Wspieraj swojego perkusistę

Przyznaję, że ten widok Charliego Wattsa trochę mnie jednak zmobilizował. Muzycy nie mają łatwo w pandemii. A najtrudniej z nich pewnie sekcje rytmiczne, w tym perkusiści. Ilu widzieliście perkusistów na tym wielkim domowym koncercie weekendowym? No właśnie. Basistów też nie było wielu (Brandon Flowers z The Killers na basie grywa, ale tu wybrał syntezator, a perkusista wystąpił w roli gitarzysty), prawie całą pulę zgarnęli frontmani. Ale – jak już pisałem przed tygodniem – perkusyjne płyty się ukazują. A nawet, żeby skorzystać z dwuznaczności – wychodzą. Dzisiaj sprint przez nowości. Mam nadzieję, że wyłapiecie z tego coś dla siebie. Mnie od nadmiaru jeszcze bębni w głowie.   

Po pierwsze, klasa sama dla siebie, czyli – w ramach nadrabiania zaległości – Chicago Underground Quartet i płyta Good Days (Astral Spirits 7-8/10). Pewniak z Mazurkiem i Parkerem w rolach głównych i pękiem kapitalnych tematów porozrzucanych na tym albumie z pewną nonszalancją – bo a to tytułowe Good Days z trzecią pozycją na liście startowej, a to zamykający stawkę, pełen energii Westview z kapitalną partią Parkera i po Aylerowskiemu rozchwianym tematem granym unisono z Mazurkiem. Zamiast basisty mamy tu sprawnego klawiszowca Josha Johnsona (słyszeliśmy go na znakomitej płycie Jeremy’ego Cunninghama), który gra z ręki na klawiaturze, wykorzystując syntetyczne barwy, no i – last but not least – jest Chada Taylora, bez którego nie mogłoby być mowy o Chicago Underground. To jest w moim wypadku ten perkusista wart wspomagania z tytułu notki, zalicza tu nawet mały gościnny występ Chicago Underground Duo, gdy z Mazurkiem (i niewielkim wsparciem pozostałych, ale przeszkadzajkowym) wykonują All the Bells. Gwoli ciekawostki: Chicago Underground nie ma już wiele wspólnego z Chicago. Parker i Johnson mieszkają w Kalifornii, Taylor bodaj w Filadelfii, a Rob Mazurek w Teksasie.     

Za dwa dni na rynku także album, na którym Taylor odbija sobie siedzenie z tyłu i występuje w roli lidera własnego tria. Obok niego Brian Settles na tenorze i Neil Podgurski – pianista, który najczęściej z tej trójki bierze na siebie obowiązki basisty, schodząc w niższe rejestry. Całość nie ma już tego polotu kompozytorskiego, który słychać na albumie kwartetu pod wodzą Mazurka, ale Chad Taylor Trio warto posłuchać choćby dla partii samego perkusisty, który gra tu nieco inne podziały od tych, które przychodzi mu grać dla innych – nieco mocniej bujające albo neurotycznie swingowe. Tytuł The Daily Biological (Cuneiform 6/10) wydaje się dziwnie znajomy, ale odniesień do pandemii nie zaobserwowałem. Większych zaskoczeń też nie. 

Kto potrzebuje zaskoczeń, powinien posłuchać nowej płyty świetnego nowojorskiego perkusisty Geralda Cleavera. My, Polacy – jak to się zwykło mówić w takich chwilach – znamy go oczywiście z ostatniego zespołu Tomasza Stańki. Tylko że jeśli odsłuch albumu Signs (577 Records 7/10) zaczniecie od utworu zatytułowanego Tomasz – ewidentnego hołdu Cleavera dla zmarłego lidera – usłyszcie, owszem, poetycki i impresyjny, ale utwór elektroniczny gdzieś spomiędzy różnych estetyk lat 90. Cień ambientu, trochę Warpa. Ten ostatni jest ważny jako punkt odniesienia tej elektronicznej – bębny też tylko syntetyczne, jeśli w ogóle się pojawiają – płyty. Ale jeszcze ważniejszy jest fakt, że Cleaver dorastał w Detroit i próbuje sięgnąć do korzeni Warpa, nawiązując do barw Detroit techno, na swój dojrzały i niegodzący się na miarowe 4/4 sposób. W otwierającym zestaw Jackie’s Smiles wychodzi mu świetnie, lekko i finezyjnie. Pod koniec albumu, w trzyczęściowym utworze tytułowym, już ciężkawo. Choć zarazem bliżej istoty techno. 

