Ale głos – majątek

Stali czytelnicy Polifonii pewnie już zauważyli, że gdy ukazuje się jakaś naprawdę wyjątkowa płyta, to rzadko piszę o niej przy okazji playlist i zestawień. A tym między innymi należy tłumaczyć brak uwag o Circuit des Yeux od piątku – przez długie pięć dni. Choć jeśli już ktoś się w piątek w ten album zaopatrzył (a kto widział Circuit des Yeux na Off Festivalu, zapewne to zrobił), czas musiał mu minąć dość szybko. Innym trzeba rzecz streścić w paru słowach: CdY to zasadniczo Haley Fohr, amerykańska wokalistka o głosie, jakiego jeszcze nie słyszałem, choć jest w nim echo barwy Nico, kontraltowej skali Alison Moyet, ekspresja Scotta Walkera i odrobina transgresji Antony’ego. To wszystko przesuwamy nieco w stronę gotyku, ale bez wielkich manieryzmów i oprawiamy w muzykę, która na szczęście z rockiem gotyckim nie ma wiele wspólnego. Bo to więcej niż głos, choć sam głos wystarczyłby, żeby się przy tym albumie zatrzymać na dłużej.

Nowy album wokalistki i gitarzystki z Indiany to bodaj najlepsza płyta w jej dorobku, z utworem Black Fly – zgrzebną, wydawałoby się na wstępie, i mroczną balladą folkową, niepostrzeżenie rozjaśniającą się w kameralną, art-popową, pełną witalności suitę – jednym z lepszych nagrań, jakie usłyszałem w tym roku. A w dalszej części – z ukłonami w stronę minimalizmu spod znaku Terry’ego Rileya, arpeggiami syntezatorowymi, wejściami smyczków (Falling Blonde), jakimś śladem dzikiej, pierwotnej wokalnej estetyki Diamandy Galas, a tuż obok – czytelnym, space-rockowym A Story of This World Part II (pierwsza część była na płycie In Plain Speech) z odrobiną stylistyki Dirty Three. Co oczywiście każe nam sobie przypomnieć, że Nick Cave – a i jego można sobie w tych utworach wyobrazić – latami dochodził do takiej otwartości. No, może koncerty daje bardziej przekonujące, bo biorąc pod uwagę to, co ludzie piszą o wczorajszym, w tej dziedzinie jest trudny do pobicia przez ostatnie 20 lat.

Twórczyni Circuit des Yeux – działająca dziś w Chicago i czerpiąca z tamtejszej sceny, współpracująca choćby z wszędobylskimi muzykami Bitchin Bajas – z jednej strony jest świetną kandydatką na bohaterkę masowej wyobraźni. Ze swoimi opowieściami o pozareligijnym oświeceniu, albo o niewykorzystanej sile młodości, którą się bagatelizuje. Ale to, co może utrudniać Fohr zrobienie tej miary kariery, co niektórzy z wymienionych wyżej wykonawców, to swoboda przemieszczania się między gatunkami, dla niektórych być może onieśmielająca, trochę na pewno utrudniająca prostą identyfikację (a trzeba dodać, że dla dodatkowego utrudnienia twórczyni CdY ma jeszcze swój projekt country). Nazwać, zamknąć w dziennikarskim opisie projekt Circuit des Yeux jest niezwykle trudno, choć paradoksalnie rzadko dziennikarze prasowi czy radiowi są równie przydatni, co przy okazji takich osobnych, operujących oryginalną stylistyką wykonawców. Owszem, trudno pewnie uwierzyć w zachwyty, jeśli powtarzane są ostatnio tak regularnie, ale taki mamy klimat. I tutaj ten blog ma swoje granice: mogę odpowiadać za wzmiankę o płycie lub jej brak, ale nic nie poradzę na to, że taka dobra.

CIRCUIT DES YEUX Reaching for Indigo, Drag City 2017, 8/10