Wolno
Ile razy jeszcze? Takie pytanie zadaję sobie za każdym razem, gdy widzę tę samą rozmowę: po co te parytety płci, czemu ci aktorzy o kolorze skóry innym niż biały grają elfy (każdy widział wzorzec), skąd pomysł, żeby 007 był kobietą, a syrenka czarna (jak Czarna Madonna, swoją drogą – a raczej bardziej fikcyjna). Bo nie chodzi jakiś doraźny skutek (ten bywa mizerny, ale zwykle wtedy, gdy i bez tego byłby taki), tylko o rozbudzenie ambicji i wyobraźni, o danie szansy na utożsamienie, wskazanie wzorca, ustawienie innego przykładu w centrum. Ale w muzyce AD 2022 jestem względnie spokojny. Nikt nie będzie pytał ani zwracał nerwowo uwagi na to, czemu na arenie światowej reprezentują nas niemal same kompozytorki – w końcu to efekt tego, co na festiwalach dzieje się od lat, pewnej pracy, którą wszyscy prowadzimy nad naszą dziedziną. A spokojny jestem dlatego, że Polskę w zestawieniach światowych za ten rok reprezentować będą albumy Aleksandry Słyż (właśnie wydany A Vibrant Touch, drugi w jej dorobku) i Antoniny Nowackiej (z Sofie Brich, przygotowywana na październik Languoria). Że zainteresowanie krajowej scenie przynosić będą wydane niedawno albumy FOQL, czyli Justyny Banaszczyk (Wehikuł, wydany właśnie przez londyński label MAL), oraz VTSS, mniej znanej jako Martyna Maja (Circulus Vitiosus, epka sygnowana przez Ninja Tune). Czy wreszcie Domestic Flights Edyty Jarząb (Pointless Geometry), niedawno opisywane przez „The Wire”. Wszystko to toczy się po prostu wolno, z dnia na dzień trudno pewne procesy zauważyć, ale tej jesieni widać je jak na dłoni.
Wolna – w paskudnym uproszczeniu – jest też muzyka Aleksandry Słyż. Jeśli „The Wire” Edytę Jarząb zestawiało z Pauline Oliveros, przewiduję za to nazwisko wróci przy okazji interpretacji nagrań kolejnej Polki. Wzbogacone zapewne o dwa kolejne: Éliane Radigue i Gérarda Griseya, jednego z ojców spektralizmu. Jarek Szczęsny w Nowej Muzyce już zestawiał Słyż z Kali Malone, co słuszne w dwójnasób. Po pierwsze – ze względu na budowanie kompozycji wolno się rozwijających, a po drugie – bo te dwa nazwiska spotkamy pewnie pod koniec roku na szczycie zestawień najlepszych albumów z nową muzyką.
Sam z recenzją A Vibrant Touch – po poprzednich achach i ochach z mojej strony przy okazji debiutu artystki – odczekałem kilka dni, żeby uniknąć wrażenia obsesji. Samej obsesji jednak uniknąć trudniej: druga płyta jest jeszcze lepsza niż Human Glory, a pewność, z jaką kompozytorka te trzy formy konstruuje, z wykorzystaniem syntezatora, ale też kameralnego składu muzyków, robi potężne wrażenie. Od Healing po monstrualny wręcz, 25-minutowy Softness, Flashes, Floating Rage mamy wrażenie obcowania z utworami wypadającymi brzmieniowo świetnie, a jeszcze lepiej – pod względem dyscypliny, która Słyż, artystkę dobrze znającą się na realizacjach obejmujących choreografię, taniec, ale też rozumiejącej ilustracyjność w innych mediach (pracuje w szwedzkiej firmie Dice tworzącej wysokobudżetowe gry wideo), prowadzi w rejony bardzo silnie akcentowanego rytmu. Napisać, że A Vibrant Touch jest albumem rytmicznie bardzo przystępnym, miarowym, klarownym – to może być pewne zaskoczenie, ale tylko dla tych, którym rozmazuje się w jednostajny ambient muzyka poniżej 50 BPM (a w tych rejonach tu, o ile się zdołałem zorientować, jesteśmy). Oczywiście w tej rytmiczny grid wpisują się partie dwojakiego rodzaju – elektroniczne, generowane, ale też linie napisane dla żywych muzyków. I zarówno pod względem rytmicznym, w lekkim, akcentowanym świadomie asynchronie jednych i drugich partii, jak i harmonicznym, w delikatnych rozstrojeniach i dudnieniach, ta minimalistyczna i statyczna muzyka nabiera życia w każdej sekundzie. Całość funkcjonuje więc jednocześnie na dwóch poziomach: ogólnej struktury muzycznej i na poziomie „atomowym”, budującej nieustający suspens. Cały album to wydarzenie – i doświadczenie, co bardzo ciekawe, bardzo demokratyzujące odbiór. Mam wrażenie, że jak rzadko która muzyka twórczość Aleksandry Słyż nadaje się nie tylko do prezentacji na festiwalach typu Warszawska Jesień czy Unsound, ale też gdzieś pomiędzy, a może nawet w przestrzeniach do tej pory przez awangardę muzyczną niezdobytych.
