Zero satysfakcji, czyli przyjdzie szatan i nas zje (STYCZEŃ 2014)
10 płyt ze stycznia 2014 (uzupełniających te dwie wcześniej opisywane) stosunkowo łatwo było wytypować. Łatwo też było w tamtym miesiącu odpocząć od muzyki, co przydało mi się ze względu na to, że pracy było dużo i dodatkowo jeszcze sam świętowałem z powodów metrykalnych, a w tym wieku świętowanie to również dodatkowa porcja zmęczenia. Najlepsze nagrania, które trafiały mi w ręce w styczniu, z reguły pochodziły jeszcze z poprzedniego roku albo już z lutego, ale mimo wszystko i tak musiałem dokonać pewnej selekcji dla potrzeb poniższego przeglądu. Jak zwykle za późno i za długo, ale może komuś się poniższe uwagi jeszcze przydadzą.
Jedną z pierwszych pozycji w noworocznym katalogu okazała się dla mnie płyta tria SLALOM, które już miało okazję ją wydać w postaci cyfrowej w roku ubiegłym i przyszedł czas na fizyczną wersję. Męczyłem więc album zatytułowany po prostu „Slalom” (Lado ABC 6/10) długo – i trochę chyba wymęczyłem, bo pod swobodą formuły, w której każdy dodaje coś miłego od siebie (Bartek Tyciński trochę gitarowego surfu, Bartek Weber – pozapętlane motywy samplerowe w stylu Baaby, Hubert Zemler – niejednostajne bębnienie), jednak czai się odrobina znużenia. Tym razem wyjątkowo trochę bym się czepiał długości tych form. Trzeba jednak zaznaczyć, że nawet gdy Slalom kluczy ciut za długo i wprawia w konsternację – jak w „Syrenach z Tytany” – ciśnienie podnoszą właśnie znakomite partie Zemlera. Poza tym stwierdzam tu obecność sygnalizowanego już w tytułach nagrań (zabawne tłumaczenia) luzu, a nawet poczucia humoru. „I’ll Fly Away” za to wydaje się wyśmienite siłą wspólnego ogrywania dziarskiego głównego motywu, niemal country’owego.
Nie ma już czego ogrywać ACTRESS, czyli Darren Cunningham. Co prawda poprzedni album „R.I.P” pozostawił mnie z zaskakująco dobrym wrażeniem, ale ten nowy – choć stylistycznie oznacza tylko subtelny ruch w stronę muzyki bardziej pustej, repetytywnej, brzmieniowo zniekształconej i odartej z formy – jest wręcz demonstracyjnie zły. Najlepsze z tego wszystkiego jest to cytowane już w mediach zdanie press release’u mówiące o „maszynach zamienionych w kamień” i „danych odczytywanych jak ostatnie pożegnanie”. To jeszcze przynajmniej uzasadnia wolne tempa i partie perkusyjne rozmyte w szumach – ogólnie jest nudziarsko, lecz parę podobnych patentów brzmieniowych (utwór „Time”) warto odnotować. Dla mnie jednak bardziej kluczowym elementem tego przewrotnego wprowadzenia (czyżby Cunningham wiedział, że nagrał słabą płytę i szukał w tym sensu?) jest fraza „zero satysfakcji”. „Ghettoville” (Werkdiscs 4/10) rzeczywiście jej nie przynosi. Żeby uzasadnić sens słuchania potrzeba znacznie więcej – przynajmniej doktoratu z filozofii. A żeby naprawdę ją polubić treba by chyba dać sobie wyciąć ośrodek przyjemności.
Nie miałem żadnych złudzeń, przystępując do słuchania BROKEN BELLS, których pierwszy album zdecydowanie mnie zawiódł. Przypomnijmy: James Mercer z The Shins i brian Burton vel Danger Mouse próbują tu stworzyć jakąś pełną kompromisów wizję niezależnego popu pod skrzydłami wielkiej wytwórni. Aranżacje smyczkowe przygotował im tu Daniele Luppi, którego współpraca z Danger Mouse’em wypadała już nieco lepiej. Ale też bez szaleństw. Drugi album Broken Bells „After the Disco” (Columbia 6/10) dalej jest bałaganiarski, jeśli chodzi o linię. Ani to do końca tytułowe disco (choć są momenty – włącznie z nawiązaniami do Bee Gees w „Holding on for Love”), ani new romantic (włącznie z nutą A-Ha), ani pop z lat 80. w stylu Phila Collinsa („The Changing Lights”), ani fascynacja Britpopem, ani wreszcie easy listening z wczesnego Air, ani próba połączenia elektroniki z bluesem (choć „Leave It Alone” z bluesowymi wpływami wyróżnia się zdecydowanie i warto tej piosenki posłuchać). Ale po trochu po kawałku wszystkiego, ale nie zmieszane, tylko podoklejane do siebie jak w grze „Katamari Damacy”. Dlatego wybrana losowo minuta z tej płyty może się okazać przemiłym doświadczeniem, ale już całość może wzbudzać mieszane uczucia. Po raz kolejny mam żal do Danger Mouse’a, że jako producent nie dorósł do takiego momentu, gdy fajny chwilami materiał jest w stanie ukształtować w spójny album.
