10 najlepszych płyt wakacji
Przez dwa miesiące ten blog – jak to w sezonie urlopowym – działał na nieco zwolnionych obrotach. Słuchałem „Gwiezdnych wojen” w stareńkiej wersji Meco na życzenie dzieci (ale efekty dźwiękowe Suzanne Ciani!), kupiłem Rustiego dla okładki (jak się okazało) i puszczałem Royal Blood, żeby się spierać z żoną, kogo naśladują w której piosence, zaniedbałem też mocno opisywanie polskich płyt (Ed Wood, może jeszcze do tego wrócę), słuchałem dużo reedycji (m.in. Les Ambassadeurs du Motel de Bamako) i nadrabiałem zaległości (Timber Timbre, The Nels Cline Singers, Fire! Orchestra, wszystkie godne polecenia). Nie do końca podzielam więc może myśl Simone de Beauvoir, że urlop jest czymś męczącym, ale z pewnością męczące jest nadrabianie po urlopie. W trosce o innych nadrabiających – mały przewodnik. Kolejność jest alfabetyczna, ale wybór nieprzypadkowy.
FKA twigs „LP1” (Young Turks)
Po dwóch EP-kach debiut długogrający młodej (26 lat) Angielki, która twórczo wpisuje się gdzieś w przestrzeń pomiędzy Motown a Warp. Niby minimalistyczna, FKA twigs buduje jednak swoje utwory na samych najbardziej wykręconych rytmicznie elementach R&B, sięga po najbardziej udziwnione elementy współczesnej soulowej wokalistyki, dodając do tego tony kosmicznego seksapilu. A jednocześnie buduje utwory z umiarem. Imponuje otwartość tej wizji, no i szeroki gest przy doborze współpracowników – od Paula Epwortha po Clams Casino. Wyrazy sympatii dla tej płyty składałem już tutaj.
JENNY HVAL & SUSANNA „Meshes of Voice” (SusannaSonata)
Ten album wychwalałem całkiem niedawno, więc nie chciałbym się powtarzać, ale pojedynek między czołowymi norweskimi wokalistkami był dla mnie tyleż zaskakujący, co odurzający muzycznie. A kierunek, w jakim podążyły Jenny Hval i Susanna Walumrød, z przeobrażaniem fortepianowych ballad w amorficzne strugi szumów i mocnymi efektami nakładanymi na głosy, wydaje mi się całkiem odświeżający.
JUNGLE „Jungle” (XL Recordings)
Wychodzi z tego zestaw dość mainstreamowy, ale cóż, było lato, chillout, potrzeba odpoczynku przy muzyce. Poza tym każda epoka jak widać musi mieć swojego Phila Collinsa, lepszego lub gorszego. Nie ma się czego wstydzić. W końcu tak Phil Collins wychodzi solo i na listach przebojów przegania pomysły lepszych i modniejszych. Wielokrotnie słuchałem płyty londyńskiego kolektywu Jungle i mam świadomość jej mankamentów, ale falsetowe melodie i motywy syntezatorów mnie nie znudziły, pod względem klimatu nie ustępuje to How To Dress Well, a przebojowe kompozycje nie odstają od klasy Metronomy. Więc suma summarum taki Collins. 😉
KASAI ALLSTARS „Beware the Fetish” (Crammed Discs)
Wakacyjne lenistwo musiałem przerwać w tym roku, żeby wyrazić zachwyt nową płytą zespołu z kręgu „kongotroniki”. Ben Frost przy okazji płyty „A U R O R A” (znacznie mniej moim zdaniem zajmującej) opowiadał z zapałem o całej muzyce z Konga jako delikatniej przesterowanej (padło określenie „zawsze na czerwonym polu”) w stosunku do naszej, zachodniej. Naturalny, jazgotliwy trans orkiestry Kasai Allstars to potwierdza, przy okazji zmiatając większość konkurencji z ostatnich dwóch miesięcy.
J MASCIS „Tied to a Star” (Sub Pop)
Trudno powiedzieć, co jest w tych prostych, kilkuakordowych kompozycjach, tutaj nieco wzbogaconych studyjnymi dialogami gitar (i gośćmi – Chan Marshall w „Wide Awake”), leciutko fałszującym miauczeniu, granych z zacięciem amatora, ale techniką mistrza, ognistych, przeszywających solówkach. Zapewne to, że razem – i wespół ze świetną produkcją – tworzą kruchą równowagę, środowisko muzyczne, przy którym genialnie odreagowuje się konkurencyjną konfekcję. Teoretycznie jest to więc płyta co najwyżej na szóstkę i na szybkie zapomnienie, ale jednak słuchało mi się tego z niebywałą przyjemnością. Więc najprawdopodobniej J Mascis, lider Dinosaur Jr., wynalazł po prostu rockowy odpowiednik jazzowej blue note.
