Krajowe duby, lokalne drony, polskie drogi. 3 płyty, których nie wolno przegapić

Najbardziej fascynujące dla mnie zjawisko ostatnich kilku lat – nowej złotej ery elektroniki w muzyce, tu się na pewno powtarzam – to potężne wyrównanie szans. Technologia potrzebna do nagrania zdumiewającej brzmieniowo płyty jeszcze nigdy nie była tak dostępna. I przystępna – cenowo. Nie mam nawet na myśli szaleństw firmy Behringer, która postanowiła skopiować i umasowić większość legendarnych syntezatorów lat 70. i 80., ale to, że można iść milionem dróg, ignorując te klasyczne ścieżki. Można też skutecznie zmieniać świat instrumentarium elektronicznego w Polsce, o czym pisałem w POLITYCE parę miesięcy temu. Studio w domu ma każdy – to była zaskakująca nauka z akcji hot16challenge. Czas studiów eksperymentalnych, a nawet epoka Jarre’ów czy Tangerine Dreamów minęły. I wprawdzie wciąż wrażenie robi umieszczony w najnowszym „The Wire” sceniczny układ legendarnych maszyn wykorzystywanych przez TG, to przecież lepiej oddaje sytuację wciśnięte na koniec recenzenckiego zestawienia dub/reggae – ale już blisko szyldu electronica – nowe wydawnictwo polskiej Sarmacji. Dziś trzy polskie wydawnictwa ze sfery elektronicznej, których nie wolno przegapić.       

Całą serię wydawnictw tego tygodnia (z konieczności zajmuję się tylko wycinkiem) otwiera właśnie Sarmacja. Opisywany już przeze mnie przy okazji płyty Tutejsi duet Pawła Bartnika i Michała Kołowacika poszerzony do rozmiarów tria – za sprawą Aleksandry Szalińskiej. A dodatkowo jeszcze wzbogacony o wokale Kachy Kowalczyk, której głos – jak dowiodła współpraca z Piernikowskim – idealnie się sprawdza w muzyce niskich częstotliwości. A z taką mamy tu do czynienia – pod tym względem nic się nie zmienia.

„The Wire” w swojej recenzji odnosi się do Trebiuniów-Tutków, ale to już zupełnie inne rejony dubu – z rzadka (Olimpijczyk) nawiązujące do jamajskich źródeł. Częściej już do dubstepu. Bardzo zaskakujące, nieodnoszące się wbrew nazwie i tytułowi płyty do krajowej tradycji, przynajmniej nie wprost – chociaż autorzy dopisali do tego nawet przy okazji jakąś nową wizję sarmacji nad grillem. Ale przy tym znakomicie skontrolowane brzmieniowo – każdy z fragmentów tego albumu może być wspaniałym punktem wyjścia dla kolejnych wersji i przetworzeń. Remiks The Orb, który udało się zamówić Polakom („Brzmi to wystarczająco dziwnie” – mieli odpisać na pytanie o remiks), wyprowadza zespół na parkiet. Pozostałe – a szczególnie mój ulubiony utwór Błogosławieni – to jak schodzenie na kolejne piętra muzyki basowej. Ciężko utrzymać na takich częstotliwościach klarowność barw, której tu nie brakuje. Współczesna muzyka preferuje zwykle słuchawki, ale tego albumu idealnie by było posłuchać choć raz na dobrych, dużych głośnikach.  

SARMACJA Jazda polska, Byrd Out 2020, 7/10 

Swoje spojrzenie na elektroniczny dub prezentuje też – po raz kolejny – Mateusz Wysocki, czyli Fischerle. Wcześniej to były właściwie różne spojrzenia, bo w jego wypadku pomysły na poszczególne projekty bywają odmienne, nagrań i kooperacji jest dużo, i różnią się od siebie w sposób bardzo znaczący.  Staram się za tym nadążyć – i kaseta Kaznodzieja oraz wcześniejszy duet z FOQL (Personal Wastelands) to moim zdaniem najlepsze rzeczy, jakie nagrał od kilku lat. W obu myśl autorska jest bardzo skoncentrowana. Inspiracją dla Kaznodziei stały się gliniane rekonstrukcje prastarych azteckich instrumentów. Zamiast tradycyjnej dla dubu melodyki mamy więc w tej muzyce – siłą rzeczy zatrącającej o plemienność polskiego Shackletona (przy okazji – na Spotify już do posłuchania pierwsze efekty sesji tegoż z Wacławem Zimplem, całość 31 lipca!) – niesamowite brzmienia tych akustycznych instrumentów nagranych przez Jacka Szczepanka (drugie a propos – jest już nowy materiał tego ostatniego w nowej partii CD niezawodnej oficyny Saamleng). W Tłumie przeistacza się to nawet w stricte klubowy, transowy utwór. Ale ja pozostaję pod największym wrażeniem Nici kłamstwa i finałowej Uległości, niepodobnej do niczego, co ten autor zrobił. Jeśli uważacie, że muzyka powinna zawierać element ryzyka i inspiracji, a przy tym jeszcze pewnego ograniczenia wynikających ze spotkaniem z nieznanym, to jest to bezwzględnie materiał dla was. Jeśli tak nie myślicie, jest szansa, żeby się przekonać.  

FISCHERLE Kaznodzieja, Patalax 2020, 8/10    

Co do Aleksandry Słyż, trzeba by zacząć od tego, że zaczyna wysoko. Bo wydane w kolejnej partii kaset Pointless Geometry (w tej samej również interesujące kasety Qby Janickiego i Obsquies oraz Bartka Kujawskiego) Human Glory to debiut, który robi nieprawdopodobne wrażenie zderzeniem supernowoczesnej, technologicznej tkanki i bardzo ludzkiego gestu. Dość powiedzieć, że gdyby Laurel Halo nagrała dziś taką płytę, świat wstrzymywałby w tej chwili oddech, więc może warto wstrzymać i pilnie się w to wsłuchać. Trochę sztuczny z pozoru podział utworów na MG i BG (jak serie z dwóch potencjalnych epek), wydaje się na koniec ciekawy. Te pierwsze mają działać poprzez emocje ukryte w dronach, te drugie – poprzez wykorzystanie czujników ruchu – mają oddawać charakter choreografii. W serii BG (każda składa się z trzech utworów) wykorzystany też został głos. Nie trzeba długiego researchu, żeby się dowiedzieć, że Słyż bardzo mocno koncentruje się na tańcu. Ale niespodzianką wynikającą z tego zestawienia jest fakt, że to te dronowe kompozycje, z rozlewającymi się, wielopoziomowymi brzmieniami i dużą dynamiką – poczynając od niesamowitego MG I – robią w tym płytowym wydaniu najpotężniejsze wrażenie. Coś jak masywne formy z utworów Gavina Bryarsa, ale w czysto elektronicznej postaci, podczas gdy BG to raczej Bryars remiksowany przez Aphex Twina (do czego, jak wiemy, naprawdę doszło). Przy czym nie są to proste porównania – raczej próba oddania kontrastu między obiema seriami.

ALEKSANDRA SŁYŻ Human Glory, Pointless Geometry 2020, 8/10