Pokaż mi, czego nie wydałeś, a powiem ci, kim jesteś

Dałoby się to opowiedzieć jakimś memem, bo im bardziej nikt niczego od niego już nie oczekuje, tym regularniej ten artysta wyciąga z archiwów niepublikowane płyty. I to nie pojedyncze nagrania, tylko właśnie całe albumy. Neil Young ma tak imponującą listę płyt niewydanych, że odbierze to chęć do rywalizacji nawet młodszej konkurencji. Dlatego niespecjalnie dziwi fakt, że opublikował po latach materiał nagrany w połowie lat 70., pomiędzy On The Beach (jedną z płyt wszech czasów w wielu dużych, poważnych zestawieniach) a Zumą (odświeżającą jego styl i też uwielbianą). W dyskografii dowolnego innego wykonawcy taka rzecz byłaby sensacją. A tutaj? Może nie ma się już czym ekscytować? Może tylko można, ale nie trzeba? Po pierwszym odsłuchu w weekend stwierdziłem nawet z pewną ulgą, że może nie tyle zrezygnować z zakupu, co go na chwilę odłożyć.    

W serii archiwów kanadyjskiego autora wyszło w ostatnich lat całe naręcze znakomitych płyt koncertowych – na czele z Live at Massey Hall 1971, jednym z najlepszych albumów live, jakie w życiu słyszałem. Wyszło też trochę niepublikowanych dotąd nagrań z lat 70. – studyjna płyta Hitchhiker sprzed trzech lat pokazywała, jak pracował Neil Young w swoim najbardziej płodnym twórczo okresie – wchodził do studia i następnego dnia: bum – wychodził z zestawem układającym się w małe arcydzieło. Opisywałem to swego czasu na Polifonii. Wyszła też niewznawiana przez lata koncertowa Time Fades Away. A w drodze jest kolejny archiwalny zestaw – zapowiadane na przyszły rok Road of Plenty. Ale to już będzie archiwum z bardziej kontrowersyjnych w dorobku Younga lat 80.   

Wydane w piątek Homegrown ma typowy dla produkcji Davida Briggsa wdzięk wynikający z brzmienia i z uwodzącej z miejsca prostoty, chwilami wręcz surowości. Znaleźć słabą płytę Younga z Briggsem to jak znaleźć słabą płytę Davisa z Macero albo Martina z Beatlesami. Na tych z lat 80. było gorzej, ale tam pojawiają się współproducenci. Tutaj też jest i Briggs, i Elliot Mazer. Trudno określić jednoznacznie jej charakter – utwory grane solo przeplatają się z zespołowymi, pojawia się też niemało gości (Robbie Robertson, Emmylou Harris itd. ). Stosunkowo niewiele utworów z tych sesji trafiło na późniejsze płyty – dwa pojawiły się na Zumie, jeden utwór na kompilacji Decades, a pojedyncze kompozycje już w nowych wersjach trafiły na American Stars ’N Bars, Hawkes & Doves (świetne Little Wing – nie, to nie cover), wreszcie – na Ragged Glory, dla mnie inicjacyjną płytę Younga, co każe gdzieś tutaj szukać jej korzeni. Ale White Line na płycie z 1990 roku było dużo lepszą wersją oryginalnego utworu z Homegrown. Swoją drogą także Vacancy ma ten charakter kontrolowanej niedbałości i jest jazgotliwy, a przy tym niespieszny niczym kawałki z Ragged Glory. Jakiś związek między jedną i drugą kazał mi szybciej polubić nowy archiwalny album Younga. 

Young nie wydał w swoim czasie tej płyty, bo – jak twierdził – była zbyt przygnębiająca. I osobista, jak przystało na zestaw pisany w chwili rozstania – a związek z aktorką Carrie Snodgress odreagowuje najbardziej emocjonalny i być może także najlepszy na całym krążku utwór otwierający całość – Separate Ways. Ten bardzo osobisty ton pojawia się także w Try i wraca parokrotnie na płycie. Young się go – jak mówił później Cameronowi Crowe’owi – przestraszył. Wytwórni materiał się podobał, wróżono dużą sprzedaż, rzecz dawało się fragmentami porównać z Harvest, ale pewnego dnia autor podjął zaskakującą decyzję, by zamiast Homegrown wydać blues-rockowe Tonight’s the Night.  I tak zostało – na prawie 45 lat.    

Na samym Homegrown obecne tu również bluesowe fragmenty – jak We Don’t Smoke It Anymore – wypadają zdecydowanie najsłabiej. Ale fantastyczne są drobne momenty – jak króciutkie Mexico czy finałowy duet z Harris. Ocena całości nie jest prosta, zmienia mi się podejście do tych piosenek – ale praktycznie tylko na lepsze. Więc teraz wybaczcie, muszę już kończyć, chciałem napisać, że może to jednak jakaś niekonieczna płyta w dyskografii wybitnego artysty, a na koniec i ten album zaczyna mi się naprawdę podobać. 

NEIL YOUNG Homegrown, Reprise 2020, 8/10