PHAROAH & THE UNDERGROUND „Spiral Mercury” (Clean Feed)
Tej grupie skłonny byłbym punkty przyznać za sam skład – członkowie formacji Roba Mazurka, zarówno z Chicago, jak i São Paulo, oraz saksofonista Pharoah Sanders. Rzecz pochodzi z zeszłorocznego festiwalu Jazz em Agosto w Portugalii i w sposób oczywisty odnosi się do afroamerykańskiej awangardy lat 60. z okolic Coltrane’a, uduchowionej i kosmicznej, ale przeniesionej w innym wymiar dzięki poszerzonemu instrumentarium (syntezatory) The Underground. To z kolei rodzi od dawna częste w wypadku Mazurka i okolic skojarzenia z Sun Ra Arkestrą. Momentami to spojrzenie na styl Sandersa i Coltrane’a od strony nowocześniejszego o dekadę grania w stylu tak ważnego dla Chicago elektrycznego Davisa. Warto zacząć od dłuższych form typu „Blue Sparks from Her” czy rozbujany afrykańską rytmiką „Pigeon”. Z podziękowaniami dla PopUp.
PIOTR DAMASIEWICZ QUARTET „Mnemotaksja” (ForTune)
Damasiewicz, Lebik, Garbowski i Romanowski w nagraniu sprzed lat, co tłumaczy stylistyczną odległość tego klasycznie skrojonego materiału, utopionego w eleganckim flow rodem z lat 60. (również tych naszych) od tego, co panowie robią dziś. Skojarzenia z przeszłością wywołuje też klasa instrumentalistów i sposób ich współpracy. ForTune w wersji dla mniej wtajemniczonych, co bynajmniej nie oznacza wersji słabszej.
TY SEGALL „Manipulator” (Drag City)
Prawie godzinny album w jego katalogu wygląda zaskakująco, ale Ty Segall ewidentnie miał tym razem materiału na długą płytę. Całość mieści się w większości w zbiorze rockandrollowych inspiracji między glamem a punkiem, między Beckiem a Hawkwindem, no i zachowuje garażowy, chropowaty charakter. A z tą pracowitością autor płyty wyrasta na kolejnego wielkiego stylistę współczesnego rocka, który inspiracji szuka w przeszłości. Może po wspomnianym Becku i postaci Jacka White’a mamy kogoś takiego w osobie Segalla? Gdyby Segall ściągnął przy tej okazji chociaż połowę uwagi, jaką media okazywały Royal Blood, byłby na najlepszej drodze do tego.
ROGELIO SOSA „Daturas” (Bocian)
„Ciężka psychodelia i metaliczne formy przebijające kolejne ściany hałasu na płycie Rogelio Sosy to stanowczo nie jest muzyka do kolacji, to nie jest muzyka do robienia czegokolwiek poza słuchaniem, to nie jest nawet muzyka na lato” – pisałem już na łamach Wyżu Nisz. Jedna z najlepszych płyt Bocian Records i zdecydowanie jedna z najmocniejszych, jakie słyszałem w tym roku.
SPOON „The Want My Soul” (Anti-)
Uświadomić sobie, że ten teksaski zespół działa od 21 lat, to trochę jak odkryć nowe tempo robienia kariery w przemyśle muzycznym. Owszem, zdarzają się zespoły „im starsze, tym lepsze” (The Flaming Lips), ale dalej robi na mnie wrażenie, że teoretycznie drugorzędny band z kręgu rocka alternatywnego może raz jeszcze zadziwić formą. Kompletnie się nie spodziewałem, że grupa Spoon może nagrać coś tak doskonale skrojonego w stylu prostym, melodyjnym i bliskim twórczości The Strokes czy nawet Kings Of Leon (wokale). I przy okazji zawstydzić całą tę falę nowego rockowego grania, która wchodziła na rynek już w XXI wieku.
Komentarze
W kontekście Kasai Allstars, czyli Afryki, również uważam za bardzo interesującą i oryginalną twórczość, jaką jest muzyka Kinga Ayisoby z Ghany. Swoją drogą, to mają do siebie dosyć blisko – mam na myśli mieszkańców Kongo i Ghany :-). Tekst: http://www.nowamuzyka.pl/2014/08/29/king-ayisoba-wicked-leaders/
Póki co przymierzam się do przesłuchania: J MASCIS “Tied to a Star”, a co do FKA twigs “LP1″ mam jak na razie mieszane uczucia. Z Ty Segallem bywało różnie, ale może w końcu warto nim się zainteresować. Jestem też ciekaw krążka z Bociana ROGELIO SOSA “Daturas”.
