Szorstka prawda

Łagodna forma nerwicy natręctw, z którą się zmagam – a w której pisanie blogowych notek jest pewnie jednym z lżejszych objawów – powoduje, że coś mało ważnego kłuje jak kolec w bucie. Wczoraj na przykład przeglądałem stare teksty w poszukiwaniu dawnych danych sprzedażowych, które są mi potrzebne do kolejnego. I wpadłem na artykuł napisany 11 lat temu na zamówienie pewnego serwisu. A tam – podkreślone na czerwono, nigdy niepoprawione słowo zremby. Tak jak w sloganie Oferta Zrembu zawsze na czasie (kto pamięta reklamę wózków widłowych?), a nie jak w odmianie rzeczownika zrąb. Spanikowany, zajrzałem natychmiast, czy była jakaś kolejna wersja. Otóż nie – wysłałem artykuł z błędem ortograficznym. Wszedłem do serwisu, gdzie tekst cały czas wisi – i ku mojej rozpaczy trafiłem na ten sam błąd, niepoprawiony przez redaktorów i niezgłoszony przez czytelników od 11 lat. Myśl o tym, że może nikt tego jednak nie przeczytał, byłaby w tej sytuacji – co ciekawe – pewnym pocieszeniem. Ale oczywiście rzecz kłuje od wczoraj jak kolec w bucie. I jak muzyka zespołu Szorstkie.    

To jeden z ciekawszych nowych gitarowych zespołów, jakie ostatnio słyszałem, i to bez względu na podziały kraj/zagranica. Zespół, dla którego operowanie hałasem jest najwyraźniej formą budowania klimatu lekkich halucynacji, a to w historii gitarowego noise’u nurt z długą historią. Będą dziś grać w warszawskim Pogłosie na festiwalu Avant Art, na koncercie połączonym ze zbiórką na klub, który szukać będzie nowej przystani – starą trzeba wyburzyć, żeby warszawska deweloperka postawiła nowy apartamentowiec lub biurowiec. Zagłębie na Burakowskiej, kiedyś zrąb nowego muzycznego życia w mieście, tym samym ostatecznie ginie. A w ramach odświeżania wspomnień o dawnych rave’ach w Piekarni czy imprezach w CDQ będę mógł sobie przyjść na taras widokowy w biurowcu i spojrzeć na gigantyczną flagę biało-czerwoną na rondzie Babka, które nawet nie jest już rondem Babka. I rzucić okiem na pokraczną bryłę Arkadii, która nawet już nie jest Arkadią. 

Założone w pandemii trio Szorstkie (stylizowany zapis to zasadniczo szorstkie, ale nerwica natręctw każe mi podnosić te pierwsze litery nazw własnych, żeby dało się je wyłowić na blogu) reklamuje swoją muzykę jako coś nienadającego się na śniadanie z dziewczyną i ostrzega, że „jeśli nadal mieszkasz z matką, to lepiej użyj dobrych słuchawek, bo może uznać, że, synu, zbłądziłeś”. Jest w tych utworach dużo nieokrzesania i mało gładkości, ale nie przesadzałbym z zupełnym wypychaniem takiej muzyki z codziennej przestrzeni. Z moich doświadczeń wynika, że album Szorstkiego (Szorstkich?) doskonale sobie poradzi z różnymi odmianami najpotworniejszej codziennej rutyny. Dobrze się przy tej muzyce myśli – jest tu wystarczająco dużo powtórzeń, a zarazem ciągła zmienność, proces improwizacji stymulujący kreatywność – i pracuje. A chwilami wyrywa z rutyny, bo kulminacji Krwi i sierści albo momentu transformacji Dzikiego bagna w ponury numer hard rockowy nie sposób słuchać bez zaangażowania. Klasyfikowaliby się do mojej podkategorii zespołów opowiadających o polskich ziemiach (w sensie: piasku, glinie itd., parokrotnie wyliczałem ten typ formacji), gdyby nie to, że wśród śladów organicznych (krew, sierść, bagno, podszyt itd.) jest w świecie tej formacji miejsce i na gruz. Kojarzyć mi się to dziś będzie z pożegnaniem. I nie mogę się pozbyć myśli (w końcu nerwica natręctw), że gdybyśmy jednak wszyscy słuchali swojej ulubionej muzyki, choćby i szorstkiej, z ukochanym/ukochaną o 11.00 przy śniadaniu albo puszczali ją matce przy kolacji, świat mógłby w konsekwencji wyglądać odrobinę inaczej.     

SZORSTKIE Szorstkie, Gusstaff 2022