Inni taki spójny obraz noszą w sobie i przeklejają z łatwością z płyty na płytę. Na nowej płycie Simona Raymonde’a nagranej w duecie z Amerykanką Stephanie Dosen wita urokliwy „I Heard the Owl Call My Name” – właściwie proste przedłużenie twórczości Cocteau Twins, z budowaniem motywów melodycznych na kolejnych echach jednej frazy. Ale jest to przekład bardzo wygładzony, popowy, współczesny pod względem brzmieniowymi. I tak, nawet jeśli bezpośrednie skojarzenia z Elizabeth Fraser się ulatniają, pozostaje coś z ducha 4AD – jako przyprawa dość wtórnej i bez tego płyty. Płyty jednocześnie ładnej, choć słuchałem jej z duszą na ramieniu, że lada chwila pojawi się Mark Knopfler w solówce albo – co gorsza – saksofonista Kenny G. Na szczęście album „Moon” (Bella Union 5/10) firmowany nazwą SNOWBIRD do czegoś takiego nie doprowadza, co jest dobrą informacją. Zła: z drugiej strony – nawet gdyby doprowadził, mógłby uśpić wcześniej.
Drugi album WARPAINT też przynosi trochę ech Cocteau Twins i całej 4AD, a sprzedanie takich wpływów Calvinowi Kleinowi do reklamy świadczy o tym, że dla takich ech przyszły złote czasy. Na tyle złote, żeby opłacić Flooda i Nigela Godricha. Nie to, żebym wybrzydzał (zresztą „Love Is To Die” to obok „Teese” mój ulubiony fragment płyty), świetni fachowcy, tylko trochę wyeksploatowani i choć płyta brzmi wyśmienicie, muzyka żeńskiej formacji na płycie „Warpaint” (Rough Trade 6/10) jest jak dla mnie wciąż zbyt mało wyrazista – w „Polityce” pisałem o „genderowości” rocka w tym kontekście – a kompozycje pozostawiają niedosyt większy niż na debiucie. Doszły mnie słuchy, że za tę recenzję na papierze stałem się obiektem pościgu fanek zespołu, postanowiłem więc w tym miejscu dalej się z nimi podrażnić. W sumie zespół szanuję, więc i jego słuchaczki z przyjemnością poznam, pogadam, spróbuję się obronić. Na pewnym poziomie, wiadomo, życie jest kwestią estetyki: lepiej przegrać z fandomem Warpaint niż wygrać z fanami Pidżamy Porno.
Słuchałem też w styczniu wielokrotnie nowej – króciutkiej jak zwykle – płyty DUM DUM GIRLS, którego „Cult of Love” sprawił mi sporo przyjemności. O całym albumie „Too True” (Sub Pop 6/10) nie ma sensu się rozpisywać dłużej niż sam trwa – tym bardziej, że po raz kolejny do konwencji rocka hałaśliwie marzycielskiego nie wnosi nic. Realizacja jest skrajnie prosta, rzecz jest więc na drugim biegunie tego samego zjawiska, które opisywałem powyżej przy okazji Warpaint i ciekawie się z tą powyższą płytą uzupełnia.