ALEKSANDRA SŁYŻ A Vibrant Touch, Warm Winters Ltd. 2022
W te ostatnie wchodzi też nowa płyta szwedzkiej artystki Ellen Arkbro. Do tej pory wymienianej jednym tchem obok Kali Malone czy Sary Davachi wśród twórczyń zainteresowanych brzmieniem organów. Ale jej duet z pianistą/multiinstrumentalistą Johanem Gradenem to dość błyskotliwe wyjście z dronowej niszy. I get along without you very well zawiera bowiem… piosenki. Tyle że takie z przestrzeni tempa poniżej 50 BPM właśnie. Aranżowane na ograniczone (i organiczne) instrumentarium, z organami, fortepianem, saksofonem, klarnetem, perkusją i kontrabasem, w najprostszych momentach (Out of luck) brzmią trochę jak zwolnione odpowiednio, jazzowe covery Radiohead. Recenzent The Quietus usłyszał też ślady estetyki Mazzy Star, ja bym do tego dorzucił w pierwszej kolejności spokój, liryzm i minimalizm Susanny Wallumrød. Jedno nie ulega wątpliwości: przedostatni w zestawie Love you, bye z powolnym organowym crescendo i solem saksofonu w finale to jeden z najbardziej niesamowitych utworów, jakie w tym roku słyszałem i być może wolno dochodziłem dziś do tego spostrzeżenia, ale tempo narzucała muzyka.
ELLEN ARKBRO & JOHAN GRADEN I get along without you very well, Thrill Jockey 2022
Komentarze
Cóż za „piękna” próba manipulacji; redaktor Chaciński pisze tylko o fikcyjnych postaciach z pełną świadomością, że to nie jest cała prawda. Otóż aktorzy o innym kolorze skóry niż biały grają również postacie historyczne, takie jak np. Anna Boleyn czy Małgorzata Andegaweńska (zwana Białą Królową, a grana przez aktorkę czarnoskórą!), co nie jest postępowe, tylko zwyczajnie niebezpieczne, bo kojarzy się ze zmianami historii w duchu stalinowskim (wersja prawdziwa) i orwellowskim (wersja fikcyjna, proszę sobie wybrać). I tu nie chodzi o żaden rasizm, tylko o wciskanie wszelkich mniejszości na siłę, co jest równoznaczne z forsowaniem określonego przekazu politycznego, od którego dzieło powinno być wolne. Gdyby uważnie czytał Pan Tolkiena, to wiedziałby, że zarówno społeczności elfów, jak i hobbitów były niezwykle hermetyczne, monolityczne i ekskluzywne i pomysł obsadzenia aktora o wyglądzie koszykarza NBA jest po prostu niedorzeczny. Rozumiem jednak, że nie miałby Pan problemu z tym, żeby Malcolma X zagrał, dajmy na to, Russell Crowe? Dalej: pomysł, żeby 007 był kobietą jest tak samo idiotyczny, bo immanentną cechą Bonda była jego męskość (toksyczna, maczystowska – nieważne, ale męskość); jeśli chce się zrobić z niego kobietę, dlaczego nie stworzyć po prostu zupełnie nowej postaci? Już widzę jaki krzyk by się podniósł, gdyby zrobiono remake np. „The X-Files” i z agentki Scully zrobiono by Scully’ego – białego i, nie daj Boże, heteroseksualnego mężczyznę. A parytety, redaktorze Chaciński, to się nie sprawdziły nawet w postępowej Szwecji (w której swoją drogą wybory wygrała właśnie prawica – ciekawe dlaczego?), ale tak to już jest, gdy nad politykę kompetencji przedkłada się politykę tożsamości.
