Jest życie na Marsie

Chcecie wiedzieć, jak łatwo zespół przyszłości zamienia się w grupę z przeszłością? Spójrzcie tylko na Mouse On Mars – niemieckich elektroników, którzy zawsze wydawali się tym z zespołów, który nadążał, albo i wyprzedzał rzeczywistość, i choć działają od ćwierć wieku, dopisuje im się wciąż nazwy gatunków rozwijających się współcześnie – kiedyś IDM, teraz choćby footwork czy wonky. A oni dalej się zmieniają i pozostają nieuchwytni. Od czasu, gdy pierwszy raz usłyszałem Iaora Tahiti, od kiedy poznałem Andiego Tomę jako współproducenta jednej z moich ulubionych płyt Stereolab i zobaczyłem ich po raz pierwszy na żywo, minęło mnóstwo czasu. Mouse On Mars działają od 25 lat i przy okazji tegorocznego jubileuszu ściągnęli tylu gości, że trudno w to nawet uwierzyć. Przykłady?

W trzyczęściowym Dimensional People na samym wstępie śpiewa Justin Vernon (Bon Iver – następną płytę stanowczo powinien produkować Toma), a na gitarze gra Aaron Dessner (The National). W kolejnych uwtorach pojawiają się m.in. Zach Condon (Beirut), Lisa Hannigan, Sam Amidon czy członkowie Ensemble Musikfabriek. Wokalnie chyba najmocniejszy ślad zostawiają tu właśnie Amidon (który gra również na skrzypcach, przynosząc do futurystycznego świata Mouse On Mars całą swoją prowincjonalność amerykańską), ale także soulman Swamp Dogg w poetyckim Resumé i raperka/wokalistka Amanda Blank w genialnie gęstym Foul Mouth (gdzie występuje w duecie z Condonem). Frippowskie gitary i misternie tkane sample wokalne towarzyszą nam dalej w Aviation, będącym chyba najbardziej piosenkową formą MoM w ostatnich latach. A delikatnemu, lekkiemu brzmieniu towarzyszy bardzo złożona, misterna produkcja.

Cały program płyty Dimensional People to charakterystyczny dla kolońskiej grupy paradoks, bo mamy tu zarazem najambitniejszy concept album w ich historii – wszystkie utwory budują jedną całość, zgrabnie się łącząc, część skupiona jest dodatkowo w podcykle, ale to również wyjątkowo przystępny, piosenkowy program, w którym nie ma utworu bez wokalisty, a w większości występuje och dwoje lub troje. Na to piosenkowe pole zespół przeniósł swoją tendencję do łączenia akademizmu i ludyczności. Foul Mouth, jeden z najlepszych utworów na płycie, to połączenie tego Frippowskiego pomysłu grania pętlami i amerykańskiego R&B.

Nagrano rzecz w duchu socjalizmu – międzynarodówka gości wybierała dla siebie role, każdy, hm, według potrzeb. Wychodzi z tego, jak się łatwo domyślić, całość trudna do skontrolowania. Pozwalam sobie na oczywisty żart w tym momencie, ale pokojowy kolektywizm ładnie puentuje album w odśpiewywanym gremialnie na koniec Sidney In A Cup do słów wiersza anarchistycznej poetki irlandzkiej Loli Ridge. Poza tym duch lewicowości, anarchizmu, zaangażowania nigdy nie był Mouse On Mars obcy – powoływali się na Deleuze’a i Chomsky’ego, pokazywali się jako muzycy bardzo zainteresowani światem, nie tylko muzycznym. Kiedy dziś zajrzałem do pierwszego czytanego kiedyś – w 1999 roku – wywiadu z zespołem, wyczytałem choćby wizję Jana St Wernera opowiadającego o Trzecim Świecie, który przyjdzie do Pierwszego upomnieć się o swoje. I o muzycznych skutkach tego nieuchronnego procesu.

Kiedy czytasz teksty niektórych współczesnych filozofów albo nawet myślicieli społecznych, to widzisz terminy, które można przetłumaczyć na muzykę. Ważne, by muzyce zaszczepić taką wolność, przestrzeń do rozwoju, jaką pokazuje ta filozofia. Wielkim potencjałem, a zarazem strasznym problemem muzyki jest to, że o niej zwyczajnie nie da się rozmawiać, nie da się jej opisywać. Nie ma żadnych kryteriów, utarło się tłumaczyć muzykę w sposób matematyczny, definiować harmonie i tak dalej. Ale nigdy nie tłumaczyło to siły emocjonalnej muzyki. Tego fenomenu nie da się wytłumaczyć – to już z kolei Werner mówił na temat tej nieuchwytności w wywiadzie, którego udzielił mnie kilkanaście lat temu, jeszcze do „City Magazine”.

O Dimensional People chce się dyskutować. Zupełnie inaczej brzmi na poziomie ogólnym i w szczegółach. Uświadamia to np. druga część Parliament of Aliens z finezyjną aranżacją Bryce’a Dessnera, smaczna wariacja na temat elektronicznego minimalizmu. W całości jednak ten – również trzyczęściowy – utwór wydaje się przeciwnie: przegadany. Nie zostaje z niego jakaś ogólniejsza myśl. Ale niemal każdy z utworów ma w sobie coś wartego wytężonego odbioru. W Daylight MOM pokazują na przykład ten skrzętnie przechowywany wzorzec niemieckiego funku Can, do niedawna sąsiadów Wernera z Kolonii – dużo nauczyli się od starszych kolegów działających w tym samym mieście. Słychać tu również Talking Heads. W ogóle tak śmiałe i szerokie operowanie wokalami przynosi mnóstwo nowych skojarzeń i pozwala zupełnie inaczej odczytać brzmienie MOM – krótki i najdelikatniejszy chyba w zestawie Aviation, wspomniany już, kojarzy się wręcz z produkcjami Pharrella Williamsa. Tylko ten chórek z tyłu z kolei żywcem wzięty z utworu jakiegoś minimalisty. To pewnie nie są najbardziej przebojowe, ale wciąż bardzo lekkie piosenki, jak zwykle tak mocno naładowane ciekawymi szczegółami, jak bywa tylko muzyka Mouse On Mars. Od ćwierć wieku, co w tym wypadku zupełnie nie ciąży.

MOUSE ON MARS Dimensional People, Thrill Jockey 2018, 7-8/10