W montrealskim Constellation praca wre, po powrocie GY!BE mamy kolejny album grupy nagrywającej z większą regularnością, THEE SILVER MT. ZION MEMORIAL ORCHESTRA. Płyta nosi jak (niemal) zawsze przegadany tytuł, „Fuck Off Get Free We Pour Light On Everything” (Constellation 7/10), i powoli przestaję się dziwić, że tyle energii Menuck, Amar i Trudeau poświęcają tej mniej ważnej kapeli. Po prostu jej sowizdrzalsko-kameralistyczno-bluesowa natura nie narzuca takiego nabożeństwa, jakie towarzyszy działaniom GY!BE, swoboda wydaje się o niebo większa, dodatkowo można się śmiało wykrzyczeć bez konsekwencji w postaci ocen miażdżących umiejętności techniczne w tej dziedzinie. Nawet trasa A Silver Mt. Zion musi być kapitalnym odpoczynkiem po tournee Godspeeda – natężenie emocji chwilami jest podobne, ale zarazem można odpocząć, mam zresztą doświadczenia związane właśnie z dość chaotyczną i swobodną propozycją koncertową tej grupy. „Fuck Off…” zgodnie z początkiem tej tytułowej frazy ma dość garażowy charakter, co bardzo słychać w brudnym brzmieniu. Najważniejszym momentem tego nowego albumu wydaje się „Austerity Blues” z frenetycznymi smyczkowymi pasażami w środkowej części, ale olśnienia, które zmieniło mój sposób myślenia o tym zespole, doznałem słuchając „What We Loved Was Not Enough” – wyobraziłem sobie, że to Arcade Fire, którzy nigdy nie wyszli z garażu. Poskutkowało to natychmiastowym odsłuchaniem albumu raz jeszcze, od początku.
Nie chciało mi się natomiast słuchać od początku płyty „Tranquilizers” (Carpark 5/10) grupy DOG BITE prowadzonej przez Phila Jonesa z Washed Out. Opowiada ona o pewnym gatunku – możecie to nazywać chillwave’em – który wprowadził kult amatora do salonowych chilloutów, kazał ukochać to, co produkcyjnie niedorobione, chałupnicze, a jednocześnie sklejone z nostalgii za starymi czasami popu. W paru momentach wydawał się dzięki temu urokliwy. I nawet „Tranquilizers” ma – na pewnym poziomie – mile znieczulające działanie. Ze swoją spłaszczoną dynamiką, wszechobecnym zniekształceniem brzmień gitar czy perkusji i marzycielskimi wokalami wydaje się przeraźliwie wtórny i ładny zarazem.
Równie ładny, a na pewno mniej wtórny jest album polskiego artysty Piotra Kalińskiego nagrany jako HATTI VATTI pod tytułem „Worship Nothing” (New Moon 7/10). Rzecz idzie w nieco innym kierunku niż zeszłoroczna „Algebra”. Mniej minimalistyczna, mniej sterylna i pozbawiona egzotycznych motywów. Dla mnie – bardziej satysfakcjonująca, po pierwsze dzięki ciepłemu brzmieniu (a to pewnie po trosze dzięki wokalom kojarzącym się z dubstepem/future garage – Sara Brylewska, Cian Finn), po trosze dzięki bardzo ładnym syntezatorowym partiom utrzymanym w duchu oldschoolu – jak dla mnie okolice roku 1990. Nie bez znaczenia był pewnie fakt, że Kaliński słuchał ostatnio dużo Boards Of Canada (o czym wspominał Nowej Muzyce). Jest na „Worship Nothing” nuta oszczędnej poezji dźwiękowej znana z nagrań tamtego duetu, która dobrze wróży dalszym nagraniom Hatti Vatti i sprawia, że do tej płyty można wielokrotnie wracać (szczególnie do takich utworów jak „Syntheis” i „Treasure” – to mój ulubiony fragment). No i będzie służyła jako dobra reprezentacja naszej sceny muzycznej za granicą.
Aha, właśnie: moja notka o „The Satanist” BEHEMOTHA (co prawda to już luty, ale początek; Mystic 8/10), płyty, która mnie autentycznie zafrapowała (bo czemu słuchać farbowanych metalowców, skoro ci prawdziwi, pomijając makijaże, wypadają jednak poważniej?) i sprawiła sporo przyjemności, okazała się jedną z najczęściej czytanych i komentowanych ocen płyty w serwisie Polityka.pl. Co pozwala raz jeszcze przekonać się co do pewnych niezmiennych prądów w kulturze. No i co do potęgi metalu w kraju, w którym największe dofinansowanie od MKiDN otrzymuje kompletnie nieperspektywiczna Świątynia Opatrzności Bożej. Biorąc pod uwagę potencjał eksportowy, może już dawno – pod auspicjami ministra i Instytutu Adama Mickiewicza – powinniśmy budować centrum badań nad polskim satanizmem?