Miało być o wspieraniu swoich, co zrobię dopiero czwartą notką, poświęconą płycie z tych bardzo zaskakujących, ale też bardziej skoncentrowanych i spójnych, czyli Dolce Tsunami (Coastline Northern Cuts, 7-8/10) duetu Malediwy. Tworzący go saksofonista Marek Pospieszalski i perkusista Qba Janicki wybrali dla siebie podobną metodę – amplifikację instrumentów, wyjściowo zupełnie akustycznych. A odpowiednim wzmocnieniem i wykorzystaniem przetworników piezoelektrycznych, przenoszą barwy saksofonu i perkusji w świat ciepłych przesterów. Efekt jest intrygujący, z czasem wciągający, momentami (Respirio con forza, Parlando funebre) fantastyczny, a przede wszystkim oryginalny. Zaskakujący także w tych włoskich tytułach i nieuchronnych skojarzeniach (Respirio con forza, że tak powtórzę). Bez zarzynania instrumentów, przy wyciągnięciu maksymalnej energii z drobnych ruchów – w ten sposób zwykle oszukują w muzyce rockowej gitarzyści, wyobraźcie więc sobie dwóch muzyków ze sceny eksperymentalnej ze ścianą wzmacniaczy gitarowych do dyspozycji. Niby Malediwy, ale cuda i dziwy wcale niemałe.  

Przerywnik z gatunku lżejszych, ale przy okazji klasycznych – nie wspominałem tu wcześniej o Rejoice (World Circuit 8/10) duetu Tony Allen & Hugh Masekela. Po prostu po wstępnym odsłuchu zamówiłem winyl i czekałem. Po co ta inwestycja? Bo to współczesny klasyk. Nagrany w okolicach 2010 r. wspólny materiał dwóch gigantów muzyki afrykańskiej, którzy przez lata darzyli się szacunkiem, został odłożony na półkę i do prac wrócono dopiero po śmierci Masekeli. Producent Nick Gold skorzystał ze wsparcia młodszych muzyków z brytyjskiej sceny (m.in. Joe Armon-Jones na klawiszach, Mutale Chashi z Kokoroko na basie itd.), ale pracę kończył wspólnie z Allenem już po śmierci trębacza, więc efekt jest więc studyjną sklejką porównywalną z – dajmy na to – zeszłorocznym Rubberband Davisa. Ale o ileż lepszą! Całymi fragmentami brzmi to jak zagubiony klasyk nie z XXI, tylko z głębokiego XX wieku. I w dużej mierze tłumaczy zwrot Allena w kierunku jazzu w ostatniej dekadzie, choć przyznaję: Masekela odwraca tu mocno uwagę od perkusji. Tylko, po Łonie i Webberze, w śpiewanej w ramach hołdu dla Kutiego frazie Lagos never gonna be the same, never, without Fela! już zawsze będę słyszał „legos”.   

Zacząłem od Astral Spirits i na tej teksaskiej wytwórni zakończę. Przy czym pozostanę przy stopniowaniu napięcia, bo Specifically The Water (Astral Spirits 7/10) duetu Alex Cunningham & claire rousay (co do Rousay – polecam jeden z poprzednich wpisów, ta teksaska perkusistka ma niebywale twórczy moment w życiorysie), skrzypce i perkusja, czasem z trudem odróżnialne, gdy idą pełną parą w sonoryzm. I tu obywa się bez krzyku, ale emocji w tym graniu, nerwu co nie miara (polecam szczególnie utwór Pressure Event), zatem nie bardzo dla słuchaczy Sjesty. Niby odzywają się wszechobecne w działaniach Rousay odniesienia do muzyki szeptu, ASMR, ale także w zwielokrotnionej wzmocnieniem wersji – pod tym względem wspólny kwartet z formacją Malediwy byłby czymś wskazanym i całkowicie na miejscu. No ale jak wspominałem na samym początku – złe czasy dla wszelki form muzycznej współpracy, trzeba opróżniać szuflady. Nie wiem jak wy, ale Polifonia jest gotowa na takie tempo. Zamierzam siedzieć w fotelu i wysyłać mikropłatności za cyfrowe wersje nowych materiałów do muzyków, pisząc zarazem takie laurki jak ta. Niech bębnią.   

Jutro załącznik do wpisu w postaci perkusyjnej audycji w paśmie Nokturn radiowej Dwójki.