Co ma fryzjer do muzyki?

Jak już wiecie, mam tę małą obsesję na punkcie brzmienia i tzw. loudness war, czyli zwalniającego ostatnio wyścigu w stronę brzmienia jak najgłośniejszego. Okazało się jednak przy okazji, że mogę mieć po prostu alergię na miksy Shawna Everetta. Słyszałem ostatnio rozmowę z tym młodym kanadyjskim inżynierem dźwięku, która uświadomiła mi, że po prostu nie akceptuję sposobu pracy inżyniera, który właściwie nie tyle miksuje, co od razu masteruje w głowie materiał – rzuca zresztą w rozmowie zgrabną analogię do fryzjera, który strzyże na mokro, a przecież zasadniczo fryzura nabierze właściwych kształtów dopiero na sucho. A kompresja dynamiczna okazała się wybawieniem z problemu tego, co jego siostra nazywała w jego producenckich próbach „nieprofesjonalnym brzmieniem”. Everett myli się w swojej analogii, i to okrutnie.

Mycie włosów nie jest fryzjerowi niezbędne (strzyżenie suchych bywa podobno bardziej pracochłonne i mozolne, a czasem wystarczy tylko włosy zmoczyć), podczas gdy miks jest tym elementem pracy w studiu, którego nie da się pominąć. Już prędzej nakładanie efektów na sumę, cały ten proces masteringu jest coraz mniej istotny w czasach miksu z komputera. Oczywiście moja racja, by słuchać płyt bardziej dynamicznych i mniej zmulonych brzmieniowo, nie jest jedyną, być może jest nawet racją mniejszościową. Virtue kierowanej przez Juliana Casablancasa grupy The Voidz – również wyprodukowane przez Everetta – jest więc na przykład płytą atrakcyjną do słuchania w trudnych warunkach, z głośniczków komputerowych lub z drugiego pokoju (większość płyt dotkniętych przez loudness war brzmi lepiej w korytarzu). Poza tym jej eklektyzm – każący autorom ofertę rozpinać między Dylanowską balladą a niemal punkowym garażem i między stylizacją na arabski pop a stylistyką metalu w stylu brytyjskich lat 80. (poważnie – (Pyramid of Bones)- wymaga czujnej, spinającej wszystko produkcji. Próba jest więc uzasadniona, skutek połowiczny – nie udaje się osiągnąć tu rozpoznawalności na poziomie avida Fridmanna czy Ariela Pinka (do którego muzyka na albumie parokrotnie się uśmiecha).

Uważni czytelnicy bloga pamiętają, że narzekałem już na proces kompresji na Deeper Understanding The War On Drugs (tutaj), odnotowywałem jako możliwy problem przy No Shape Perfume Geniusa (tutaj), męczyło mnie też słuchanie Painted Ruins Grizzly Bear (dowód tutaj). To wszystko wyprodukował ten sam człowiek. Chyba tylko pierwsze Alabama Shakes spośród produkcji Everetta mi się od strony brzmieniowej podobało. Trzeba od razu powiedzieć, że zbliżać się do maksymalnego poziomu w nagraniach uwielbia i należy do tych, którzy robią to zręcznie, ale mimo wszystko ta jego maniera bardziej przeszkadza niż pomaga w odbiorze.

Najlepszym potwierdzeniem tezy jest zaskakujące i wyróżniające się na poziomie kompozycji, a przede wszystkim tekstu Think Before You Drink – ostrzeżenie przeciw politycznej edukacyjnej propagandzie – czyli piosenka, w której Casablancas brzmi nieco bardziej jak Dylan. Tyle jest jest to cover – przeróbka utworu Michaela Cassidy’ego. W dodatku jeszcze akurat ten utwór wyprodukował ktoś zupełnie inny: Chris Tabron.

Bardzo podoba mi się jeszcze We’re Where We Were – to jest to miejsce, gdzie produkcja się uzasadnia. I tutaj też zaczynam wierzyć w to, że Jack White mógł chcieć zrobić coś podobnie eklektycznego na nowej płycie. Casablancasowi wyszło lepiej niż u White’a koncepcyjnie. Choć być może gdyby to White siedział za konsoletą, łatwiej by było słuchać. Ale już w Black Hole The Voidz zbliżają się do poziomu rzężącego nagrania na starego Kasprzaka. My Friend the Walls to z kolei utwór wcieleniowy, w którym lider The Strokes próbuje na swój sposób odtworzyć brzmienie Radiohead – przy potwornej różnicy głośności (proponuję małe zestawienie z punktem odniesienia). Qyurryus nawet trochę żal, bo ten dziwny, pełen wigoru i egzotyki eklektyczny kawałek mógłby brzmieć ciekawie, i nawet te autotune’owe wokale byłbym w stanie wybaczyć, gdyby nie to, że jest jednym z najbardziej męczących produkcją nagrań, jakie zdarzyło mi się słyszeć.

Puenta? Casablancas, dla którego stylizacja fryzur zawsze była istotną częścią image’u, ma coraz lepszy pomysł na nowy wizerunek, ale tym razem fryzjer skoncentrował się na suszeniu.

THE VOIDZ Virtue, Cult 2018, 6/10