Komentarze
o tak, What We Loved Was Not Enough jest czarujące.
W przypadku Behemotha najbardziej mnie bawiło, jak polscy krytycy z „opiniotwórczych tygodników” piali z zachwytu, że zespół znad Wisły rozsławia imię Polski utworem „Christians To The Lions”.
To tak samo jakby powiedzieć, że nasi kibole rozsławiają imię Polski na świecie, pisząc na naszych murach „Żydzi do gazu”.
Wróciłem właśnie z koncertu Slalomu, na żywo wrażenie wręcz odwrotne: chciałbym , żeby wszystkie utwory trwały dłużej. I tylko perkusja na żywo jednak wypada słabiej niż na płycie, jednowymiarowo.
Pisałem o tej płycie wczoraj na NM, dla mnie jednak gwiazdka więcej. Pozwolę sobie zlinkować:
http://www.nowamuzyka.pl/2014/02/07/slalom-slalom/
„The Satanist” jeszcze nie słyszałem, ale koncertowo Behemoth się rozwinął. Jego występy to już jedno wielkie widowisko – z ogniem z różnych źródeł, iskrami, dymem i konfetti. Efekty specjalne w średnio co drugim utworze. Centrum Badań nad Polskim Satanizmem mogłoby ulec nawet przypadkowemu spaleniu 😉
Thee Silver Mt Zion jak zwykle elegancko i pięknie. Behemoth – paradoksalnie to nie jest najlepsze dzieło Nergala i spółki ,ale jest dużo pozytywnego „szumu” wokół płyty i może coś się zmieni w odbiorze takiej muzyki w Polsce. Oby tak się stało. Bartku ,a nowe płyty Mogwai, Mouse on Mars, George Dorn Screams ? – z chęcią przeczytałbym Twoje recenzje.
http://www.kriegsmaschine.pl/05_-_kriegsmaschine_-_to_ashen_havens.mp3
Polecam na odtrutkę po słonecznie medialnym Behemocie; też Polska, też black metal, a jednak poważniej, intensywniej i ciekawiej.
Album wprawdzie z ub roku ale niemniej ciekawy do odnotowania:
BETH HART & JOE BONAMASSA, „Seasaw”, (Provogue Records 2013) -CD+DVD
_______________________________
Wspaniala wokalistka Beth Hart i super gitarzysta Joe Bonamassa (oboje byli z koncertami w Polsce). Betha Hart znowu odwiedzi Chorzow (MDK Batory, 28 marzec) i Warszawe (Klub Proxima 30 marzec).
Tytulowy „Seasaw” to standard pioniera R&B/rock Dona Covay´a tak jak reszta utworow na plycie to covers w wykonaniu Beth Hart, ktorej akompaniuja procz Joe Bonamassy (git.) – „Classic rock” (7-2013) poswiecil mu swoj numer – swietni muzycy, znani ze wspolpracy z wieloma grupami jak np. Blondie Chaplin, git.voc. (m.in. Beach Boys, The Rolling Stones) i Anton Fig, dr. (muzyk sesyjny Dylana,Gary Moore’ a)
Klasyczny R&B i rock i glos Beth Hart, ktora ciegle fascynuje Aretha Franklin i jej wykonanie „Sea Saw” jest wlasciwie nie do powtorzenia— „Your love is like a sea saw” a Joe Bonamasse nie gorszy od Steve Croppera w sesji z Aretha Franklin dla Atlantic Records.
11 covers na albumie Beth Hart a kazdy to evergreen soula i r&b, jak chociazby „A Sunday Kind of Love” (Etta James), „Rhymes” (Al Green…zapomniany nieco soul-gospel artysta) czy tez mniej znany poza Memphis Randy Weeks i jego „Can´t Let Go” (doczekal sie wielu covers m.in. Shemikia Copelands, Lucinda Williams) – wedlug mnie wersja Beth Hart nr 1. Melody Gardot? Oczywiscie, znana takze w Polsce i jej hit „If I Tell You I Love You” tym razem w wersji Beth Harth nabiera nowego wymiaru i ten ciemny glos wokalistki, ktora potrafi tez wyczarowac atmosfere paryskich kabaretow i nie bez znaczenia jest sam mistrz Joe Bonamassa na swoim Strato 1963.
http://www.youtube.com/watch?v=T47Rb_Vm7Uk
Polecam album serdecznie.
______________________________________________
Mrs Beth Hart, you are welcome in Poland
🙂
a gdzie sie podziala ?
