Piątek. Taco szatana
Wiem, że wszyscy dziś czekają na Taconafide, ale dłuższą chwilę nie mogłem pisać recenzji, bo album nie został do końca przesłuchany. A trzeba ostrożnie, bo płyta zbierze sporo krytyki – także dlatego, że jest skazana na sukces i do czterech elementów hip hopu dodaje czwarty: kreatywną księgowość. Wczoraj przez sieć jak burza przeszły informacje o pre-orderze, w którym głównym elementem ceny była „instrukcja obsługi”, czyli publikacja, od której można odprowadzić niższy VAT. Metodę dobrze znaną na rynku – i stosowaną przez dużych wydawców, choćby Agorę – Taco i Quebo dodatkowo tu wyszlifowali. Nie będę oceniać ruchów marketingowych, chociaż ta księgowość jest istotnym tematem płyty Soma 0,5 mg, wszytym w nią w sposób rzucający się w uszy. Bo jeśli duża część polskich raperów żali się na straszny los ludzi przygniatanych przez sławę i pieniądze, których nigdy tak naprawdę nie zrobili, Taconafide mają realne szanse ten okropny los sławnych i bogatych przeżyć w realu. W tym sensie uwaga o włosach Wiśniewskiego (jako wielomilionowego bankruta) w jednym z tekstów nie jest taka wcale zabawna – parokrotnie wracające tu autoproroctwo sukcesu tej płyty właśnie się spełnia, a chłopaki chcąc nie chcąc wjadą w końcu na wyboje rozjeżdżone wcześniej przez innych.
Poza tym, że – jak już pisałem – Soma… jest rodzajem nowej pokoleniowej szansy na wspólnotę dla dużej grupy społecznej w czasach likwidacji gimnazjów, że płyta buduje na rynku nową publiczność, co może nawet krzepić, w całości dominuje tu (zostawmy na chwilę superprzebojowe Tamagotchi nadające się na upbeatowy hymn pokolenia) takie autotune’owe emo. Szczególnie w wykonaniu Quebonafide, który bierze na siebie rolę tego przewrażliwionego, wyśpiewując syntetycznym głosem co bardziej żarliwe miłosne zwrotki i – wymiennie – rzucając przydatne skojarzenia z zakresu piłki nożnej. Jego Znowu jak Platon muszę wpuszczać to światło do jaskiń z intra nie wróży płycie bezpretensjonalności. Numer 11 – jeśli do niego dotrzecie – jest zarazem krytycznym dla mnie punktem na płycie i sygnałem startowym dla gwiazdek z playlisty radia Eska, choć przynosi zarazem zabawne wyjaśnienie zamiłowania Quebo do podróży (Pod łóżkiem miałem „CKM”-a z Wojciechowską). A potem przychodzi niestety jeszcze: Ona zawsze, gdy mnie widzi, nic nie wdziewa pod spód – kilka wersów uruchamia tutaj takie eskowe alarmy.
Taco wypada korzystniej jako ten bardziej zdystansowany i próbujący łapać kontakt z realem: smogiem, tłokiem w Lidlu, komunikacją miejską itd. (choć zdjęcie w „Vogue’u” wspomina dwukrotnie, co zakrawa na pewną nerwowość w kwestii fejmu). I to on zamyka opowieść zgrabnym, choćby i zbyt powierzchownie wtłoczonym w koncepcję całej płyty nawiązaniem do Nowego wspaniałego świata Huxleya. Za takie rzeczy polubili go dziennikarze spoza środowiska, ci środowiskowi pewnie też nie będą tu specjalnie narzekać – skoncentrują się już raczej na śledzeniu tego, skąd płynęły inspiracje do beatów (autorstwa różnych producentów – kontakt z Rumakiem, za którym trochę tęsknię, kończy się tu na intrze). Sam nie słucham trapów, więc się nie wypowiem – zostanę przy tym, że ten beat do Metallica 808 jest naprawdę zabawny, jako mało subtelna mieszanka stylu dwóch ulubionych zespołów polskich fanów: Metalliki i Depeche Mode. Taco i Quebo wyglądają na podobny rodzaj połączenia ognia z wodą – i równie dobrze, wbrew oczywistym różnicom, uzupełniający się rynkowo. Sam zdecydowanie odpadam gdzieś przed końcem, ale dobrej zabawy.
