6 płyt, których warto posłuchać w tym tygodniu
Wygląda na to, że tydzień skradli mi gitarzyści (poza oczywiście opisywanym już Elim Keszlerem, który bębnił świetnie na Mózg Festivalu, a rodzina polubiła płytę). Popularny niegdyś instrument zwany gitarą elektryczną występuje ostatnio zazwyczaj w wersjach zdegenerowanego dostarczyciela riffów w stylu Black Sabbath lub rytmicznego chuckingu w stylu Nile’a Rodgersa. Tymczasem przychodzi tydzień, kiedy to za kilka momentów wow odpowiedzialni są muzycy grający na gitarach w sposób odstający od tego wzorca. Choć oczywiście nie tylko – nikt się przecież nie umawia, żeby 23 listopada wydać albumy w jakiś określonym stylu. Tyle tylko, że na tle słabszego ogólnie tygodnia gitary Vojto Monteura czy Mansura Browna wyróżniały się w sposób dość zdecydowany. Zapraszam na cotygodniowy przegląd.
CRASH Kakadu (Lost Tapes 1977-1978), Sound by Sound
Kolejna – po wznowieniu radiowych nagrań Nurtu – godna najwyższej uwagi archiwalna pozycja polskiej wytwórni Sound by Sound zawiera niepublikowane utwory formacji Crash z lat 1977-78, świetnie odrestaurowane i wytłoczone na winylu w limitowanym nakładzie. Jazzrockowa formacja wspomagana była przez świetną Grażynę Łobaszewską (tutaj też w wokalizie w Mazurku, choć niewyszczególniona w opisie występuje niewyszczególniona Hanna Banaszak) i kierowana przez trębacza Zbigniewa Czwojdę – choć bez jakichś obsesji lidera, który odbierałby czas i uwagę innym, bo w partiach solowych siły są tu demokratycznie rozłożone. A jest co pokazywać – na bazie mocno, ale funkowo grającej sekcji (Andrzej Pluszcz, Zbigniew Lewandowski) Czwojda złożył – częściowo na bazie Spisku Sześciu (wznawiany ostatnio w serii Polish Jazz) – kolektyw z Władysławem Kwaśnickim (saksofony, sporo popisów na sopranie), Juliuszem Mazurem (głównie piano elektryczne Fendera, ale pojawia się też syntezator) i Stanisławem Zybowskim. Skoro już dziś skupiam się na gitarzystach – koncentrujący się tu na współtworzeniu brzmienia Zybowski, późniejszy partner muzyczny i życiowy Urszuli, był już pod koniec lat 70. po doświadczeniach zarówno rockowych, jak i jazzowych (trio Integracja). Ciekawe, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby nie ściągnęło go na powrót w stronę rocka. Co do ówczesnych sukcesów formacji Crash, odsyłam do materiałów udostępnionych przez Zbigniewa Czwojdę wydawcy. A co do pochodzenia formacji – wystarczy rzut oka na piękną skądinąd okładkę. Taki rodzaj fascynującego brutalizmu to chyba tylko we Wrocławiu.
EABS ft TENDERLONIOUS Kraksa/Svantetic, 22a
Epka będąca logicznym przedłużeniem zeszłorocznego Repetitions. Zresztą jeśli ktoś słyszał wydany w tym roku znakomity koncert EABS w Hipnozie, zna też już wersje Kraksy i Svantetic Komedy przygotowane przez wrocławską grupę. Z kolei obecność Tenderloniousa – londyńczyka grającego tu na flecie i saksofonie sopranowym – wskazuje na stopniowe przejmowanie przez zdolną ekipę EABS Wysp Brytyjskich. Epkę wydano w Londynie, premierę miała na antenie BBC6 u Gillesa Petersona. Wolę wprawdzie koncertowe wersje tych utworów z Katowic, ale wszystko, co firmuje grupa Marka Pędziwiatra należy dziś odnaleźć i przesłuchać. Gość z UK nie napsuł, wkomponował się w tematy sekcji dętej, ale wszystkim skradł show i tak gitarzysta Vojto Monteur swoją zappowską solówką w Svantetic. I nie piszę tego dlatego, że dziś wymyśliłem dla przeglądu nowości klucz gitarowy, tylko raczej po to wymyśliłem klucz gitarowy, żeby o tym napisać.