THE JULIE RUIN
http://www.youtube.com/watch?v=ydo4VS87hBE
z Kathleen Hanna (pozdrowienia dla Adama Horowitza)….jakby przeniesiono mnie wstecz w koncowke lat 70…
Stinky poruszył ciekawy problem.
Bartku, czy jeśliby Behemoth śpiewał utwór „Żydzi go gazu” (powiedzmy jako „Jews To Gas”), nie przeszkadzałoby Ci to i też chwaliłbyś jego płyty?
W sumie Nergal mógłby zaśpiewać taki tekst, bo przecież odrzuca on całą tradycję judeo-chrześcijanską, a nie tylko chrześcijańską. Nieprawdaż?
Dlaczego redaktorów opiniotwórczych magazynów i serwisów (u nas i za granicą) oburzają rasistowskie czy nazistowskie treści, a przyzwalają bez najmniejszego zająknięcia się na antychrześcijańskie treści?
Bartku, czy jako powszechnie szanowany dziennikarz muzyczny, mógłbyś mi to wyjaśnić?
🙂
a do sierpnia juz niedaleko….WAY OUT WEST 2014 /Göteborg,Szwecja
http://www.wayoutwest.se/en/
i wspomniana powyzej grupa The Julie Ruin
@Staszek
gdyby, jesliby, zeby….Nergal nigdy takiego tekstu by nie zaspiewal. I na tym konczy sie cala dyskusja.
To sa teksty kibolsko-narodowo-oenerowskie
Polecam:
ostatni numer THE WIRE/ 360,2014 z lutego:
Stefan Jaworzyn
______________
http://www.youtube.com/watch?v=lVA6EWmtspA
@ Ozzy: Niestety nic nie wyjaśniłeś. A wręcz odwrotnie.
Dlaczego „Żydzi do gazu” to tekst „kibolsko-narodowo-oenerowski” i jest zły, a „Christian To Lions” to tekst postępowy (czy nowoczesny lub co tam chcesz) i jest super?
@Staszek – wydaje mi się, że porównanie rzucone przez Stinky’ego zawierało w sobie zjadliwą ironię, ale to czytam już całkiem poważnie, więc muszę się odnieść.
„Dlaczego redaktorów opiniotwórczych magazynów i serwisów…” itd. – na tak postawione pytanie oczywiście nie odpowiem. Zdradziłoby to kulisy sabatów, na których redaktorzy opiniotwórczych mediów ustalają poglądy 😉 Mogę odpowiedzieć tylko w swoim imieniu. Widzę całkiem potężną różnicę między wyśpiewywaniem tekstów o szatanie a propozycją, żeby jakąkolwiek nację czy wyznawców jakiejkolwiek religii zgładzić. Mam za dużo lat, by się fascynować symboliką tekstów metalowców, ale zestawianie tego http://www.tekstowo.pl/piosenka,behemoth,christians_to_the_lions.html z krzykami kibiców? Tu apeluję do kolegów metalowców, by wyjaśnili różnicę, w końcu od 40 lat w kółko muszą się z tego tłumaczyć.
Z kolei akurat odrzucanie tradycji judeochrześcijańskiej a wysyłanie Żydów do obozów to dość niezależne sprawy, o czym przekonała nas w bolesny sposób II wojna.
Problem w tym, że „czy Nergal mógłby” to pytanie do Nergala o coś, co mogłoby się wydarzyć, ale się nie wydarzyło. I tu tkwi coś, czego sam w (mojej skądinąd też) chrześcijańskiej tradycji nie jestem w stanie zrozumieć: domniemywanie zła w każdym. W trybie warunkowym wszystko można napisać, ale to dalej będzie tryb warunkowy. Ale ogólnie to pokój i tak dalej, więc jeśli musisz wiedzieć: gdyby teraz zaczął wprost (a tekst piosenki to nie jest komunikat, który należy traktować wprost – że przypomnę refren mojego ulubionego „Kill the Poor” Dead Kennedys) nawoływać do eksterminacji jakiejś grupy ludzi, nie tyle przestałbym go chwalić, co starałbym się o nim nie pisać.