Co do zabawy. Pewnym zaskoczeniem może być dziś dla niektórych album Patryka Cannona Family Movies Waves And Friends – dojrzała, poukładana brzmieniowo płyta z taneczną elektroniką, taką pewnie bardziej dla kręgu ASP/Unsound (który się ostatnio ukonstytuował za sprawą wideorecenzji duetu Syny) niż uczestników podmiejskich wiks. Wielkopolski producent ma już trochę nagrań na koncie, ale tą płytą debiutuje w barwach oficyny Father and Son Records and Tapes – w sposób udany i jednak dość nieoczywisty, bo niezłe taneczne utwory (Fale) mieszają się tu z impresjami łączącymi wrażliwość ambientu, studia eksperymentalnego i ucho do starej elektroniki z kręgu Vangelisa – jak w Machines In Rain czy Marzeniach. Ten ostatni przynosi nostalgiczny klucz – fragment dialogu z Pętli Hasa według Hłaski, ponurej opowieści dawnego saksofonisty, dziś alkoholika. Bo tak naprawdę to ani umowne ASP, ani wiksa, tylko raczej inteligentna próba wpisania się w szeroką sferę pomiędzy, w której jest miejsce dla zjawisk w rodzaju The Very Polish Cut-Outs – i gdzieś w tych okolicach tych muzycznych retrospekcji, muzyki oświetlonej słońcem jakiegoś dawnego lata, trochę lounge’owej, a trochę parkietowej, choć w tej wersji nieco mniej rozmytej i skupionej na syntetycznych brzmieniach, tu bym Cannona widział. W nieco prostszym, tanecznym kierunku, prowadzi wydana również dziś – samodzielnie, na Bandcampie – płyta SOUNDQ Ambient Pressure. O elektronicznych Xenonach zdążyłem już napisać. Były też na Polifonii Syny, których płyta weszła w tym tygodniu do obiegu poza serwisami streamingowymi.
Na koniec – bo nie chcę wydłużać tego wpisu pustą wyliczanką – rzeczy z gatunku bardziej, hm, uduchowionych. Po pierwsze, Bidadari, czyli piękna płyta gamelanowa (nagrana w Polsce przez Warsaw Gamelan Group) z partiami klarnetów Michała Górczyńskiego i Pawła Szamburskiego oraz wokalami Sahnila Arifa Farobiansaha, rzecz wydana przez zwalniające ostatnio z wydawniczym tempem – co ma dobre strony – For Tune. Nie wiem za bardzo, o czym śpiewa mieszkający od jakiegoś czasu w Warszawie Indonezyjczyk, ale podejrzewam, że nie o wydaniu „CKM” z Wojciechowską. Zresztą nie bardzo mnie to obchodzi, bo utwory skomponowane przez Górczyńskiego ze stołecznym zespołem są – na ile zdążyłem się od wczoraj zorientować, bo musiałem przecież przesłuchać Taco – na tyle wciągające, że mogłoby to być nawet menu z restauracji, emocji wynikających z samej ekspresji wystarczy. Ale poza wszystkim to taka płyta na zwolnienie oddechu.
Ostatni album bardziej na przyspieszenie oddechu. Z koncertu może i uciekałbym w panice przed końcem intra, ale płyty znam i z chęcią posłuchałem koncertówki Behemotha Messe noire. Czarna msza w tytule wprawdzie po francusku, ale fragmenty Ojcze nasz deklamowane z widownią i poezja Micińskiego już jak najbardziej w języku naszych ojców, do tego trochę łacińskiego obrządku, a zasadnicze utwory we współczesnej łacinie, czyli po angielsku – zresztą mamy tu na CD dobrze znany repertuar albumu The Satanist (z koncertu w warszawskiej Progresji!), tylko w wersji DVD jest kilka dodatkowych utworów i rożnego rodzaju bonusy (łącznie ponad 3 godziny nagrań, w wersji DVD już inny koncert). Do tego ładna edytorsko książeczka. Psuło mi oczywiście – i psuć będzie przy innych tego typu produkcja – wrażenia wspomnienie komiksu Będziesz się smażyć w piekle z satyrą na takie metalowe trasy, zbyt monumentalne od frontu, by nie było banalnie od zaplecza. Ale cóż poradzić. Piekielnie skonwencjonalizowana muzyka metalowa na koncertach brzmi lepiej, ale zarazem na nagraniu bardziej słychać konwencję. I nigdy nie mogę się przy tym jako stary cynik nie uśmiechnąć, a zarazem jakość propozycji Behemotha jest wystarczająco dobra, żeby nawet paru niemetalowców zachęcić do wizyty. Ileż to razy świat czeka na polską premierę tak jak w tym przypadku. Może nawet kapitalistyczne szatany z listy Billboardu znowu odnotują? Tak to od sukcesu krajowego dotarliśmy dziś do światowego. To już movement, nie muzyka, jak słusznie zauważył Taco. Dlatego tego, co najciekawsze artystycznie, szukałbym jednak jak zawsze gdzieś pomiędzy tymi wielkimi sukcesami.
