Klasa G

Przy singlu Z białasami myślałem, że Piernikowski w opisie specyficznego podgatunku zamieszkującego Polskę – biało-czarnych – wreszcie jednoznacznie przeszedł na stronę groteski, może nawet parodii: Z białasami na trasie, kierunek Podlasie / Up To Date, Pozdro techno, białasie / Na miejscu ekipa pojebana, jedziemy z tarana / Jak woje od Czyngis-chana. Tylko że – jak wspominałem już na Facebooku – sam nowej płyty Synów słuchałem, wróciwszy właśnie z Podlasia, skąd jechałem za białym samochodem z naklejkami „Pozdro techno”, którym z żoną nie mogliśmy się nadziwić. Wracaliśmy oczywiście z imprezy rodzinnej na Podlasiu, gdzie używano wytwornicy dymu, nie zauważyłem tylko, czy firmy American DJ, czy jednak Antari. A to ważne było. Wytwornica dymu okadzać nas będzie w całej tej sennej podróży na granicy parodii i absolutnej powagi, no i przyniosła najlepsze polskie intro płytowe od lat.

Intro jest o tym, jak się w Synach – duecie rapera Roberta Piernikowskiego i producenta 1988 – łączy bit z wokalem. Wchodzi mianowicie dwóch białasów do sklepu ze sprzętem dla dyskotek. I chcą kupić wytwornicę dymu Antari M-10. Ej, chłopaki, no, weźcie SIĘ, to gówno jest bardzo niebezpieczNE, to gówno niewłaściwie użyTE, może zniszczyć planeTĘ. Dzwon, dym, syrena i już po wstępie. Jak to było z tym Hitchcockiem…? Wiem, że sam źle to opowiadam, ale jak historia jest dobrze opowiedziana, to nie ma sensu jej opowiadać na nowo. A jak jest opowiedziana najlepiej jak tylko można – zarówno słowem, jak i muzyką – to nawet nie powinno się jej ruszać.

Ta opowiedziana jest bardzo dobrze. Mówiąc językiem Synów: prajmszit i bity Rembrandty. Ten język, bardzo swoisty, kształtował się – jak wiemy – dłuższy czas. I muszę powiedzieć, że choć miewałem niegdyś trochę problemów z tekstami Piernikowskiego, to nauczyłem się je lubić, a w wersji Synów łączą się z bitami najlepiej. Dla samych tekstów przełomem była zeszłoroczna płyta No Fun (już wtedy coś o Piernikowskim pisałem), ale ta nowa wydaje się bardziej dopracowana. Momentami jest to czysta brukowa poezja, chwilami bardzo zabawna, jakby była parodią wzlotów emocjonalnych wczesnego Kalibra 44, czasem idącą za taką psychorapową estetyką całkiem wprost – tyle że oczywiście w nowych czasach rzecz brzmi zupełnie inaczej, poza tym Piernikowski i 1988 odnoszą się tu też bezpośrednio do Wu-Tang Clanu. Posłuchajcie Kiedyś byliśmy królami: Syny, jesteśmy jak salamandry / Na drzewach czaimy się na twoje skarby / Osiem Osiem, bomby, nie petardy / Mikrofony, statywy jak halabardy. Ale z drugiej strony: Zabiliśmy mydło, dlatego tacy brudni. To trudno na poważnie. A gdzieś dalej, w „S.O.S” (jednym z najmocniejszych nagrań na płycie) wyznanie, które brzmi całkiem serio: Ratuj, S.O… S.O… S.O.S. / 24 razy 7, ile to jest? / To jest dużo, ciemno i głośno / Synowskie g*wno śmierdzi miłością. Mogło to być o trasie, a mogłoby być na upartego i o ojcostwie. To w końcu parodia czy nie? Prawilni – jak to ktoś słusznie zapytał – czy jednak środowiskowo nieakceptowani? A może bardziej prawilni niż cała reszta środowiska, która poszła w jakichś innych kierunkach niż ten wczesny, tak polski, psychorapowy. Te same pytania co zawsze i przy wszystkim, co robi Piernikowski.

Tytułowe białasy to oczywiście zbiór nieco zbliżony do penerstwa Bąkowskiego (chociaż to przecież może wynikać choćby z geograficznego, poznańskiego kręgu obserwacji), ale jednak jakiś bardziej poukładany, zagospodarowany, bardziej już konkretny. Patrz w górę czarne chmury / Białasy noszą bluzy, kangury / Ch*j nas obchodzi, co leci z góry / Na głowach czapki, daszki, kaptury. Czyli zakapturzeni goście, których wszystko ciągnie w dół (szkoła, ulica, „psy” itd.), tymczasem ich wrażliwość potrafi zadziwiać. Bo co też ten Piernikowski tu odnotowuje w tekście Wierszy: Ej, cię wiedziałem wczoraj, jak piszesz wiersze / Cię widziałem normalnie na mieście / Otwieram okno, myślę se wietrzę / Patrzę, a ty na ulicy piszesz wiersze / W szkole dawali czytać wiersze / Twoje lepsze, lżejsze niż powietrze / Się unoszą na pojebanym wietrze / Te wiersze słyszę na moim siódmym piętrze – coś w tym jest, poza brutalizmami, wulgaryzmami, poza rekordową w rapie zawartością szeleszczących głosek, tkwi w tym jakieś tępe, nienaostrzone piękno. A już na pewno drzemie ono w tekście singlowego Z białasami: Na mieście witam krzywe gęby / Tramwaje robią spring reverby / (Patrz) czesze mi to głowę / Jeb-jeb-jebane nagrania terenowe. Jeden i drugi tekst kryje w sobie zarazem cień parodii polskiego rapu – w stylu składania rymów. Ale te frazy typu tramwaje robią spring reverby znów nie do sklasyfikowania jako parodia. Pisałem o przystępności No Fun. Przy niej ta nowa płyta w skojarzeniach bywa niszowa, a zarazem dużo celniejsza, bardziej precyzyjna. To, co Piernikowski robi z tą niszową perspektywą, jest zarazem wyjątkowe i jednocześnie niemal całkowicie mu uniemożliwia sprzedaże na poziomie Kękę czy O.S.T.R.-a., bo nie widzę szansy na to, żeby się masowa publika śmiała z puenty o nagraniach terenowych tak bardzo jak środowisko dziennikarsko-kuratorsko-artystyczne. Dlatego na koniec już tylko zareklamuję:

1988? Najciekawsze dziś bity dla tych, których nie interesuje krążenie po jednym podwórku hiphopowych skojarzeń.
Piernikowski? Trochę już dosyć miałem tej pozy, ale to znów najlepsze, co zrobił.

Finał w BSJ wprawdzie kompletnie niepotrzebny, ale można sobie pozostawić jako końcówkę instrumentalną medytację, a wcześniej Mój ruch z sygnałem, że może teraz pora zmutować w jakąś synowską wersję R&B?

SYNY Sen, Latarnia 2018, 8/10