Jeszcze jedna płyta, której trzeba posłuchać w tym tygodniu

Nic nie poradzę na to, że tydzień taki wyjątkowy. W każdym razie piątek 26 października rozbił mój system podsumowań tygodnia. Płyty, których koniecznie trzeba posłuchać, opisywałem na kilka podejść: wczoraj, przedwczoraj i w sobotę A i to jeszcze nie wyczerpuje tematu. Bo jeśli lubicie nowocześnie grany jazz z lekkich rejonów, albo w ogóle cenicie świetne techniczne granie na dużym luzie i z młodzieńczą świeżością, to jest kolejna kanoniczna propozycja z piątku.

Makaya McCraven wpisał się w klimat tygodnia, wydając album… właściwie poczwórny. Bo Universal Beings składa się z czterech części nagranych z czterema różnymi składami. Zmienia się brzmienie zespołu i repertuar. Ba, prawie wszystko się zmienia, z wyjątkiem autora płyty, znakomitego perkusisty, urodzonego w Paryżu 35-letniego Amerykanina nagrywającego dla (naaaajlepszej obecnie) oficyny International Anthem. Tutaj występującego w roli lidera i reżysera, bo nagrane występy poddawał w studiu dalszej obróbce, trochę jak Frank Zappa, ale bez naruszania kruchej przestrzeni dźwiękowej, za to z uspójnieniem czterech fragmentów – efekt jest fascynujący.

W części pierwszej bazą są nagrania z Nowego Jorku z sierpnia 2017, a klimat spiritual jazzu pomaga wykreować harfistka Brandee Younger. Lekki, oparty na zwiewnych groove’ach styl jest już jednak w znacznej mierze zasługą gry samego McCravena. Bardzo precyzyjnego, ale też zaskakująco delikatnego (także jak na posturę) bębniarza. No i nietypowej sekcji poszerzonej momentami o wiolonczelę Tomeki Reid, która pojawi się także w drugim zestawie. Tu, w pierwszej części, mamy od razu formułę bardzo doszlifowaną, ale najlepsze, co dostaniemy na Universal Beings, kryje się właśnie w dwóch kolejnych setach – chicagowskim (utwory 7-11) i londyńskim (12-16). W pierwszym na froncie słyszymy Shabakę Hutchingsa, najbardziej zapracowanego saksofonistę w branży (po Kamasim Washingtonie). Atlantic Black jest stosownie do rejonów, w których operuje Hutchings, utworem najdłuższym i najbardziej hipnotyzującym.

Zestaw nagrany w Londynie z Nubyą Garcią na saksofonie to dla mnie z kolei kwintesencja idealnego grania na żywo. Strzępki dialogów pomiędzy utworami świadczą zresztą o tym, że atmosfera była dobra, a praca płynnie przechodziła w zabawę, a poza kapitalną saksofonistką, bardzo skupiona na pracy zespołowej, mamy tu grającego na elektrycznym pianinie Ashleya Henry’ego, kolejnego młodego twórcy zawieszonego między jazzem a hip-hopem – zapętlony groove w Suite Haus jest kwintesencją takiego sposobu myślenia. Cała czwórka (na kontrabasie gra w tej części Daniel Casimir) jest u siebie, czuć przyjemność ze wspólnego grania, a stworzone w ten sposób utwory można by bez większego problemu zamienić w rapowe beaty. Najważniejsze jest to, że niby sekcja jest tu nieco mocniejsza, ale dzięki urozmaiconej technicznie grze McCravena mamy cały czas totalną przejrzystość, pełen ażur i lekkość.

Program zamyka część nagrywana w Los Angeles. Tu z kolei mamy sekstet, w dość nietypowym układzie, bo ze skrzypkiem (Miguel Atwood-Ferguson), grającym na alcie saksofonistą (Josh Johnson) i gitarzystą. Ten ostatni kradnie show, co specjalnie nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę, że ma na nazwisko Jeff Parker. Johnson to zresztą stały współpracownik Parkera, a – jak przystało na scenę kalifornijską – i tu nie wypada oczekiwać jakiegoś kafara i ciężkiej pracy sekcji. Jeśli macie blisko do Chicago, brałbym tę rewelacyjnie brzmiącą muzykę na podwójnym winylu (w Polsce to, razem z przesyłką, wydatek rzędu 200 zł). Ma sens o tyle, że brzmieniowo można tym mierzyć równowagę tonalną zestawów głośnikowych. Dodatkowo jest to rzecz idealna do słuchania w większym gronie, muzyka zapraszająca do podziwiania, niestwarzająca szczególnych barier, łatwa, czytelna i przyjemna. W całości – raczej długi zestaw. Ale dobrze już wiemy, ze w tym tygodniu wszystkie muzyczne przyjemności są obarczone dużym nakładem czasowym.

MAKAYA McCRAVEN Universal Beings, International Anthem 2018, 8/10