@massimiliano –> dokładnie takiego komentarza oczekiwałem
W takim razie może Pan sobie pogratulować intuicji; ja zresztą też, bo w zasadzie oczekiwałem, że nie odniesie się Pan w sposób merytoryczny do tego, co napisałem.
Ciekawe, że „wszystkim” przeszkadza czarna Anna Boleyn, a nikt się nie oburza, że Henryka VIII, który w kwiecie wieku ważył dobrze ponad 150kg, gra aktor o połowę szczuplejszy. To jest dopiero iście orwellowska manipulacja historią!
Massimilliano – pełna racja, ale niestety argumenty w dzisiejszej debacie publicznej nie mają znaczenia. Ważne odpowiednie stanowisko, pogląd, ideologia. Nic dziwnego, iż partie prawicowe (patriotyczne) mają coraz większe znaczenie w coraz więcej krajach (Szwecja, Włochy, Dania, Francja, Węgry). Dlaczego tak się dzieje? Może ludzie mają już dosyć elitarnych ideologii, niszczących własne dziedzictwa kulturowe, tradycje, obyczaje. Pora na politykę realną, a nie przesączoną moralną ideologią.
Jeżeli dopuszczamy, aby Bond był czarny, Winnetou zakazany, jak również biali muzycy grający reagge z dreadlockami, to bądźmy konsekwentni i zabrońmy czarnym, żółtym, czerwonym noszenia spodni, korzystania z telefonów komórkowych, samochodów, telewizji, pralek, czy brania udziału w większości dyscyplin sportowych, wykonywania muzyki poważnej itd itd albowiem w przeciwnym wypadku jest to KULTUROWE PRZYWŁASZCZENIE!!!Czego tak właściwie chce lewica? Z jednej strony zróżnicowanie etniczne, dywersyfikacja , a z innej mają problem z przywłaszczeniem kulturowym?
Gospodarzu, może lepiej zająć się tym co potrafisz najlepiej, czyli muzyką?!
The Soft Moon – Exister – warto.
Krasnolud może być czarny, czerwony a i zielony byleby miał brodę.
Elf – brzydki
Elf – rudy
Elf – z krótkimi włosami
Elf – wyglądający jak koszykarz lub raper
To oksymorony.
Tak na marginesie.
@rufus swell –> Nieśmiało przypomnę, że do muzyki odnosi się ponad 3/4 dzisiejszego wpisu. I 0/4 pierwszych komentarzy.
Ja tylko przypomnę, że naprawdę nie ma obowiązku czytania nie-aż-tak-znowu-skrajnie-progresywnego bloga Gospodarza, skoro prowadzi to do takich cierpień wrażliwej męsko-konserwatywnej duszy.
A już zwłaszcza nie ma obowiązku komentowania. Można żuć sianko i nie uczestniczyć, siedząc wygodnie w piwnicy, czy gdzie tam teraz jesteście chłopaki.
Obie płyty niesamowite. Dziękuję za polecenie.
Pełna zgoda z massimiliano i rufus swell.
