Kilka najlepszych płyt w tygodniu
Dobrzy artyści nie tyle kopiują, co kompilują. A wielcy może i kradną, tylko oczywiście tak, że chce się ich jeszcze za to nagradzać. Przyjemnie słuchało mi się wczoraj (transmitowanego w radiowej Dwójce z ciągle trwającego festiwalu Muzyka Wiary – Muzyka Pokoju) Kwartetu na koniec czasu Oliviera Messiaena w wykonaniu Adama Eljasińskiego, Marcina Markowicza, Michała Pepola i Bartka Wąsika. Ale co rusz słyszałem to, co musiał w tym utworze usłyszeć któryś z późniejszych bohaterów. Nie wiem, czy to kwestia wykonania (świetnego skądinąd), ale w częściach czwartej i szóstej usłyszałem zaczątki stylu francuskiej grupy Magma. W końcówce części szóstej – nawet zapowiedź energii filharmonicznych utworów Zappy. W piątej i częściowo ósmej – co wydawało mi się nawet w jakiś sposób podkreślone grą Wąsika – Radiohead. Messiaena słuchali zapewne z uwagą wszyscy wymienieni.
Dodatkowo w weekend oglądałem – też uwagą, oczywiście – Diunę Villeneuve’a. I tutaj też dało się zauważyć inspirację – w muzyce, o której już wcześniej z niepokojem pisałem. Z obrazem gra lepiej, może dlatego, że – tu zgadzam się w pełni, że aż zacytuję, z Arturem Kurasińskim: Nie wiem jak to Villeneuve zrobił, jakich użył argumentów, że Zimmer po prostu stworzył hołd dla [Jóhanna] Jóhannssona. Sam film trochę mnie wzruszył, bo o ile z Villeneuve’em miewam różnie i nie przekonał mnie do końca jego Blade Runner, to rzadko się dziś widzi ekranizacje uwielbianych książek stworzone z takim zrozumieniem odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże. Wszystko – od wcale niezbyt szybkiego na początku tempa, przez monumentalne scenografie, brak marvelowskich dowcipasów, po nawet tę nieco zbyt jednostajną, ale działającą muzykę – służy tu pokazaniu oryginału Herberta jako specyficznej mieszanki sf i fantasy, przeszłości w przyszłości, podlanej mistyką, psychodelią i klimatem średniowiecza w wersji hi-tech (po ciekawe interpretacje odsyłam do tekstu Łukasza Wójcika na łamach POLITYKI). Wyszedłem z kina uboższy znów o jedno marzenie – żeby jedną z najbardziej filmowych książek w historii ktoś w końcu zamienił w udany film. No ale z drugiej strony – gdyby udana ekranizacja Diuny powstała odpowiednio wcześnie, to czy spotykalibyśmy się później aż tak masowo na projekcjach Gwiezdnych wojen, których autorzy w swojej kompilacji motywów i cykl Herberta przecież uwzględnili?
To był w ogóle weekend odkryć związanych ze zręcznymi kompilacjami motywów. Sporym odkryciem była dla mnie płyta Petunia duetu Tonstartssbandht. Ten pochodzi z Ameryki, choć nazwą sugerowałby bardziej właśnie okolice Magmy. Muzycznie od Magmy bardzo daleko. Łączą raczej stary nurt surf i psychodelię z elementami lekko granego bluesa i folku (riff w rozpoczynającym album Pass Away), no i krautrocka spod znaku Neu! Gitary idą więc w bluesa, partie wokalne – w harmonie niczym te z lat 60., ale perkusja, choć dość delikatnie, pracuje z charakterystyczną niemiecką motoryką. Utwory to piosenki o lekko wydłużonej formule, choć to długość prawie niewyczuwalna, a trans wyczarowywany jest niemal z powietrza. A bracia White’owie, którzy od 14 lat tworzą skład formacji, najwyraźniej mają długą listę płyt w rodzinnych zbiorach, bo w świetnym What Has Happened – jednym z najlepszych fragmentów tej płyty – usłyszałem pierwszy raz od lat echo gitary Steve’a Hillage’a, jedno z najbardziej oryginalnych brzmień tego instrumentu. Ale obudowane w formę atrakcyjniejszą niż u Hillage’a bywało. Może to tylko na zestaw odkryć miesiąca, a może więcej – czas pokaże.