@Staszek. Twoje pytania są beznadziejnie infantylne. Wyjaśnij mi doktorku, dlaczego Nergal czy inny „jasełkowy szatanista” miałby poruszać w swojej muzyce podważanie aksjomatów religii, która nie determinowała jego otoczenia, życia… Skoro taki Nergal uskutecznia cepeliowy bunt wobec czegoś, co go skrzywiło psychicznie, dlaczego ma obierać za cel obcą mu religię? Poza tym, dlaczego mieszasz przyjacielu rasizm z oczywistą niezgodą i krytyką danego systemu religijnego, stawiając oba zjawiska na jednej szali? Przecież to nie tylko idiotyzm, ale elementarny brak wiedzy na temat stosowanych tu pojęć. Na całym świecie (no dobrze, nie na całym, w tym cywilizowanym) oczywistym jest, że można oznajmić, iż katolicy (muzułmanie, buddyści) to idioci, bo sprawa dotyczy czegoś, na co człowiek miał wpływ w podjęciu decyzji, kim chciał być, natomiast potępiane jest, i jest to uzasadnione, gdy obrażamy ludzi o innej narodowości czy rasy, bo na szczególnie to drugie człowiek już nie ma wpływu, wiec dlaczego go z tego tytułu obrażać?
@ Bartek – Wydaje mi się, że tekst „Christian To Lions”, o którym piszesz, że oznacza „odrzucenie tradycji judeochrześcijańskiej” odnosi się do konkretnych wydarzeń w historii, w których ludzie tracili swe życie (prześladowania chrześcijan za Nerona, etc.), podobnie jak zawołanie „Żydzi do gazu”, odnosi się też konkretnych wydarzeń (Holocaust). Stąd Twoje rozróżnienie w ogóle mnie nie przekonuje. U źródeł jednego i drugiego leży ta sama nienawiść.
Przypomina mi się, jak mnie dawno temu matka spytała „A gdyby ktoś śpiewał ‚Zabij Murzyna’, to zabiłbyś?”.
@ Staszek
Ale co z tego, że oba tytuły odnoszą się do konkretnych zdarzeń?
Czy Sienkiewicz, nadając swoim powieściom tytuły „Potop” i „Krzyżacy”, chciał rozsławiać wrogów Polski?
Teksty wyrwane z kontekstu trudno analizować. A gdy się ma całość, trzeba jeszcze umieć zrozumieć intencje (w tym – czy jest to wspomniana przez Bartka propozycja). Bo w przeciwnym razie…
„Pałac” Dezertera – nawoływanie do aktu terrorystycznego w centrum Warszawy. Grabę i Robala trzeba zamknąć.
„Zazdrość” Hey – przemoc domowa i grożenie śmiercią. Nosowską trzeba zamknąć.
Zamknijmy też wszystkich aktorów, którzy wcielali się w morderców. W pierwszej kolejności Bajora za rolę Nerona.
Nergal nieraz się wypowiadał negatywnie o chrześcijaństwie, ale nie przypominam sobie, żeby nawoływał do przemocy, zabijania itp.
@Staszek –> Na „Christians to Lions” powoływał się Stinky, stąd mój link. Przeczytałeś? I wyciągnąłeś z tego wniosek o nawoływaniu do zabijania ludzi? OK. Który fragment? Bo jeśli Cię tu coś nie przekonuje, to zwróć uwagę, że co do przekonywania jest dokładnie na odwrót. Nie chodzi o to, żebym ja Ciebie przekonywał o niewinności metalowców. To Tobie – jako sugerującemu/oskarżającemu ich o nawoływanie do mordów religijnych – wypada jednak przedstawić na początek jakieś konkretne dowody. Dopiero wtedy możemy się spierać, czy to przypadek „Kill the Poor” czy nie.
🙂 DECAPITATED na imprezie Close-Up Magazine 2014, Szwecja
_______________________________________________
rowniez w Szwecji nie traci na popularnosci ta grupa z Polski, ktora po roznych tragicznych przejsciach zagra na imprezie szwedzkiego czasopisma CLOSE-UP Magazine 6/7 marca na statku M/S Silija Galaxy Sztokholm-Åbo (Finlandia) – 24 godziny hard rock party
Close-Up to najlepszy metal magazyn w Skandynawii, ktory wychodzi od 1991 r, 11 numerow rocznie i w kazdym gratis CD.
http://www.closeupmagazine.net/mars.php
Sugeruje Pan Panie Bartku że gdyby zostawić treść utworu bez zmian, ale zamienić tytuł na Jews to Gas, protesty byłyby równe niezasadne, infantylne jak te powyżej?
Nikt na świecie by nie protestował?