Szkoda że pan Chaciński nie potrafi pisać po prostu o muzyce i często musi tu i ówdzie wtrącać swoje „postępowe” komentarze, które tak naprawdę nikogo nie obchodzą.
A ten kto się nie zgadza, ten jest rasistą, faszystą, homofobem i każdą inną akurat najbardziej w danym momencie popularną i wykluczającą inwektywą.
Typowe.
A płyty bardzo ciekawe. Może lepiej skupiać się na nich i darować sobie tą 1/4 tekstu niezwiązaną z tematem.
,,Niektórzy ludzie przyglądają się chętnie , jak liście szeleszczą, a gałęzie drzew poruszają na wietrze. To dla nich dedykuję moją nową muzykę” stwierdził Nils Frahm w jednym z wywiadów. Monster album z muzyką ,która trwa aż trzy godziny . To z pewnością wyzwanie , ale po stresującym dniu wchodzi idealnie. Dla niektórych to monotonia ,w której się nic nie dzieje, a mi raczej kojarzy się z jazdą w pociągu gdzieś powiedzmy w USA przez prerię, czy jakiś step, w przytulnym , wyciszonym przedziale ,wypatrując przez okno . Teren ,czy widok za oknem może wydawać się na pozór jednostajny i monotonny, jednak przypatrując się dokładniej można zauważyć jakieś wzgórze, jakiś pagórek, kępę krzaków, domek w oddali, pasące się zwierzęta , rzeczkę , ludzkie postacie, stada ptaków…
https://www.youtube.com/watch?v=IR7Sstk9084&list=OLAK5uy_lg4cQkkziAStElbD_Z-zh7AOyiU-kOkrY&index=1
Są pewne analogie , jeśli chodzi o formę i monumentalizm z nowym wydawnictwem Aleksandry Słyż ,,A vibrant touch”
@ massimiliano
Kiedyś biali aktorzy grali m.in. Indian i Chińczyków. Obecnie robi się afery, gdy ktoś z większości zagra kogoś z mniejszości (np. pełnosprawny niepełnosprawnego) lub na odwrót. W sumie to współczuję aktorom: uczył się taki człowiek latami, jak udawać zupełnie innego człowieka, aż tu nagle się dowiaduje, że są całe grupy społeczne, których jednak udawać nie może, choćby nawet był w tym najlepszy.
Szukam właśnie dla jaj na YouTube sceny z „Barry’ego”, w której Sally gra Makbeta, a Barry na próbie myli przy niej słowa „king” i „queen”.
I w ostatnich latach w świecie popkultury nie było dla mnie większej manipulacji historycznej, niż pisanie, że do zagrania nastolatki w ciąży w filmie „Juno” zatrudniono chłopaka o imieniu Elliot.
A teraz poświęcę mniej niż 1/4 komentarza sprawom muzycznym.
Intrygują mnie znaki na okładce albumu Arkbro i Gradena.
Krasnal Adamu – Macbetha, księcia szkockiego z dramatu Shakespeare zagrał w zeszłym roku skąd inad świetny aktor Danzel Washington. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby chodziło w tym filmie o pastisz, czy ekscentryczną komedię, z których słynny jest Joel Coen i jego brat. Jednak w tym przypadku chodzi o klasyczny dramat, więc nie wiem czy można się aż do takiego stopnia posunąć, aby umieszczać w roli średniowiecznego
szlachcica ciemnoskórego aktora. Podobnie jak w syrenkę z europejskich mitów i baśni wciela się Halle Berry Ok, w Hollywood przesączonym polityczną poprawnością właściwie już nic nie powinno dziwić, niemniej chodzi tutaj o świadomą manipulacje, nie mającą z faktami niewiele wspólnego.
@woyt: Jak zwykle zamiast próby odparcia argumentów i choćby grama merytoryki, żałosna i sztubacka próba osobistych wycieczek. A tak ostatnio utyskiwałeś na „oceniające określenia”. Jakie to uczucie, być takim dwulicowym? Czy musisz na przykład golić się dwa razy?
