Cały czas świata
Młodzież szybko się starzeje w tych czasach, albo starzy kurczowo trzymają się tej młodzieżowej kategorii i ciągle głosują, bo zgłoszenia na Młodzieżowe Słowo Roku w tym roku okazały się takie trochę przedwczorajsze. Ale wracają rzeczy popularne kilkanaście lat temu (twoja stara, IMO), więc może to tylko dowód, że historia już zdążyła zatoczyć koło? W finałowej dwudziestce znalazło się jednak kilka intrygujących sformułowań – np. to oddaje w znaczeniu opłaca się wypierającym poprzednie potoczne znaczenie – oddawanie komuś w bójce. I dziś będzie między innymi o takiej płycie, która oddaje. 73 minuty czystego napięcia. Bo proszę sobie wyobrazić, że ukazała się w tym tygodniu płyta mocniejsza i bardziej bezkompromisowa niż Idles. Tyle że jest to album z muzyką, której – jak wiemy – boją się nawet niektórzy fani hardcore’a, noise’u i death metalu, czyli improwizowaną.
Pomysł na muzykę grupy Irreversible Entanglements jest prosty: jazzowy kwartet (Keir Neuringer – saksofon, Aquiles Navarro – trąbka, Luke Stewart – kontrabas, Tcheser Holmes – perkusja) tworzy ekspresyjną ramę dla wokali Camae Ayewy, gdzie indziej występującej jako Moor Mother, ale tu będącej częścią zespołu. Bo mocna strona IE polega na tym, że to stały i dobrze się rozumiejący skład, który wypracował dość wyjątkową formułę – wychodząc od nagrań Gila Scotta-Herona i zarazem od jazzowej awangardy lat 60., stworzył muzykę imponującą w warstwie instrumentalnej, swobodną, ale zarazem budującą narracje oparte na słowie. Panowie zachowują pełną czujność i dobrze słuchają siebie – tym razem najczęściej wyróżnia się Aquiles Navarro, choć solo Neuringera w Storm Came Twice jest najbardziej wybuchowym momentem albumu – a Ayewa pozostaje czułą narratorką, bardziej delikatną niż na solowych płytach.
Płyta jest, jak już zaznaczyłem, długa, i przynosi energię zespołu grającego na żywo – co w takich sytuacjach bywa stałą przewagą składów jazzowych. Nagrana została, w co trudno uwierzyć, jednego dnia. I poza może przedostatnim w programie Six Sounds utrzymuje wyjątkowo wysoki poziom emocjonalny, przykuwając zarazem uwagę samą warstwą instrumentalną, która wykorzystuje co rusz poza akustycznym składem także elektroniczny drugi plan. Cała reszta albumu utrzymuje mocno wyśrubowany poziom dwóch poprzednich wydawnictw, zatem, mówiąc językiem plebiscytu na MSR: oddaje, a w dodatku nie mrozi.
IRREVERSIBLE ENTANGLEMENTS Open the Gates, International Anthem 2021
Do głównego wydawnictwa dołączam krótki przegląd sceny jazzu i improwizacji w ostatnich tygodniach. Po pierwsze, zdecydowanie wart przesłuchania jest nowy album austriackiej saksofonistki Muriel Grossmann Union (Dreamland Records) – kontynuacja jej pracy z muzykami znanymi z poprzednich nagrań: Llorençem Barceló na organach (tym razem zastępują też bas), Urosem Stamenkoviciem na perkusji oraz gitarzystą Radomirem Milojkovicem, który ten postcoltrane’owski spiritual jazz wyprowadza w bardzo ciekawe rejony, w jakich gitara gościła stosunkowo rzadko. Nagrany na Majorce, zmiksowany na Ibizie, wysokiej jakości i bardzo wysokiej przystępności rozbujany rytmiczne jazz z Balearów.
Polskie trio Młyn na albumie Folwark (Wkurw!/Gusstaff/Don’t Sit On My Vinyl) to od pierwszych minut już raczej buzująca energią i niespokojna muzyka na instrumenty elektroniczne i perkusyjne, która z powodzeniem mogłaby trafić np. do katalogu Cuneiform. Dalej nerw i agresywność pozostają, podstawą są dalej figury rytmiczno-melodyczne Cezarego Rosińskiego (elektronika), Michała Wdowikowskiego (perkusja) i Sebastiana Milewskiego (klawisze). Bo charakterystyczna dla grupy jest swoista geometria, ale też w miarę upływu czasu coraz częściej elektroniczny czynnik brzmieniowy staje się bazą. A kiedy wydaje się, że już rozpoznajemy teren, pojawia się gitara Szymona Szwarca w Księciuniu, no i klarnet Mateusza Rybickiego w Szklarzu. Ta ostatnia kompozycja należy zresztą do wyróżniających się, kapitalny finał zatapia całość w improwizacji na tle długiej sekwencji akordów. Sławni recenzenci jazzowi będą oburzeni i zniesmaczeni. Sławni recenzenci muzyki elektronicznej być może też – czytamy w opisie. Recenzentów może dziś brakuje, ale za to znajdzie się pewnie jakaś część wspólna, która może nawet doceni oryginalność tej oferty.
