6 nowych płyt, których trzeba posłuchać w tym tygodniu

To był tydzień bardziej rodem ze szczytu sezonu niż z końca wakacji. Ukazały się nowe płyty Iron and Wine (choć to epka) i Mogwai (chociaż to muzyka filmowa). W Polsce powrócił BiFF. Do sprzedaży na Zachodzie wszedł znakomity nowy album Koenji Hyakkei, który chwaliłem już tutaj. Albumy z zaskoczenia podrzucili Eminem i OONDOOD. Ale to jeszcze nie ta czołówka. Słuchałbym w weekend w pierwszej kolejności następujących płyt, tu przedstawionych w porządku alfabetycznym (faktycznie to, co najlepsze, jest raczej na końcu):

ANNA CALVI Hunter, Domino
Dlaczego? Bo chociaż nowa płyta niewiele wnosi do wizerunku angielskiej wokalistki i gitarzystki (poza wyraźniejszą niż dotąd, ewidentną fascynacją Davidem Bowiem), to jednak działa to, co działało do tej pory – klimat pomiędzy Miasteczkiem Twin Peaks a soundtrackami Ennia Morricone (te imponujące wokalizy). Słychać, że Calvi mocno przerabiała dorobek glam-rocka, słychać, że nie miała do dyspozycji najlepszego zestawu kompozycji w karierze, ale trzeba tej płyty posłuchać także dlatego, że w listopadzie znów wystąpi w Polsce, a piosenki z płyty Hunter na pewno się pojawią. No i w partiach gitarowych to bodaj najlepszy jej album. Nieco szerzej pisałem o nim w głównym grzbiecie Polityki.
Na początek Wish i Hunter (żeby sprawdzić te skojarzenia z Bowiem)

BIG RED MACHINE Big Red Machine, Jagjaguwar
Dlaczego? Obszerna lista powodów była na Polifonii wczoraj. Dodam tylko, że to album na poziomie bliskim najlepszych płyt Bon Iver (tych pierwszych) i co lepszych nagrań grupy The National. Choć nie ogranicza się do sumowania tych dwóch estetyk przez Justina Vernona i Aarona Dessnera.
Na początek Forest Green

IDLES Joy as an Act of Resistance, Partisan
Dlaczego? Prywatnie wolę ciągle wśród współczesnych punkowców Fucked Up, ale bez znajomości kilku utworów z Joy as an Act of Resistance nie porozmawiacie sobie z nikim o tym, co się tak naprawdę wydarzyło w muzyce w ostatnim tygodniu. Jeśli lubicie dobre lewackie granie albo po prostu społecznie zaangażowane, niegłupie w tekstach i finezyjne w wykonaniu, musicie posłuchać drugiego longplaya grupy z Bristolu. Dwa fragmenty: My blood brother is an immigrant / A beautiful immigrant / My blood brother’s Freddie Mercury / A Nigerian mother of three (to z Danny Nedelko), no i być może irytujące niektórych I’m like stone cold Steve Austin / I put homophobes in coffins (Colossus). Dla tych, którzy piją w środku dnia na sojowym, a wieczorem hejterom odgryzają głowy.
Na początek Colossus, Samaritans

REJOICER Energy Dreams, Stones Throw
Dlaczego? Bo możliwe, że ostatnio się stęskniliście za pogodnym i melodyjnym funkowym, syntezatorowym graniem w kalifornijskim stylu (Thundercat, Dam-Funk, Nosaj Thing), a izraelskiego producenta z Tel Awiwu Yuviego Havkina jeszcze nie znacie. Płyty roku z tego nie będzie, ale wieczór przy błądzących liniach basowych, syntezatorowych riffach i strzępkach jazzowych harmonii (jest trochę gości na różnych instrumentach) z całą pewnością nie będzie należał do zmarnowanych i przywróci trochę tego towaru z nazwy projektu.
Na początek Purple T Shirts i meandrujący w stronę etio-jazzu Yesterday’s Forest Magic

SIAVASH AMINI + UMCHUNGA The Brightest Winter Sun, Flaming Pines
Dlaczego? Bo to niebywale dobra płyta przetwarzająca starą pianistykę. Dokładniej: utwory kompozytorów z XVIII i XIX wieku, których daty śmierci umieszczono w tytułach utworów – od Franciszka Schuberta, po Clarę Schumann. Pomysł niczym z płyt The Caretakera, ale moim zdaniem ciekawiej i jednak subtelniej zrealizowany niż to bywało w dużej części nagrań Leylanda Kirby’ego z ostatnich lat. Warto posłuchać także dlatego, że dwóch dostarczycieli irańskich dronów na jednym albumie to prawie gwarancja sukcesu. A tu mamy dwóch współczesnych speców od elektroniki z Iranu (Umchunga to prywatnie Nima Pourkarimi).
Na początek 1808, jeśli chcecie zacząć z wysokiego C

SZUN WAVES New Hymn to Freedom, The Leaf Label
Dlaczego? Bo Luke’a Abbotta pewnie już znacie (choćby ze świetnego elektronicznego Holkham Drones). Bo znacie perkusistę Laurence’a Pike’a (z Triosk). A nawet saksofonistę Jacka Wyllie (z Portico Quartet). Ale przede wszystkim dlatego, że ten rodzaj syntezatorowego fusion na nowe czasy powinien przemówić nie tylko – choć przede wszystkim – do słuchaczy Floating Points i Jamesa Holdena, prowadząc ich w rejony nierzadko bardziej zaskakujące i kosmiczne, bo improwizacja jest esencją New Hymn to Freedom. Dawno nie było tak świetnego podejścia do improwizowanej muzyki z elektroniką na pierwszym planie w wytwórni The Leaf Label. To zresztą w ogóle jedna z lepszych płyt, jakie ta wytwórnia opublikowała.
Na początek Od początku do końca, pójdzie gładko.