@Krasnal Adamu: granie Indian i Chińczyków przez białych jest równie idiotyczne, ale receptą na idiotyzm nie jest jeszcze więcej idiotyzmu. Czy obsadzenie czarnych w roli białych coś naprawi, czy tylko pogłębi podziały? Jest jednak różnica między kolorem skóry a sprawnością fizyczną. Denzel Washington może zagrać niepełnosprawnego (i zrobił to, bodajże w „Kolekcjonerze kości”; po prostu leżał nieruchomo w łóżku), ale Pippi Pończoszanki raczej nie zagra, prawda? Przykład z Ellen/Elliottem Page’em bardzo dobry. Na angielskiej Wikipedii z filmem „Juno” już stoi: „Elliot Page as Juno MacGuff, the birth mother, Paulie’s girlfriend”, z odnośnikiem, że „Credited as Ellen Page; Juno was released before Page came out as transgender”. Jak to było? „Wolność to niewola. Ignorancja to siła. Wojna to pokój”.
@massimiliano
Ale jaka merytoryczna dyskusja? O czym, o fikcyjnych istotach przedstawionych w określony sposób w filmie fabularnym? Serio uważasz, że Tolkien wymyślił elfy? Doceniam, że nie piszesz aż takich głupot jak kol. Rufus, ale jednak dziwnie się patrzy na histeryczne reakcje (stalinizm!!! 11) dorosłych (jak zakładam) mężczyzn na tak błahe rzeczy jak popkultura.
Niniejszy blog jest blogiem Bartka Chacińskiego, który mogą w dodatku za darmo czytać wszyscy chętni. Przedziwne jest dla mnie narzucanie bądź zakazywanie tematów, jakie na nim miałby podejmować (cytując klasyka „ej siwy, zostaw go, to w końcu jego balkon”).
Zawsze można przecież założyć swojego bloga i tam wrzucać swoje muzyczne – lub filmowe – propozycje.
Natomiast dbanie o „czystość” kultury jest daremne i szkodliwe. Mieszanie jest konieczne i korzystne. Dzisiaj, dosłownie parę godzin temu ciemnoskóra (arabskiego pochodzenia?) dziewczyna sprzedała mi w Sorrento fajną koszulę w tzw. stylu Positano. Czy ta dziewczyna była nie na swoim miejscu? Czy wręcz przeciwnie, skoro ten rejon Włoch ma długą historię mauretańskich rządów i fascynującą normańsko-arabską architekturę? Wyluzuj.
@woyt
Popieram wolność artystyczną (w tym też wolność od wpływów środowisk „politycznie poprawnych”), ale „błaha” popkultura ma moc większą niż podręczniki do historii, więc twórcy biografii powinni według mnie bardziej uważać, co robią, i powinien ich nadzorować ktoś obiektywny. Np. w „Wielkich oczach” Tim Burton dopuścił się tak bezczelnych manipulacji, że straciłem do niego szacunek. A jeśli XV-wiecznego białasa gra Murzyn, to wolę, żeby fikcyjność została w jasny sposób podkreślona, np. akcja mogłaby zostać przeniesiona na któryś księżyc Jowisza.
Jeszcze w jednym się częściowo zgodzę z massimiliano. Rozwinę to, o czym wspomniałem w poprzednim komentarzu. Gdy na różnych „encyklopedycznych” i nie tylko stronach internetowych dotyczących konkretnych filmów nagle zmieniono w obsadzie i innych działach Ellen Page na Elliota Page’a, skojarzyło mi się to od razu z sowiecko-peerelowskim zakłamywaniem historii, więc to skojarzenie ze stalinizmem nie jest dla mnie reakcją histeryczną, prędzej podstawowym szacunkiem dla prawdy, uznawaniem jej za jedną z wyższych wartości.
