Smutek, łzy, krew i szczęście naraz

Pamiętacie znakomitą i ważną płytę Rock-a-bubu Starych Singers sprzed niemal 20 lat? To była mimo wszystko rzecz utrzymana w tradycji rockowej, na Off Festivalu będzie można bliżej poznać tradycję zwaną bubu, a to za sprawą Janki Nabaya, który wraz ze swoim The Bubu Gang (z muzykami amerykańskimi i syryjskimi w skłqdzie) modernizuje tę tradycję wywodzącą się z terenów dzisiejszego Sierra Leone. Nabay uciekł do USA przed wojną domową kilkanaście lat temu, więc jego nowa Build Music jest płytą nagrywaną Brooklynie, ale płytą afrykańską, intensywną jak ta tworzona na miejscu, a zarazem eklektyczną i absorbującą rytmicznie niczym nagrania, które prezentował światu Ata Kak. W line-upie Off Festivalu Nabaya pojawił się dzisiaj obok innych wykonawców z różnych stron świata. Są śród nich: mauretańska wokalistka Noura Mint Seymali, polski duet Żywizna (Raphael Rogiński i Genowefa Lenarcik – aktualni zdobywcy Folkowego Fonogramu Roku), rosyjski zespół Phurpa, śląskie trio wokalne Frele (znane z tej wersji przebojów Adele i Lionela Richie). A przede wszystkim – rewelacyjny angielski folkowiec Richard Dawson, czyli czołówka płyt roku 2014 na Polifonii i jak dla mnie jedna z najbardziej oczekiwanych tegorocznych premier (ukazuje się 2.06).

Wspomniany już Ahmad Janka Nabay jest nie tylko reformatorem i prekursorem nagrań bubu, wcześniej funkcjonującego raczej jako żywa tradycja, ale też wykorzystania tego gatunku – kojarzącego się z obrzędami prowadzonymi przez miejscowych szamanów, ale mającą muzułmańskie korzenie – do celów politycznych. Na swoim nowym albumie, drugim po En Yay Sah, dostępnym od końca marca, przełamuje oryginalne bubu elektroniczną, programowaną rytmiką i syntezatorami. Pozostając jednak gdzieś w kręgu tego, co opisał jako Smutek, łzy, krew i szczęście naraz, a co ma być esencją tej muzyki. Niegdyś kucharz z food trucka serwujący pieczonego kurczaka, dziś jest artystą świetnie przyjmowanym na koncertach, którego późna międzynarodowa sława zachęciła do pisania kolejnych piosenek i nagrywania pomysłów na iPhone’a podczas trasy koncertowej, tudzież do powrotu do starych pomysłów, które wykorzystywał jeszcze w muzyce pisanej w Sierra Leone w latach 90. Oryginalny składnik bubu, czyli charakterystyczne, gęste i wielogłosowe partie grane na bambusowych fletach, pojawiają się tu w postaci sampli i może nie decydują o atrakcyjności płyty dla zachodniej publiczności (tę zapewnia kapitalnie pracująca sekcja rytmiczna, lekka, praktycznie bez ciężkich bębnów, ale transowa prawie jak w nagraniach z kręgu Shangaan Electro), ale zapewniają kontakt z tradycją, która oczywiście nie ma wiele wspólnego z muzyką Starych Singers.

O Nabayu nieco więcej pisał już Łukasz Komła w Nowej Muzyce, ale i ja nie mogłem się powstrzymać od paru słów na temat muzyki utrzymanej w tak fantastycznie wariackim tempie. Dlaczego? Proste: Bo jestem szalony.

JANKA NABAY & THE BUBU GANG Build Music, Luaka Bop 2017, 7/10