Masaż Mózgu

Od wczoraj trwa warszawska odnoga Mózg Festival. Imprezy nie tak starej jak sam Mózg, ale organizowanej od 14 już lat. Kto wystąpi w części muzycznej (wczoraj była filmowa) – można przeczytać sobie na odpowiedniej stronie, atrakcji jest bardzo dużo. Ja zwrócę uwagę na dwa punkty programu. Po pierwsze, trio Vandermark/Trzaska/Górczyński – bo okazja się szybko nie powtórzy. Po drugie, duet Eli Keszlera z Rashadem Beckerem – bo ten pierwszy jest niewątpliwą gwiazdą ostatnich kilku sezonów. Gdzie się pojawia Keszler, tam zaczyna się dziać coś naprawdę ciekawego. Mam dowód w postaci najnowszej, wydanej w październiku płyty Keszlera – jednej z tych, których w ciągu ostatniego miesiąca słuchałem najczęściej.

Eli Keszler jest nowojorskim perkusistą, ale jego album Stadium wydała firma specjalizująca się w eksperymentalnej elektronice. Przypadek? Nie sądzę. Nietrudno w nim zauważyć kogoś więcej niż tylko perkusistę. W szczególności nietrudno usłyszeć w jego muzyce pojedyncze barwy elektroniczne wykorzystywane jako instrumenty perkusyjne i w podobny sposób używane dźwięki otoczenia. To misterny, wirtuozowski dialog z otoczeniem, prowadzony w sposób delikatny, błyskotliwym technicznie i wymagającym dużego wyczucia „ściszonym” głosem. A dzięki temu – mimo całego gęstego strumienia dźwięków, jaki niesie – bardzo przyjemny. Porównywalny z próbami ASMR w muzyce czy pomysłem Patryka Zakrockiego i Jacka Mazurkiewicza na Gabinet Masażu Ucha Wewnętrznego. Keszler jest być może idealnym partnerem do ich tria. Niektórzy twierdzą, że Keszler przyprawia ich o niepokój. Mnie uspokaja – chyba że muszę go słuchać w zgiełku, bo wtedy subtelności giną.

Skojarzenia z Keszlerem prowadzą do elektroniki w sposób naturalny ze względu na płyty, na których jego nazwisko ostatnio wybrzmiewało mocnym akcentem – gdyby nie on, ostatnia płyta Laurel Halo nie brzmiałaby w połowie tak atrakcyjnie. Jego obecność miała pozytywny wpływ na tegoroczny album Age Of Oneohtrix Point Never (z Lopatinem Keszler grał też koncerty), wcześniej sprawdził się jako gość Helma na Olympic Mess. Z wszystkich tych elektroakustycznych albumów jego najnowsza solowa płyta wydaje się, jeśli nie najlepsza, to przynajmniej wiecznie atrakcyjna – chaotyczne przebiegi nowojorczyka nie nudzą się szybko. Przywodzą na myśl plątaninę ruchów i losów setek ludzi mijających się na ulicach zatłoczonego miasta – w sposób nieświadomie zsynchronizowany uczestniczących w jakimś masowym ruchu. Zresztą Stadium inspirowane jest działaniami Keszlera przy dużych ulicznych instalacjach muzycznych, takich jak Archway na Manhattan Bridge, zrealizowanym przy udziale grupy So Percussion.

Stadium wprost przejmuje ten styl znany z rejestracji na otwartym powietrzu, a przy tym ma szaleńczą precyzję zestawu wycyzelowanego w studiu nagraniowym. Ciepłą, lekko przytłumioną barwę, tylko delikatnie przekraczającą granicę realizmu i jeszcze brzmienie momentami (Fashion of Echo) kojarzące się jako żywo z żywymi/samplowymi perkusjami Burnta Friedmana i Atom Hearta w pamiętnym projekcie Flanger. Szerokością zainteresowań Keszler i nienaganną techniką przypomina mi naszego Huberta Zemlera, u którego skojarzenia z przestrzenią czy z konkretnymi miejscami obecne są też od samego początku (weźmy Noc na kopie Cwila z pierwszej solowej płyty Moped). Swoją drogą – trzeba KONIECZNIE posłuchać polskiego perkusisty w nowej wersji Ruckzuck Kraftwerku na znakomitej płycie flecistki Ewy Liebchen Electric Sheep. I chociaż Zemler jest bardziej minimalistyczny i bardziej logicznie, z mniejszą dawką chaosu rozwija swoje pomysły, to ich też wyobrażam sobie we współpracy, grających – jak zdarzało się Amerykaninowi – koncert na dachu.

Keszler nagrał jedną z najciekawszych płyt roku. Ma w sobie coś z jednoosobowej, perkusyjnej odpowiedzi na abstrakcję Autechre – trudno nadążyć za jego liniami, trudno też rozgraniczyć element spontanicznego, improwizowanego grania od prefabrykatów starannie przygotowanych w studiu. Udaje mu się z lekkością to, co nie wychodzi grupie Supersilent (także goście tegorocznej edycji festiwalu!), odkąd perkusistę stracili (rozprawiałem się z ich ostatnim albumem tutaj). I poniekąd zawstydza nawet dzisiejszych członków tego tria, proponując nie mniej złożoną całość w pojedynkę. Jak to robi – pewnie będzie się można przekonać w piątek w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej. Bo choć nominalnie usłyszymy duet, to nie mam wielkich wątpliwości, który z dwóch muzyków skupi na sobie większą uwagę.

ELI KESZLER Stadium, Shelter Press 2018, 8/10