Brygady samozagłady, czyli grupa, która zniszczyła sama siebie

Do Polski przyjechał właśnie guru zniszczenia. Jest gorszy niż muzycy rozwalający gitary na scenie, palący Biblię albo sikający na publiczność, bo dość metodycznie pokazał, jak zniszczyć mit kariery muzycznej. Razem z kolegą odnieśli sukces, w szczytowym momencie, w roku 1990 mając singlowe nagranie na szczycie brytyjskiej listy bestsellerów (3 AM Eternal – dziś bodaj jedyny ich utwór legalnie dostępny w obiegu, w serwisach streamingowych), a później symbolicznie otworzyli ogień do publiczności – strzelając ślepymi nabojami – podczas gali BRIT Awards. Na koniec prawie całkowicie usunęli z oficjalnego obiegu nagrania swojej grupy, uniemożliwiając wznowienia. Bill Drummond z anarchizującego duetu KLF będzie dziś w Krakowie opowiadać o tym, jak wykasował swój zespół i pokaże film dokumentalny Wyobraź sobie świat bez muzyki, na którego planie zagląda do swojej „izby pamięci”, czyli kontenera, w którym obaj z Jimmym Cautym zamknęli całe archiwum nagrań i pamiątek po jednym z bardziej znanych brytyjskich zespołów przełomu lat 80. i 90. Jeśli będzie szansa na pytania, opowie też być może, jak dokonał najbardziej brawurowego aktu w historii muzyki pop, czyli spalenia miliona funtów.

Nie wiedząc do końca, co zrobić z zarobionymi na sprzedaży swoich piosenek (wykorzystujących nierzadko sample z innych znanych utworów), panowie Drummond i Cauty wybrali się w sierpniu 1994 roku na szkocką wysepkę Jura, z plecakami wypełnionymi banknotami o łącznej wartości miliona funtów szterlingów. Podczas dwugodzinnej akcji nagrywanej dla potrzeb filmu Watch K Foundation Burn a Million Quid spalili wszystkie pieniądze (filmował ich techniczny, trzecia osoba zabrana na wycieczkę). Nie próbowali tego głębiej tłumaczyć, choć – jak sam Drummond przyznawał w książce The KLF: Chaos, Magic and the Band who Burned a Million Pounds – trudno się po czymś takim otrząsnąć. Ludzie reagowali na pomysł z wrogością, choć w tym samym czasie Elton John ogłosił, że w 12 miesięcy wydał 40 mln funtów. Rzecz jasna KLF nie chcieli z nim konkurować. Powodem była raczej ucieczka w chaos – kto czytał Trylogię Illuminatus! Roberta Shea i Roberta Antona Wilsona (dawno chyba w Polsce niewznawianą), dowie się z niej o odwiecznych zmaganiach sił, wśród których są dyskordianie – i to z nimi, anarchistycznym, wolnościowym ruchem, utożsamiali się KLF. Niedawno pisałem tu o Dicku – otóż w wypadku KLF, The Justified Ancients of Mu Mu albo The Timelords (jak kto woli – skład ten sam, ostatnia nazwa odnosi się do innej obsesji duetu – Doctora Who) przełożenie książkowej rzeczywistości Wilsona i Shea na muzykę jest wyjątkowo wierne. Rozsadzającą ich energię twórczą wykorzystali na zaatakowanie świata, po dyskordiańsku, nielegalnym samplingiem, wymyślnymi performansami i ostatecznym doprowadzeniem zespołu do samozagłady.

