W szponach koronakiczu

Fajne jest to pospolite ruszenie w kulturze, o którym piszę tu ostatnio co czwartek. Ale skutki może mieć opłakane. Znakomita jest ta demokratyzacja: nagle celebryta ze znanego zespołu ma do dyspozycji nie tylko podobne narzędzia produkcji (własny komputer i domowy mikrofon) i dystrybucji (media społecznościowe) swojego klipu, co znudzony amator – i dodatkowo mają jeszcze podobną sytuację, dylematy i emocje. Brzmi to jak scenariusz ogólnoświatowego konkursu talentów, prawda? Ale wiadomo, jakie może mieć skutki na dalszą metę: wysyp cynicznych trolli, śpiewające dzieci, skaczące zwierzęta domowe, przeróbki hitów disco polo, osoby niezrównoważone budzące niezdrowe zainteresowanie, nawet rapujący księża. Dodajmy do tego zapłon w postaci programów rządowych, nastawionych nie na wsparcie artystów w trudnej sytuacji życiowej, tylko produkcję chałupnictwa na masową skalę, a za parę miesięcy trudno nam się będzie pozbierać, zamęczymy się dyskusjami o tych memogennych bzdurach w mediach społecznościowych. I wprawdzie pandemię przeżyjemy (w większości), to co do nawału kiczu, który nas w związku z nią czeka, i nieustającej dyskusji o nim – nie byłbym już taki pewien.

Mamy już polską pramatkę i rozsadnik tego zjawiska w postaci piosenki Wszystko będzie dobrze, naszego profesjonalnie zrealizowanego bieda-hymnu czasów pandemii, do muzyki kojarzącej mi się z upopowioną (i udomowioną) wersją U2 z okresu Where the Streets Have No Name. Z rodziną Golców, Piotrem Kupichą, Roksaną Węgiel i innymi. Wyprodukowanego przez Biuro Programu Niepodległa, który ciągle próbuje stworzyć dzieła na obchodzone dwa lat temu stulecie niepodległości, pokazując w praktyce, że odpowiednio oliwiona dotacjami urzędowa maszyneria zamówień publicznych umrze ostatnia (na pewno już po samych artystach). Trudno się zamawia, lepiej urzędnikom idzie np. z prostym informowaniem o inicjatywach ludzi. Miałem o tym klipie napisać parę słów, ale ubiegł mnie (jak zwykle) Jarek Szubrycht, który zrobił już swój pandemiczny przegląd na łamach „Wyborczej”. Zasadniczo się z nim zgadzam, poza tym, że kadry z opustoszałych polskich miast mnie akurat bardzo uspokajają i wydają mi się największą estetyczną zaletą całego tego klipu i przedsięwzięcia.

Ciekawe jest to, że temat muzyki w czasie pandemii pod względem kreatywności i luzu z dużą łatwością wygrali muzycy spoza popu. Już nie wspominam po raz kolejny o niedzielnych koncertach Maseckiego, ale o inicjatywie NOSPR-u (która właściwie zamyka temat – klip wyżej), no i o popowym, komercyjnym obliczu poważki w osobie Andrei Bocellego, który wygrał internety, jednocząc świat na święta charytatywnym koncertem z mediolańskiego Duomo. Niepokoi mnie jednak fakt, że codziennie dostaję mailem linki do kilku nowych piosenek (takich jak ta), których autorzy próbują zmonetyzować temat. I że z tygodnia na tydzień jest tego więcej. Obawiam się, że większość tych materiałów jeszcze powstaje. Oglądałem też mnóstwo transmisji online. Były wśród nich rzeczy fajne, były słabsze wykonawczo, te lepsze giną w zalewie rzeczy robionych zapewne z potrzeby serca, ale niepotrzebnych i jednorazowych. Ta sytuacja, tak jak zaznaczyłem na początku, wywołuje tak olbrzymi szum informacyjny, że coraz trudniej będzie się przebić do rzeczy wartościowych.

Oczywiście trudno się dziwić artystom, że nagrywają, skoro mają na to nieco więcej czasu. Trudno zarzucać, że pracują. W dobrej sytuacji są liderzy, którzy przynajmniej mogą w domowym klipie zaprezentować swoje mieszkanie i coś zaśpiewać, w znacznie gorszej – ci z drugiego szeregu. Najgorzej mają pewnie osamotnieni i izolowani perkusiści, choć i w tej sferze widzę ostatnio spore ożywienie wydawnicze – weźmy opublikowany właśnie album duetu Arszyn/Kołacki. Z początku bardzo oszczędny, koncepcyjny, stopniowo wychodzący ku bardziej skomplikowanym obrazom brzmieniowym. Ale nagrany jeszcze w ubiegłym roku. 

Mnie przyciągnął mocniej bardzo eksponujący klubowy żywioł grania na żywo (ten kaszel na pierwszym planie wielce wymowny, nie powiem) duet dwojga innych perkusistów, Dominiki Korzenieckiej i Pawła Ruckiego. Spotkali się w gdańskim Minus Jeden – bardziej artystycznej pracowni niż przestrzeni klubowej – po raz pierwszy. Ona znana choćby z Orkiestry Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego i Trys Sales czy zespołu Pochwalone, on – z okolic niezależnego rocka i metalu (m.in. Królestwo, Hadal). Dwie improwizowane formy perkusyjne, które tu zaproponowali, są po domowemu niedoskonałe, dialogi zazębiają się powoli, mają momenty niepewności, ale ostatecznie wciągają w trans budowany na nieoczywistych podziałach rytmicznych. Przypominamy Wam i sobie jak to jest być na koncercie. Żadna relacja online tego nie przebije – zapowiadał odpowiedzialny za produkcję całości Marcin Dymiter. I rzeczywiście, sporo w tym życia. Zaskakująco dużo niepodrabialnej energii wynikającej ze spotkania w realu. Cenniejszej dziś niż domowa twórczość. A wsparcie dla artystów i przestrzeni twórczej takie samo, albo i większe niż w wypadku kreacyjnych działań ministerstwa.     

2 x perkusja to w żadnym razie nie jest koncert wybitny czy płyta o wielkich ambicjach, ale tak daleko od koronakiczu, jak tylko się da – i w ostatnich dniach była to dla mnie idealna odtrutka na pandemiczną falę twórczości. Problem polega na tym, że – przypomnę raz jeszcze – to rzecz nagrana jeszcze przed pandemią.

KORZENIECKA, RUCKI 2 x perkusja, Minus Jeden 2020, 7/10