HARRIET TUBMAN The Terror End of Beauty, Sunnyside
Power trio z Nowego Jorku – dowodzone przez gitarzystę Brandona Rossa i wyprowadzające jazz-rock daleko poza jego ramy z lat 70. Nawiązania do funku są dość czytelne, deklaracje ideowe (wpisujące się w historyczną batalię o prawa obywatelskie Afroamerykanów) i aktywizm polityczny – też zupełnie jasne Jak nazwa zespołu – choć z nawiązań do historycznej postaci Harriet Tubman wolałem w tym roku nagranie Sons of Kemet. Twórcy The Terror End of Beauty podążają mniej łatwą i mniej oczywistą ścieżką improwizacji, bo momentami wyprowadza ich na manowce, ale przyciąga uwagę, gdy w grę wchodzi wyobraźnia lider. Zaskakuje mocno oryginalnym coverem wyświechtanego Redemption Song Marleya. Polecam też gorąco utwór tytułowy – od tego można zacząć, ostatnio coś w tym stylu, z elementami bluesa, poruszyło mnie tak bardzo na płycie Nicka Millevoi. No i okładka piękna.
MANSUR BROWN Shiroi, Black Focus
Płyta niby jest już na rynku od końca września, ale tylko w postaci cyfrowej – w tym tygodniu miała miejsce fizyczna (winyl, CD) premiera, a prasa ciągle jakoś niewiele o Brownie pisze. Wytwórnia Black Focus wprowadziła album Shiroi nagrany przez tego 21-letniego londyńczyka Mansura Browna jak drugie przyjście na świat Jimiego Hendrixa, w czym na pewno jest sporo przesady. Ale już skojarzenia z George’em Bensonem są całkiem na miejscu. Zakładając, że to taki Benson futurystycznego fusion w świecie rozległych, cyfrowych pogłosów. Niezły technicznie, lepszy rytmicznie, a najlepszy pod względem kontroli brzmienia – byłby z niego świetny kompan dla Squarepushera lub Thundercata. Tylko te loopy w tle to jeszcze nie jest ta sama liga co solowe partie gitary na albumie Browna. Traktowałbym więc ten album jako autoprezentację muzyka, którego teraz można zapraszać do różnych jeszcze ciekawszych przedsięwzięć. Poczekajmy na ich efekty.
MIKAEL TARIVERDIEV Микаэл Таривердиев Seventeen Moments of Spring (Siedemnaście mgnień wiosny), Earth
Dość przewrotne wydaje mi się pisanie dziś o muzyce do serialu, który był w Polsce obiektem docinków i złośliwości. Pokazywali go w telewizji regularnie, ale w moim otoczeniu dorośli albo uważali go za nudę, albo za nieudolne naśladownictwo Stawki większej niż życie. Bohater – radziecki szpieg w obozie III Rzeszy Max Otto von Stirlitz – doczekał się za to mnóstwa dowcipów na swój temat (w stylu Stirlitz się zamyślił. Spodobało mu się to, więc zamyślił się jeszcze raz) – ale za to muzyka Mikaela Tariverdieva pozostała w dużym cieniu. Rzecz wydała dziś brytyjska firma Earth, część materiału z tej archiwalnej płyty jest nieznana nawet w Rosji, a całość wypełniają utwory orkiestrowe, jazzowe i rzewne melodie przypominające knajpiane szlagiery. Temat Somewhere Far Away to odbicie klasycznej jazzowej wokalistyki w stylu Sinatry. Czy rzecz bije muzykę Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza do Klossa? W żadnym wypadku. Czy warto posłuchać? Z pewnością znajdzie to amatora, a finałowe Not So Far Away podejmujące główny temat, sam bardzo polubiłem.
THE SAMPS Breakfast, Gloriette
Wszystko się zgadza, bo założyciel kalifornijskich The Samps to gitarzysta, pracujący m.in. w kierowanym przez Ariela Pinka zespole Haunted Graffiti. Ale również niezły producent, a gitarowe umiejętności, którymi dysponuje Cole M. Greif-Neill, choć niemałe, schodzą tu na dalszy plan. Bardziej liczy się otwarcie na różne stylistyki – od czysto elektronicznej, opartej na połamanych rytmach, tanecznej, po funkową i chillwave’ową. No i w porównaniu z umiejętnością budowania podrywających do góry groove’ów, wprawdzie zasmarowanych w procesie produkcji, jak to się robi w psychodelicznej Kalifornii, ale jednak nietracących lekkości i polotu, a przede wszystkim bardzo przyjemnych. Wybór Hit n Run i Ancient Times na początek gwarantuje, że końca prędko nie będzie.