Sugeruję, że przeczytałbym wcześniej tekst utworu. I na pewno nie zaczynałbym krytyki od „gdyby”. A na świecie to zawsze ktoś będzie protestował, niestety zmniejszając przy tym wagę instytucji protestu.
„Cult of Love” – niesamowite przeżycia podczas słuchania. Świetne!
Nie krytykuję, po prostu sam mam wątpliwości.
Wiem że płyta black metalowa to nie jest rzecz która w sferze treści należy traktować zupełnie bez dystansu, ale jednak pewna różnica między róznica między grupami społecznymi jest tu widoczna. Piosenka „zabij murzyna” nawet jeśli by istniała nie byłaby na liście Billboard’u
A tak w ogóle płyta mi się podoba (proszę bez oskarżeń o niekonsekwencję:))
@Chyba jednak nie..
Czy ty człowieku naprawdę nie widzisz różnicy w kwestii formalnej rasizmu, gdy mówimy o kimś że jest „chrześcijaninem”, albo „murzynem”? Dla ciebie to jedno i to samo?
Poza tym, my chyba poruszamy się tutaj w sferze sztuki, jakąjest niewątpliwie muzyka, nawet jeśli przyjmiemy, że jakiś- metal w wydaniu Behemoth, jest niskich lotów sztuką.
Skoro tak bardzo wrażliwy jesteś na punkcie eskalacji przemocy i podjudzania do zabijania wybranej grupy ludzi/narodowości w sztuce, jestem ciekaw czy twój chory humanizm konsekwentnie „burzył się”, gdy oglądałeś „Czas Apokalipsy”? A co z lekturą narodową ‚Ogniem i mieczem”, w której są głoszone wprost antykozackie hasła i głoszenie potrzeby „wyrżnięcia w pień” co poniektórych. Czyżby twój zwichrowany patriotyzm stosował podwójne standardy moralne?
No właśnie nie widzę najmniejszej.
Stosując Twoją logikę formy, antysemityzm (w potocznym rozumieniu, Semita – Żyd, wiem ze to uproszczenie) to nie rasizm.
A według mnie tak, zapewne powiesz że dla Ciebie też.
Nie wiem o jakim patriotyźmie mówisz, zapewne aż się ucieszyłeś że napisał na ten temat polityk opozycyjnej partii. Ale to niestety nie ten przypadek
Wręcz przeciwnie, odpuściłbym chętnie sobie ogniem i mieczem, tak jak nie wysłałbym dzieciaka na Pasję.
@No chyba nie… Skoro juz porządkujemy jakieś terminy polityczno-społeczne na blogu muzycznym, to oczywistym jest, ze antysemityzm nie jest tym samym, co rasizm, bo rasizm jest pojęciem ogólnym, a antysemityzm sprowadza się konkretnie do wybranego narodu. Innymi słowy, nie każdy rasista musi być antysemitą, ale już każdy antysemita jest rasistą.
Co ma to jednak wspólnego z chrześcijanami? Antysemityzm lub rasizm? Potrafisz to wyjaśnić?
Nie wiem o co ci chodzi z tymi partiami opozycyjnymi…
Rozumiem, że wysyłasz za to swoje dziecko do muzeum powstania warszawskiego?
Nie wspominając o ksiązce Bratnego „Kolumbowie. Rocznik 20”, i końcowego opisu gwałtu polskiej sanitariuszki butelką po wódce oraz zamordowania jej przez paskudnych Niemców? Tego typu książku użyczać będziesz swoim dzieciom do czytania, w celu wyrobienia właściwych nawyków patriotycznych?
No właśnie, porządkujemy.
Antysemityzm wobec jednej grupy narodowosciowej/wyznaniowej
Rasizm wobec jakiejkolwiek grupy narodowosciowej. Więc antysemityzm jest zatem w zbiorze rasizm
i nie rozumiem różnicy między tym czy to jest to grupa wyznaniowa czy naród jeśli chodzi o nawoływanie do przemocy, moim zdaniem argument że ktoś sam coś wybiera, a czegoś innego nie jest wyjątkowo słaby.
I oczywiście dochodzimy do sedna, czy to już jest nawoływanie czy jeszcze nie.
nie mam nic przeciwko opisom przemocy, przeciwko Quo Vadis, Czasowi Apokalipsy, Muzeum Powstania, ani nawet podlinkowanej wcześniej treści utworu Behemotha.
Chodzi o sam tytuł. Christians to Lions – Jews to Gas.
może to jeszcze nie nawoływanie, ale już blisko. Drugi przypadek byłby na pewno oceniany na równi z przyśpiewkami kibolskimi..
