Stan rzeczy

Na wstępie 2977. notki na Polifonii muszę poinformować, że dłuższe przerwy będą się tu zdarzać (zmienia mi się nie tylko numeracja na blogu, co ostatnio objawia się tym, że odsłuchuję płyty, a później – zamiast pisać – słucham sobie dalej). Oraz że miałem wiele uwag i pretensji do serwisu Pitchfork.com, ale zwalnianie dużej części załogi i łączenie Pitchforka z „GQ” (który z kolei ku mojemu zdziwieniu przetrwał już ponad sześć dekad) uważam za zbyt surową rynkową karę za tę mieszaninę kompetencji, fantazji i snobizmu, jaką ten wielki serwis muzyczny uprawiał. Tego, że boję się o przyszłość dziennikarstwa muzycznego, nie muszę nawet dodawać – ostatnio wspominałem o tym ledwie pół roku temu. Mam też nadzieję, że unikną kosy grupowych zwolnień dobrzy ludzie pisujący o muzyce i kulturze do „Gazety Wyborczej”, mimo że do samego tytułu mam ostatnio niemało zarzutów. Oraz że Agnieszce Szydłowskiej uda się Trójkę przywrócić do stanu słuchalności, a przy tym zreformować, choć domyślam się, jak trudne może być zrobienie jednego i drugiego naraz. Informuję wreszcie, że najlepszą jak dotąd piosenkę roku 2024 nagrał – według mojej najlepszej wiedzy, jak to się mówi, ale też moim zdaniem, jak każą dodawać wszyscy, którzy nie pamiętają już, na czym polega pisanie o muzyce – zespół MGMT, przy okazji jeszcze dokręcając do niej całkiem wzruszający klip. Oraz że ciągle potrafię pisać także krótkie zdania.      

Jedną z najlepszych, a już z całą pewnością jedną z najwdzięczniejszych płyt, które w tym roku słyszałem, jest krótki (35 minut) album Brytyjki Mariki Hackman. Nagrywającej od dekady, grającej znacznie dłużej (m.in. przez moment w zespole z nieco bardziej znaną Carą Delevigne, sama też ma epizod bycia modelką na koncie), choć Big Sigh brzmi, jak gdyby dopiero teraz wszystko do końca zaskoczyło. Może stąd to westchnienie w tytule? Promowana kolejnymi singlami (od bardzo dobrego No Caffeine pół roku temu) i firmowana przez wytwórnię Chrysalis, odbudowującą się jako osobna marka po kreatywny, drenażu w okresie, gdy należała do EMI, Universalu i Warnera, ta nowa płyta przynosi muzykę łatwą, przyjemną, ale wyprodukowaną z dużą klasą. Całość miło balansuje między folkiem a alternatywnym rockiem, choć ma też zaskakujące odniesienia do starego art rocka (dla którego Chrysalis był wiodącą marką) – dość posłuchać startowego The Ground z jego partiami smyczków, nieco Oldfieldowską gitarą i rozbudowaną sekcją dętą – puzon Andy’ego Wooda wraca zresztą i później, urozmaicając aranżacje. Będzie miejsce dla kilku zaskoczeń i chociaż nie jest to album wybitny, dla aktualnego stanu rzeczy podstawowy. Poza oczywiście wydaną w ostatni piątek płytą Mary Halvorson, która jest tematem na zupełnie osobny wpis. 

MARIKA HACKMAN Big Sigh, Chrysalis 2024