z lat 60. i 70. Poza zestawem odrębnych utworów dostajemy miks całości.

MCHY I POROSTY The Dead Pterodactyl, Kikimora Tapes
Za granicą mogą sobie mieć deconstructed club, ale nikt clubbingu nie zdekonstruował konsekwentniej niż ludzie z okolic Brutażu. W wydaniu Bartosza Zaskórskiego nagrywającego jako Mchy i Porosty taneczna (no bo metrum 4/4 i jednak okolice house’owego tempa) rozrywka przyjmuje kształt clubbingu zwichrowanego, filtrowanego do poziomu garażu (ale takiego osiedlowego, nie UK garage) i bardzo konsekwentnie wykrzywianego sprzężeniami i zgrzytami aż do granicy rozpoznawalności. Słychać też ciągoty Zaskórskiego do tego, by czasem dodać jakieś strzępki wokalne – nie jest to od razu jakaś opowieść, ale w takich utworach jak Thomas Ligotty czy Before You Move z polskojęzycznymi samplami przynosi to kapitalne efekty, choć wokale zostają brutalnie wprasowane w całą resztę brudnej formy. W tych fragmentach z kolei kaseta (wydana przez kanadyjską Kikimora Tapes) MiP wydaje się rewersem dla słonecznie nostalgicznego chilloutu, jaki mieliśmy na albumie innego Bartosza – Kruczyńskiego (Pejzaż). A Survival Research Laboratories przynosi ciekawą i mocną konkurencję dla co bardziej zgrzytliwych nagrań Zamilskiej. Trzeba!

ROSIE TURTON Rosie’s 5ive, Jazz Re:freshed
Ile płyt puzonistów trafia na takie listy? A puzonistek? Angielka Rosie Turton to dla mnie największa niespodzianka tygodnia, szczególnie w Stolen Ribs, gdzie w towarzystwie Luke’a Newmana odtwarza atmosferę nagrań Sun Ra i Lonniego Holeya zarazem, no i w instrumentalnym The Unknown, które prowadzi nas w znajome rejony mocnego jazzowego grania po nowemu, co dla słuchaczy Hutchingsa czy Williamsa może być bardzo atrakcyjne. Dość swobodne granie, nieprzegadane i bardzo bogate brzmieniowo. W większości kobiecy kwintet przypomina, czego nam brakuje na scenie. Od razu powiem, że w styczniu nie przyjmuję argumentu a gdzie kobiety? od tych, którzy Rosie Turton nie wysłuchali. Tym bardziej, że ta instrumentalistka trochę zasług w wyrównywaniu proporcji ma – jeśli wziąć pod uwagę fakt, że grywa w formacji Nerija. Tę ostatnią sami sobie sprawdźcie.

YOU TELL ME You Tell Me, Memphis Industries
Duet Sary Hayes z Admiral Fallow oraz Petera Brewisa z Field Music. Poznali się przy okazji koncertu z muzyką Kate Bush, co jasno wyznacza kierunek poszukiwań w duecie. Będą momenty zapatrzenia w barokowy pop i folk spod znaku Joanny Newsom czy Rufusa Wainwrighta, ale momentami w śpiewanych na dwa głosy partiach wokalnych i aranżach czerpiących ze złożoności brytyjskiego popu sprzed paru dekad materializuje się jakaś niedzisiejsza, orkiestrowa klasa. I umiejętność wykorzystywania przesady, jak w kampowych już nieco chórkach w Foreign Parts albo w akompaniamencie szaleńczo pędzącym w wyrafinowanie, jak Invisible Ink łączący fascynację minimalizmem i post-rockiem z elementami rocka progresywnego i rytmiką na 3/4. Jest wrażliwość na melodię, która ich łączy choćby z polskimi Rycerzykami (Clarion Call). Płyta, która może odrzucać swoją innością, ale warto ją przesłuchać do końca. A czynność powtórzyć.