Jeżeli Gospodarz polubił PHAROAH & THE UNDERGROUND “Spiral Mercury”, czekam od jakiegoś czasu na zamówioną płytę, to polecam również sięgnąć po album Pharoah & The Underground – Primative Jupiter ten sam label – Clean Feed. A także koniecznie trzeba posłuchać duetu Mike Cooper & Chris Abrahams – „Trace” (płyta wydana przez libański label Al-Maslakh). Tutaj mój tekst: http://www.nowamuzyka.pl/2014/09/02/mike-cooper-chris-abrahams-trace/
@Łukasz Komła –> Dzięki. Duet Cooper/Abrahams ciekawy bardzo, zostałem przy wersji cyfrowej z Boomkata, bo sprowadzanie płyty z Libanu mogłoby potrwać. Niebawem będzie o Cooperze, ale w kontekście reedycji cudownej płyty „Trout Steel”.
Ja polecam moją leniwą płytę lata, prosto z Brazylii
http://sentidor.bandcamp.com/album/not-cias-do-nosso-mundo
a ja z kolei rekomenduję płytę z wiosny, która jednak idealnie sprawdziła się na wakacjach. pewnie niewielu ludzi ją zauważyło, bo zespół postawił tym razem na własny sumpt dystrybucyjny, rozwiązując kontrakt z labelem Modular. album jest naprawdę świetny i godny najwyższej uwagi. moim zdaniem najlepszy w dyskografii bandu.
Wolfmother – New Crown (2014 Not on Label)
http://wolfmother.bandcamp.com/album/new-crown
@Bartek Chaciński–> O tak, „Trout Steel” to kapitalny album i nieco zapomniany. Też się ucieszyłem, że są reedycje trzech pierwszych jego płyt. Patrząc z perspektywy czasu to dobrze, że na początku lat 60. Cooper odrzucił współpracę z The Rolling Stones. A z drugiej strony wydaje się, że pobyt Coopera w 1969 roku w południowej Hiszpanii – Andaluzji, mocno wpłynął na ostateczny kształt materiału z „Trout Steel”. Jeśli dobrze pamiętam, to Cooper odwiedzał tam swego przyjaciela-malarza Rolanda Fade’a.
Wyroznieni przez autora Gerard Lebik i Piotr Damasiewicz nagrali plyte z portugalskim zespolem o miedzynarodowej reputacji Red Trio. Material bedzie dostepny na winylu nakladem Bocian Records o czym jest mi bardzo milo poinformowac czytelnikow Polifonii jako pierwszych. Za brzmienie odpowiada….Alchemy Mastering znani z produkcji dla Blackest Ever Black,,Planet Muczy ostatnich dwoch plyt Bocian Rogelio Sosa i Russell Haswella.
Przepraszam za wtargnięcie i robienie prywaty, ale jakby komuś się nudziło, to zapraszam.
http://jestbezpiecznie.tumblr.com/
napaliłem się na nowy Spoon, bo, może wstyd przyznać, nie znam ich, a szperam obecnie w rockowych rzeczach. album jest bezsprzecznie dobry, ale akurat takie brzmienie kompletnie mi nie leży. FK twigs też jakieś miałkie, wcale d*** nie urywa, jak można by było sądzić po ogólnoświatowej recepcji. ale nie poddaję się i stestuję po kolei pozostałe bartkowe typy wakacji. 🙂 może to mój melancholijny nastrój zaciera właściwy odbiór muzyki? 🙂
@Boy from Brazil: interesująca recenzja. The Cult Of Dom Keller – ‚The Second Bardo’ jest już w moim odtwarzaczu 🙂
The Cult of Dom Keller: stuff mocny jak heroina. można nieźle ubabrać psychę. niemniej oczyszczający. [warto by bardziej pokombinować przy realizacji dźwięku] 🙂
[ale co ja tam wiem]
LP Wolfmother jest doskonale zrobiony w studiu: naszpikowany różnymi ciekawymi patentami, wokal obłożony interesującymi efektami, przez co gitarowe granie nie jest tak dosłowne i oczywiste. a jednocześnie laik mógłby dać głowę, że to produkcja żywcem z 70s 😉 przypomina mi brzmienie The Cult z albumu ‚Electric’, a była to naprawdę mocna rzecz, absolutnie ponadczasowa, klasyczna. i już 🙂
Kasai Allstars: bardzo fajny, wciągający jak niesamowita bajka & urzekający barwami album. zostaje na stałe w odtwarzaczu. na jego tle konkurencja rzeczywiście bladziutko.