TONSTARTSSBANDHT Petunia, Mexican Summer 2021
Na pewno jedne z najlepszych dni w życiu artystycznym przeżywa dziś trio Niemoc. Duża i długo do końca niespełniona nadzieja na krajowym podwórku – chyba do momentu pojawienia się tego albumu i najnowszego singla, Dwóch tygodni nagranych z Michałem Wiraszko. Wprawdzie pamiętam epokę, kiedy takie riffy gitarowe na krajowej scenie pojawiały się raz na miesiąc, ale dziś coś takiego należy do rzadkości i robi duże wrażenie. Stylistycznie Niemoc dalej sięga w pierwszej kolejności do piosenki lat 80. (choćby New Order, o czym pisałem przy okazji debiutu grupy) i – co pewnie nie było dużym odkryciem – z przeskokiem na nowy poziom musiała poczekać na wokalistę lub wokalistów. Tutaj głosy, i to starannie dobrane – jest też Kacha Kowalczyk, Joanna Longic, Philip Haveker i Misia Furtak – towarzyszą zespołowi w połowie programu płyty. Na tym tle lepiej brzmią nawet instrumentale, z finałowym Seansem chmur na czele, a obok Wiraszki moim ulubionym featuringiem – i nawet, jak mi się zdaje, dobrą propozycją na bardziej stałą współpracę – jest ostatnia z wymienionych wokalistek, którą słyszymy w Polowaniu na mnie, zręcznie zrealizowanej kompilacji nowofalowych wpływów z gitarami jak u Clan Of Xymox i z całkiem mocno komentującym klimat tekstem. Jeśli była jeszcze jakaś niemoc, to została przełamana.
NIEMOC Kilka najlepszych dni w życiu, Seszele 2021
Słychać wpływ mrocznych niezależnych z lat 80. także w nowych nagraniach Circuit Des Yeux, czyli Haley Fohr. Pisałem wcześniej z entuzjazmem o jej płycie Reaching for Indigo, śledziłem też jej metamorfozę w Jackie Lynn (pod tym pseudonimem Fohr nosiła maseczkę zanim to było powszechne, ale nie mogła koncertować, gdy to było naprawdę oczekiwane). Muzycznie wolę jednak szyld Circuit Des Yeux. W pełnych rozmachu nagraniach, z partiami organowymi, klawesynem, chórkami i smyczkami, z pełnymi niepokoju partiami perkusji, pulsującymi w sposób znany… no właśnie, z późnych albumów Scotta Walkera, tego ukryć nie sposób. Podobnie jak fascynacji tą postacią słyszalną na całym albumie. Także w skupieniu na ekspresji wokalnej – starannie modulowany ton altu Fohr, przypominający mi Alison Moyet, można też zestawiać ze stylem śpiewania Antony’ego Hegarty’ego. Przełamuje przyzwyczajenia, oczekiwania i schematy związane z płcią. Bywa dziwny, nieco manieryczny, ale uskrzydla go mocny akompaniament, jak w singlowym Sculpting the Exodus, wychodzi rzecz niebywale emocjonalna, na miarę listy najlepszych utworów roku. Z drugiej strony, kilkanaście minut później Fohr śpiewa w zupełnie innym, prostszym stylu w finałowym utworze Oracle Song, już nie tak „barokowym”, i to również robi wrażenie, właśnie poprzez ten kontrast. Niezwykła postać i artystka coraz lepsza z płyty na płytę – tutaj udało jej się poskładać tę całą orkiestrę z pojedynczych partii, bo warunków do swobodnych nagrań z dużymi składami nie było. Aż się boję pomyśleć, co będzie dalej.
CIRCUIT DES YEUX -io, Matador 2021