woyt – no nieźle się uśmiałem, czytając Twoje wywody, jakoby mieszanie kultur jest,, konieczne i korzystne ”.. Serio? Podajesz zupełnie banalny przykład sprzedawczyni o śniadej karnacji skóry , która wcisnęła Ci koszulę (oczywiście label i markę musiałeś zaznaczyć :). Problemem nie jest ta jedna sprzedawczyni z tej grupy etnicznej-(nic przeciwko pewnemu procentowi w europejskich społeczeństwach np w dziedzinach sportu, kultury czy gastronomii). Problemem staje się masa krytyczna, która w niedalekiej przyszłości będzie stanowiła dominującą grupę społeczną. To banalizowanie i bagatelizowanie tej problematyki jest wręcz niebezpieczne. Nic dziwnego, że Giorgia Meloni wygrała aktualnie wybory we Włoszech Co dla jednych jest głupotą, jak to określiłeś, dla innych już nią nie jest. Wszystko zależy od perspektywy.
A tak na marginesie – skoro popkultura jest dla Ciebie czymś płytkim i,, mniej wartościowym, więc po co ta fatyga i obecność na tym blogu, która jest dobrowolna i nieobowiązkowa?
@woyt: Jak zwykle kompletnie mylisz pojęcia. Nikt tu nikomu niczego nie narzucał. Gospodarz coś napisał, a ktoś to skomentował – i takie prawo i jednego, i drugiego. Nikt też nie mówił o „czystości” kultury, tylko o pewnych fundamentalnych zasadach dotyczących prawdy (historycznej, społecznej itd.). Mowa była nie tylko o fikcyjnych istotach, tylko o ludziach jak najbardziej rzeczywistych (np. Anna Boyeln). Nie mówiąc już o tym, że merytoryczne dyskusje można również prowadzić o zjawiskach fikcyjnych, ale najwyraźniej w Twoim przypadku i to jest niemożliwe. Poza tym nigdzie nie napisałem, że Tolkien wymyślił elfy, więc jest to bardzo słaba próba manipulacji, słabsza nawet niż to, co napisał red. Chaciński. Albo nie umiesz czytać, albo robisz to wybiórczo, co w sumie na jedno wychodzi. Popkultura nie jest wcale błaha, a jej wpływ jest większy niż zdajesz sobie z tego sprawę (ewidentnie bowiem nie zdajesz sobie niemal żadnej). Twoje słowa dotyczące stalinizmu świadczą o tym, że nie masz również pojęcia na temat historii, Krasnal Adamu już Ci to dobrze wytłumaczył. Zakładam, że jesteś młody, przed trzydziestką albo w okolicach tego wieku. Jeśli jesteś starszy, to przykro mi to mówić, ale jesteś po prostu niedouczony i zmanipulowany ideologią „postępu”. Taki współczesny kołtun, którego nie interesuje nic poza tym, żeby wyjechać do ciepłego kraju, kupić sobie koszulkę i żeby brzuszek był pełny, a żeby poczuć się lepiej z samym z sobą (i jednocześnie moralnie wywyższyć nad innych), bezrefleksyjnie załapujesz się na idiotyzmy. Tymczasem Twoja nowa koszulka została na 95% uszyta przez jakieś dziecko w Bangladeszu, a twoje wczasy zostały zorganizowane na plecach taniej siły roboczej. I takiemu wojownikowi o sprawiedliwość społeczną to nie przeszkadza? A swoją drogą przykład dziewczyny, która sprzedaje w sklepie koszulki, jako dowód na wzajemne wzbogacanie kultur, jest tak śmieszny, że aż żałosny. Jedź do szwdzkiego Malmo, do dzielnicy „no go zone”, i tam spróbuj sobie coś kupić. Będziesz miał szczęście, jeśli wyjdziesz z niej żywy. Idź, chłopie, poczytaj Houellebecqa albo Lema albo innych mądrzejszych od siebie (jest ich wielu, więcej niż myślisz), to może złapiesz odpowiednią perspektywę.
@Krasnal „powinien ich nadzorować ktoś obiektywny.” Była już taka instytucja! I jak ładnie się nazywała, Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk.
