Kolejny happy end

Jeśli ktoś ma na półce mój tekst o reanimacji dawnych gwiazd w jesieni życia przez współczesnych producentów (POLITYKA, nr 17/2010), to może tę recenzję dokleić dla porządku jako dodatkowy akapit do tamtego tekstu, ale nie żebym tam wymagał od razu cięcia i wklejania. Można go sobie znaleźć pod tym linkiem w sieci. Rzecz jest istotna o tyle, że to, co zrobił Ethan Johns z Tomem Jonesem, jest dokładną powtórką współpracy Ricka Rubina z Johnnym Cashem. Różnice są następujące:

A. Johns – chociaż piekielnie zdolny, przeze mnie uwielbiany za produkcję pierwszych płyt Kings Of Leon – nie jest Rubinem. Nie ten dystans i nie to doświadczenie.
B. 70-letni Jones, który na rynku brytyjskim zaliczał kolejne przeboje jak u nas Krzysztof Krawczyk, to nie Cash. Walijczyk ma w sobie nutę, hm, prowincjonalizmu, gdy śpiewa amerykańskie standardy (poza może świetnym „Lord Help”). Podobnie jak Krawczyk podchodzi do nich z za wielkim zadęciem. Dlatego lepiej sobie darować słuchanie rozpoczynającego płytę „What Good Am I?”, bo można na tytułowe pytanie odpowiedzieć od razu, a płytę odstawić na półkę. Tymczasem bardzo fajnie i bezpretensjonalnie wypadają jego nowe piosenki napisane wspólnie z Johnsem – końcówka płyty. Warto posłuchać, szczególnie jeśli ktoś lubi dobrze kończące się seriale w muzyce. Ja tam ostatnio lubię głównie (nie żebym czegoś złego życzył Jonesowi – niech sobie żyje sto lat) zakończenia.

TOM JONES „Praise & Blame”
Island 2010
6/10
Trzeba posłuchać:
„Lord Help”, „Nobody’s Fault But Mine”. Poniżej klip „Did Trouble Me” – żeby mieć więcej frajdy z oglądania, wyobrażajcie sobie, że to nie Jones, tylko Krzysztof Krawczyk.