Ukazały się w tym tygodniu:
A Hawk and a Hacksaw Forest Bathing, L.M. Dupli-cation
A Place To Bury Strangers Pinned, Dead Oceans
Alec K. Redfearn and The Eyesores The Smother Party, Cuneiform
Alec K. Redfearn and The Eyesores Exterminating Angels, Cuneiform
Artykuły Rolne Dla Taty / Pin i zielony, Artykuły Rolne SP
Behemoth Messe noire, Mystic
Chaos Echœs with Mats Gustafsson Sustain Utech 12″
Derek Smalls Smalls Change – Meditations on Ageing, Pledge
Duduka Da Fonseca Trio Plays Dom Salvador, Sunnyside
Earth House Hold Never Forget Us, ASIP
Gang Of Four Complicit EP
John Prine The Tree of Forgiveness, Oh! Boy
Josh Rouse Love in the Modern Age, Yep Roc
Josh T. Pearson The Straight Hits!, Mute
Jukka Iisakkila Clocks and Clouds, Eclipse Music
Julian Cope Jehovahkill, Universal reed.
Juliana Hatfield Juliana Hatfield Sings Olivia Newton-John, American Laundromat
Klauss & Carl Craig Momentum, Planet E 12″
Laar (Michał Górczyński, Paweł Szamburski) + Sahnil Farobiansah + Warsaw Gamelan Group Bidadari, For Tune CD, DL
Laura Veirs The Lookout, Bella Union
Manic Street Preachers Resistance Is Futile, Columbia
Mouse On Mars Dimensional People, Thrill Jockey
µ-Ziq Challenge Me Foolish, Planet Mu
Niemoc Mikrofale, Brennnesel/MOST EP
Pablo Held Trio Investigations, Komorek Edition
Plan B Heaven Before All Hell Breaks Loose, Atlantic
SOUNDQ Ambient Pressure, wyd. własne CD, DL
Syny Sen, Latarnia (w streamingu od tygodnia)
Taconafide Soma 0,5 mg, Taconafide
The Damned Evil Spirits, Search and Destroy
The Moondoggies A Love Sleeps Deep, Hardly Art
The National Jazz Trio of Scotland Standards Vol. IV, Karaoke Kalk
The Nels Cline 4 Currents, Constellations, Blue Note
The Weeknd My Dear Melancholy, Universal EP, wersja cyfrowa od 30.03
Thembi Soddell Love Songs, Room40
Wiley Godfather II
Wrekmeister Harmonies The Alone Rush, Thrill Jockey
Xenony Polish Space Program, Instant Classic
YRGod Songs for My Children, YRGod DL
Komentarze
John PRINE, „The Tree of Forgiveness” (Thirty Tigers/Border)
…”country” rzadko ta muzyka na goscinnym blogu „Polifonii”. Tym razem John Prine.
Moze mniej znany artysta country, ktory juz polwieku na arenie tego gatunku. Przezyl
dwie diagnozy nowotworu a teraz album po trzynastu latach przerwy.
Spokojny i pewny jakby nic sie nie zdarzylo w jego zyciu. Glos nieco ciemniejszy.Humor.
Tytul albumu jest nazwa klubu nocnego, ktory John Prine chce „otworzyc”, kiedy trafi do nieba. „The Tree of Forgiveness” (Drzewo Przebaczenia) zaprasza wszystkich, ktorym bedzie wszystko wybaczone.
Zycie, milosc, smierc a nawet nieco o Donaldzie Trumpie. O tym spiewa John Prine.
Zwykla produkcja, ktora niczym sie nie rozni od Johnnyego Casha, ktoremu tak wiernie
sluzyl pomoca Rick Rubin. Proste intsrumentarium: gitara,slide, tani melotron. Bardzo spartanski projekt.
John Prine, o ktorym chyba Bog zapomnial, ale artsta swiaodmie balansuje na linie powrotu i nieustajacego pozegnania.
„Summer´s end”
https://www.youtube.com/watch?v=9XLaIFTmJF8
Just come on home, come on home
: ) na niedzielny wieczor
John Prine: NPR Music Tiny Desk Concert
https://www.youtube.com/watch?v=sOg7mAkrKJw