Po zakończeniu działalności Drummond miał na siebie kilka wariackich pomysłów. Pisał książkę Why Andy Warhol Is Shite (co przerwał jednak, by po raz kolejny rzucić się do czytania Trylogii Illuminatus!). Rozpoczął też wielki – obliczony na wiele lat – projekt polerowania butów nieznajomym, warto więc do Krakowa przyjechać w butach nadających się do czyszczenia, bo można zaliczyć poza spotkaniem usługę od niegdysiejszego milionera z KLF. Drummond przyjeżdża do nas na Unsound, co jest zaskakująco logicznym pomysłem, biorąc pod uwagę, że od lat ważnym wątkiem tej imprezy jest zadawanie sobie pytań o sens doświadczeń związanych z odbiorem muzyki w dzisiejszych czasach. A główny wątek pracy eks-członka KLF to właśnie zadawanie sobie poważnego pytania – o sens dystrybucji muzyki w ogóle. Poniżej coś, co przybliży ideę występu bez koncertu, tym, którzy do Krakowa nie dojadą:

Dokument Wyobraź sobie świat bez muzyki dotyka właśnie tej ostatniej sprawy. W tym No Music Day – dnia bez muzyki, który Drummond wymyślił i nawet umieścił w kalendarzu (święto przypada 21 listopada). Gdy artysta dostał pierwszego iPoda, zauważył, że nie słucha, tylko przełącza kolejne utwory, sparaliżowany olbrzymim wyborem. Gdy tylko muzyka stała się ogólnodostępna w każdej chwili, straciliśmy poczucie jej znaczenia – zauważył. Stąd jego inicjatywa Dnia Bez Muzyki idąca właściwie dalej nawet niż likwidacja KLF – ma nie być nie tylko ich nagrań, ale i żadnych innych. Można za to pośpiewać samemu. Drummond założył w tym celu chór o nazwie The17. Składa się on z przypadkowych ludzi, których Szkot nagrywa w ramach różnych koncepcyjnych projektów, metod, które opisuje jako „partytury”, np. jeżdżąc po Wyspach Brytyjskich wzdłuż 53 równoleżnika. Idea jest taka, że ludzie śpiewają mu pojedyncze frazy, a on później, na koniec projektu składa z nich utwór, który zostanie przesłuchany tylko raz, a potem – uwaga, bo to leitmotiv działalności duetu – zniszczony. Nie trafi do żadnej dystrybucji, nigdzie. A jedynymi świadomymi całego wydarzenia ludźmi będą uczestnicy projektu. The 17 nie można będzie usłyszeć w radiu ani ściągnąć z Internetu. Żeby tego zespołu posłuchać, trzeba wziąć w tym przedsięwzięciu udział – tłumaczy Drummond. Więcej w samym filmie.

Słysząc o Drummondzie w programie Unsoundu (trudno skądinąd dla tego człowieka znaleźć festiwal o lepszej nazwie niż unsound) przez chwilę miałem nadzieję na zwykły koncert. Bo grupa KLF teoretycznie wróciła do życia – w sierpniu zorganizowała nawet trzydniową imprezę w Liverpoolu, na którą bilet kosztował 100 funtów (wszystkie 400 sztuk sprzedano), i – jak donosi najnowsze wydanie „Uncuta” – zamiast koncertu stworzyli tam rodzaj wspólnego performatywnego działania, w ramach którego podzielili się na role, w tym role zespołu rockowego i jego fanów, poprzebierali się, a potem wystawili coś, co można by chyba nazwać (bazuję na tym opisie) krótką teatralizacją dziejów KLF wraz z dyskusją na temat spalenia miliona funtów. Wszystko okazało się rodzajem akcji promocyjnej wydanej właśnie książki 2023: A Trilogy, która jest powieścią, rzekomo napisaną w 1984 roku (na wyspie Jura) przez Robertę Antonię Wilson, używającą pseudonimu George Orwell, która zainspirowała w istocie dwóch szaleńców do sformowania zespołu KLF. Drummond i Cauty – żeby wszystko było bardziej skomplikowane – są bohaterami występującymi w książce, której akcja (jak z kolei donosi „The Wire”, sam waham się jeszcze, czy tę książkę kupić) rozgrywa się w sygnalizowanej w tytule niedalekiej przyszłości.

Muzykami najwyraźniej już nie bardzo chcą być, wychodzi więc na to, że Drummond jest w takim razie jedną z najciekawszych osób wśród niemuzyków.