@„XV-wieczny bialas” Jeśli chodziło o Makbeta, to ten król szkocki żył w XIw. Zgodność z faktami, powiadasz (No i sam Szekspir obchodzi się z nimi dość swobodnie).
@massimiliano+rufus
Wasze wyobrażenia na temat kultury, rzemiosła i stylu wybrzeża Amalfi (w tym: kultury handlu) mają około 0% zgodności z rzeczywistością, co mnie wcale nie dziwi. Nie byliście, nie znacie się ale musicie napisać coś bzdurnego, chyba z nadzieją, że nikt zorientowany tego nie przeczyta? Poza kolegą, który z zasady pogratuluje zaorania lewaka (ach, gdybym jeszcze nim był…), musi też obowiązkowo być o upadającej Szwecji.
Napisałem o korzyściach z *mieszania* kultur. Gettoizacja jest tego mieszania przeciwieństwem. Po co mam jechać na urlop do Malmö? Może jeszcze do Warszawy na Ząbkowską?
Mam coraz silniejsze wrażenie, że muzyką bardzo intensywnie zajmują się – poza oczywiście dziennikarzami muzycznymi – ludzie, hmmmm, o specyficznych poglądach. Nie wiem, skąd się to bierze, może chodzi o dużą ilość czasu niezbędną, żeby to wszystko przesłuchać w samotności? Ja ledwo się wyrabiam z przesłuchiwaniem copiątkowej playlisty Gospodarza (zwykle koło następnej środy).
@woyt
O, popatrz, teraz Ty masz skojarzenia „stalinowskie”. 😉 Nie myślałem o państwowym urzędzie cenzury ani innym tworze powołanym specjalnie do tych celów, tylko o wytwórni i producentach, czyli o ludziach, którzy już i tak mają wpływ na ostateczny kształt dzieła. Ale racja, nawet oni posuwają się w swoich ingerencjach za daleko. Inne rozwiązanie: komentarz historyków przed lub po seansie. Oczywiście ten pomysł też ma dużo minusów – aż nie chce mi się ich wymieniać.
A „XV-wieczny białas” to był przykład, w którym nie odniosłem się do konkretnego dzieła ani konkretnej postaci – ani do Makbeta, ani do Anny Boleyn, ani do Małgorzaty Andegaweńskiej (chociaż to od niej wziąłem XV wiek).
@woyt: Ale wiesz, że znów potwierdziłeś swoją „renomę” kołtuna, którego nie interesuje nic poza czubkiem własnego nosa? „Po co mam jechać do Malmo, skoro mogę wygrzewać tyłek w Kampanii i jeszcze kupić sobie koszulkę?” (ironiczny ustęp o Warszawie świadczy chyba o jakichś głębokich kompleksach, które leczysz zagranicznymi wojażami). Twoje obserwacje na temat zależności poglądów od intensywności zajmowania się muzyką są mniej więcej tak trafne, jak Twoje obserwacje społeczno-historyczne: akurat ten blog i jego sekcja komentarzy jest doskonałym przykładem tezy odwrotnej niż Twoja.
Mylisz się też (który to już raz?) co do gettoizacji – jest ona skutkiem mieszania kultur, które uważasz za tak wzbogacające. Widziałeś gdzieś rasowe getta w Polsce albo w Japonii? Jeśli mieszanie zachodzi naturalnie i spontanicznie, to rzeczywiście może mieć to pozytywne skutki, natomiast kiedy dzieje się to tak, jak teraz – to jest na siłę, gdzie do takich Niemiec wpuszcza się w kilku rzutach kilka milionów obcych – skutki będą opłakane (i już właściwie takie są). Lepiej mieć słabe wyobrażenie na temat Amalfi niż na temat światowej sytuacji.
Zabawne, że wcześniej mówiłeś coś o dorosłych ludziach narzekających na stalinizm, a teraz sam odwołujesz się do czasów komunistycznych. No ale Twoje zakłamanie, którym się tu szczycisz pod co drugim wpisem, wypunktował już Krasnal Adamu, więc nie ma sensu się powtarzać.