Ps. Wytłumaczę prościej:nie jestem z PiSu
@No chyba nie…
Antysemityzm dotyczy TYLKO I WYŁĄCZNIE Żydów.
Rasizm dotyczy TYLKO I WYŁĄCZNIE kwestii rasowych.
Co ma tu wspólna grupa wyznaniowa pod tytułem „chrześcijanie”?
Wedle obowiązujących definicji, jeśli ktoś występuje przeciwko chrześcijanom nie jest ani antysemitą ani rasistą..
Co najwyżej może być antychrześcijaninem.
Oczywiście żadne, bezpośrednie nawoływanie (za wyjątkiem języka sztuki, bo sztuka mimo wszystko rządzi się innymi prawami komunikacji społecznej) do przemocy czy nienawiści nie jest chwalebne, ale wczesniej mowa była na temat fałszywego zestawienia przemocy wobec Żydów i chrześcijan, kwitując to takimi terminami, jak rasizm czy antysemityzm, które pod względem formalnym nie mają nic wspólnego z obu terminami.
Myślę że się po pierwsze mylisz – Arabowie to też semici, zgadzam się że termin „antysemityzm” w potocznym rozumieniu zdryfowal ale jednak jeśli ktoś jest antysemitą z prawdziwego zdarzenia jest też rasistą.
ale to drobna dygresja odbiegająca od głównego wątku.
Zgadzam się z drugim akapitem, ale uważam że zarówno rasizm jak i coś nazwane przez Ciebie antychrześcijaństwem to przejawy szowinizmu. Czyli zjawiska opartego na dyskryminacji.
I naprawdę noe rozumiem dlaczego sztuka ma mieć inne prawa. Jak kibole zarejestrują przyśpiewki w zaiksie będzie OK, bo dołączymy ich do światłego grona artystów?
@No chyba nie…
Porównanie Arabów do Żydów, to tak, jak porównanie Polaków do Serbów – wszyscy jesteśmy słowianami, ale przecież nie dzielimy tu włosa na czworo, bo przecież wiadomo nie od dziś, czym jest antysemityzm, jaka jest etymologia tego pojęcia i co sie za nim kryje… Na pewno nie ludy semickie sprzed kilku tysięcy lat.
W dalszym ciągu nie wiem, dlaczego oczywista zależność, iż każdy antysemita jest rasistą ma mieć jakiś związek z chrześcijanami, skoro ustaliliśmy, że antysemityzm dotyczy tylko i wyłacznie Żydów, a rasizm tylko i wyłącznie kwestii rasowych (wbrew sprzeciwom samych Żydów, są pewne badania naukowe wskazujące, że Żydzi to też rasa, ale już na pewno Żydzi to nazwa narodowości oraz wyznawcy judaizmu. Nie jest to jednak istotne tutaj.)
Rasizm nie jest tożsamy w używaniu tego pojęcia z szowinizmem. Rasizm jest ciężkim przestępstwem z tytułu prawa, natomiast szowinizm jedynie jest kulturowo piętnowany. Mogę być męskim szowinistą, będę potępiony społecznie, ale gdybym był rasistą – byłbym sądzony na podstawie konkretnych paragrafów…
Sztuka ma mieć inne prawa, bo to jest inny język. Nie oznacza to, że artysta ma być wykluczony spod tego prawa.
Jeśli artysta na spotkaniu, gdzieś publicznie wyrazi pogląd, że jego zdaniem „żydzi powinni iść do gazu” – powinien za to byc sądzony, jak każdy inny obywatel. Natomiast, jeśli ten sam artysta w tekście piosenki umieści tego typu tekst, a jego kontekst będzie stwarzał różne możliwości intepretacyjne, to już nie taki artysta nie powinien podlegać restrykcjom prawnym. Wynika to włąśnie z faktu, czym jest sztuka….
Żeby była jasność. Chodzi mi oto, że szowinizm jest zbyt rozległym pojęciem, by kazda jego postać (znaczenie) miała kryminalne znamiona. Rasizm, bez względu na swoje zabarwienie znaczeniowe, będzie zawsze karany.
ok, to swietnie.
A jeśli powie chrześcijanie powinny iść do gazu?
mam nadzieję ze też jesteś za penalizacją.
Oczywiście. Nawet, jesli powie: TRYNKIEWICZ DO GAZU.