Na wpół żywo w nadziei

Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. I nie piszę o wyborach – tu nawet nie ma czego komentować, właściwie to w 24 godziny zakomentowaliśmy się prawie na śmierć. Najtęższe umysły tego pięknego kraju nastrzelały przez dobę tyle błyskotliwych analiz i puent, zbierając tyle lajków, że gdyby ktoś się nauczył z tego czerpać energię, nie potrzebowalibyśmy elektrowni atomowych. Jeśli piszę, że jest źle (a napisałem), to dlatego, że resztki swojego autorytetu przetraciłem, podnosząc rękę na Rammstein (znani z wyjątkowej wrażliwości fani tej grupy nie zauważyli nawet, że to była recenzja na 5/10, a nie 1/10), a potem ośmielając się szepnąć, że serial Czarnobyl (fajny, ja tam dalej oglądam) nie opowiada prawdziwej historii, tylko fakty ładnie obszyte fabułą. I że się dodatkowo sprzedałem, skoro robię promocję albumów takich jak te ze studia Mazut. A do emerytury daleko, muszę więc znowu wszystko zaczynać od nowa.

Skoro już dopadła mnie z samego rana taka sytuacja i nie da się szybko znaleźć następnego Rammsteina do obrażenia, postanowiłem wykorzystać płyty, które już dawno mam przesłuchane. Dość może znowu niszowe, ale wczoraj dozymetr się przepalił na notce o stosunkowo niszowym albumie, a wieczorem podczas gali Nagrody Architektonicznej POLITYKI przekonałem się, że zdolni niszowi twórcy mają rodziny i te rodziny zaglądają na mój blog (zawsze uważałem, że budowanie zasięgów na bliskich i znajomych autorów recenzowanych płyt ma sens). No i na koniec okazuje się, że jeszcze się znamy z tymi rodzinami. Pewnie nawet z rodzinami członków Rammsteina coś mnie łączy. Mam nadzieję, że są liczni i wcześniej czy później tu zajrzą i nadzieją na recenzję płyty.

NADZIEJ, Na wpół żywo w uczuleniu, Audile Snow 2019, 7/10
Nie odkryłem na razie jakichś bliższych związków osobowych z twórcą (chyba warszawskim, chociaż tę płytę nagrał prawie na żywo we Wrocławiu, w klubie Uczulenie) o pseudonimie Nadziej, – jak nadzieja, tylko rodzaju męskiego i z przecinkiem. Albo jak tryb rozkazujący od czasownika „nadziewać”. Wcześniej już wspominałem o tym artyście tutaj. Jego tegoroczna epka trafiła do mnie w marcu, gdy sam zmagałem się z potwornym uczuleniem, więc strasznie mi się spodobało tytułowe hasło (no i okładka piękna, dlatego ilustruję nią ten wpis), ale później zapomniałem o niej wspomnieć. To krótki, 20-minutowy set, który robi świetne wrażenie, choć nie ułatwia zadania opisującemu, bo jak się złapie jakiś element melodyjnej elektroniki spod znaku IDM, to za chwilę całość jest już gdzieś przy dubstepie, a jak się uchwyci dubstepowy klimat, to wszystko jest jeszcze gdzie indziej. To muzyka o niezłej dramaturgii, która bez trudu doprowadzi was do świetnych dalszych partii utworu, rozpoczynającego się trochę niemrawo. I muzyka o niebywałym potencjale ilustracyjnym, choć zarazem idąca w poprzek starej sugestii bodaj opisywanego przeze mnie niedawno Holgera Czukaya mówiącej o tym, że najbardziej twórcze są ograniczenia. Kaptur Zauszny (tak przedstawia się Nadziej,) najwyraźniej nie odczuwa potrzeby żadnych ograniczeń.



ZEMITER Zemiter
, Lado ABC 2019, 6-7/10
Ograniczenia to coś, czym doskonale posługują się z kolei dwaj bardzo przeze mnie cenieni artyści o ugruntowanej pozycji, czyli Marcin Dymiter i Hubert Zemler. Ich kaseta wydana pod szyldem Zemiter nagrana została podczas sesji w LADOMku w ubiegłym roku i łączy – na modłę momentami przypominającą granie z okolic bardziej minimalistycznego krautrocka – instrumentarium elektroniczne z nagraniami terenowymi (Dymiter – wiadomo) i metalofonem (Zemler). Z dwóch podzielonych na części kompozycji mnie do gustu przypadła bardziej ta ze strony B kasety – Lepsze czasy, z bardziej dynamiczną, atrakcyjną drugą częścią, a w dwóch ostatnich idąca w stronę świata brzmieniowego studiów eksperymentalnych. Po przyczajonej, skupionej na budowaniu suspensu Psiej gwieździe to pewna ulga. W dyskografii żadnego z dwóch muzyków nie będzie to pozycja najwyższej wagi, ale zawsze warto posłuchać, co mają do powiedzenia, a wagę samego wydawnictwa powiększa fakt, że jest jednym z ostatnich, które ukazały się pod szyldem Lado ABC. Ogłoszony na początku kwietnia pomysł zamknięcia wytwórni okazał się niestety czymś więcej niż tylko żart primaaprilisowy.

VA Grids 1, Outlines 2019, 7-8/10
Kolejny wyborny materiał z okolic poszukującego footworku, czyli tej muzyki tanecznej, do której tańczy mało kto, bo utrzymana jest w tempie prawie tak zawrotnym jak drum’n’bass, a dodatkowo uszyta rytmicznie z całych skomplikowanych układów triol (niektórym drżą nogi od bazowego opisu, co dopiero mówić o jakichś dodatkowych poszukiwaniach). Materiał przynosi Polaków na pokładzie (Avtomat, Ostrowski – godne i jasne punkty zestawu), ale ostatecznie jednak skutecznie uprowadzony został przez Japończyków. Rozpoczynające całość rozchybotane i leciutkie 鳥77 Saucemana łączy niezbyt natarczywy brzmieniowo, ale gęsty rytmiczny groove z nagraniami śpiewu ptaków. Znany już z innej kasety Outlines CRZKNY – kolejny Japończyk – prezentuje monstrualnie długi utwór C.I.A vs W.W.F, porównywany w tekście wprowadzającym do eksperymentów Vladislava Delaya z dubowym techno. Rzeczywiście, jest w tym element zaskoczenia, kolejny gatunek przeczy swojemu tanecznemu rodowodowi, w efektowny sposób odpływając w jakąś medytację nad stopniowo transformowanym rytmem. Warto na to zwrócić uwagę, a całą kompilację promuje w najbliższy piątek impreza Outlines Showcase we Wrocławiu. Zagrają Fischerle i Paide (ten drugi prowadzi wydawnictwo Outlines) oraz japoński footworkowiec DJ Fulltono. Na hasło Polifonia nie dostaniecie żadnej zniżki, ale możecie je rzucić na mieście i sprawdzić, czy was nie pobiją jacyś fani Rammsteina. Napiszcie potem w komentarzach, jaka jest sytuacja, bo się trochę boję wychodzić na ulicę.