Drugi album na koncie, New Animals (Antenna Non Grata), ma Trio_io, znane z płyty Waves wydanej przez Bółta. Same nazwy sugerują tu przejście w świat improwizacji wolnej od jazzowego idiomu. Ale muzyka tego zespołu – który tworzą Zofia Ilnicka (flet), Łukasz Marciniak (gitara) i Jakub Wosik (skrzypce), członkowie Makemake i Trio Layers – to rzecz całkiem liryczna jak na sonorystyczne poszukiwania i przekraczanie granic brzmieniowych własnych instrumentów. Sami piszą o tym jako o mieszaniu języków i źródeł muzycznych – i rzeczywiście, słyszalny jest nie tyle prosty wpływ muzyki ludowej, co jakaś ludyczność, tu skrzypce mogą brzmieć jak banjo, flet stanowić swoisty filtr dla ludzkiego głosu. Poza tym oczywiście sporo free, które sprawia, że 34 minuty upływają szybciej niż się zdawało – czas bywa względny. Z pewnością ciekawa propozycja koncertowa, a grupa występuje w najbliższych dniach w Katowicach (jutro), w Krakowie (18.11, Audio Art) i w Cieszynie (19.11).
To, co na płycie Trio_io mamy w odsłonie bardziej kameralnej, może nawet w sferze mikro, to dostajemy w wersji makro – od pierwszych taktów albumu Summa intuitiva (Audio Cave) grupy The Intuition Orchestra. Od pierwszego na płycie utworu Spiritual phenomena rzecz poraża skalą: i tu mamy kilka planów związanych z kilkoma tradycjami improwizacji – od tej filharmonicznej, przez jazzową, aż po ludową. Rdzeń składu tworzą Ryszard Wojciul (różne instrumenty dęte, głos), Bolesław Błaszczyk (różne instrumenty klawiszowe, wiolonczela, głos) i Jacek Alka (instrumenty perkusyjne), ale w różnych momentach na pierwszy plan wychodzą goście, m.in. Maria Pomianowska, Wojciech Błażejczyk i Olga Szwajgier. Całość, wydana we wrześniu, wychodzi od sesji improwizowanych, poddanych dalszej reżyserii w studiu, czego efektem końcowym są kolejne fragmenty Summy, nad którymi pracował już osobiście Wojciul. Sporo ten efekt mówi zarówno o supergrupie polskich improwizatorów, którzy wracają tu do działania po dłuższej przerwie, jak i o samych warunkach pandemii, dających chyba relatywnie więcej czasu na edycję – to album najbardziej imponujący w historii zespołu, impro na sterydach właściwie, bo trudno tu znaleźć moment, w którym nie rozgrywałoby się tu kilka przyciągających, splatających się wątków naraz. Ta gęstość materii może nawet przytłaczać, choć noise’owe ciągoty w grze choćby Błażejczyka w moim mniemaniu bardzo dobrze przysłużyły się całości. Trzeba tylko czasu, bo choć rzecz trwa niespełna 50 minut, to w drodze do finału skrótów nie zaobserwowałem.
Dziś zachowuję się trochę tak, jak gdybym miał do dyspozycji cały czas świata, choć to pozory – rzecz jest raczej panicznym nadrabianiem potworny zaległości w dziedzinie improwizacji. Zatrzymać się i odpocząć można przy albumie Forever Presence (Gearbox) brytyjskiej gitarzystki, wokalistki, kompozytorki i producentki Jelly Cleaver. Tu znów mamy linearne utwory w stylu spiritual jazzu, wykonywane przez Cleaver z imponującą dojrzałością wraz z towarzyszącym jej kwintetem, a partie wokalne prowadzą nas gładko poprzez delikatnie sączące się improwizacje w tle. Zanim solo w finałowym Black Line zagra sama liderka na najważniejszego aktora tego przedsięwzięcia wyrasta zresztą nieoczekiwanie ze swoją melodyjną frazą saksofonista James Akers, znany też ze składu Levitation Orchestra. O najnowszej płycie tego ostatniego zespołu chciałbym wspomnieć osobno, ale może poproszę jednak najpierw o ten cały czas świata.
Komentarze
Miło się czyta recenzję o IE potwierdzającą, że zdecydowanie warto.
A recenzja Idles będzie?
cfreepo – muszę Cię rozczarować, ale album IE zaproponował w zeszłym tygodniu już winiak 25. Czytaj również komentarze na tym blogu 🙂
Natomiast od siebie chciałbym dodać album, który ukazał się we wrześniu, ale dopiero teraz go przesłuchałem i wywołam u mnie aha efekt. Chodzi o perkusyjny kwartet Recap z ich debiutem,, Count to five „.
Zadziwiające jest jak te młode dziewczyny (19-20 lat) potrafią brzmieć już tak dojrzale i intrygujaco, szczególnie że raczej rzadko można spotkać kobiety grające na instrumentach perkusyjnych i innych przeszkadzajkach…
https://youtu.be/McMeNI9bVA8
@cfreepo –> Cóż, zdecydowanie potwierdzam uwagę z komentarza! Co do Idles – podchodziłbym już z nieco większym wahaniem. No i nie wiem, czy zdążę, kolejny piątek dość ekscytująco się zapowiada 🙂
Irreversible Entanglements 6/11/21 Baltimore, MD @ Creative Alliance /
https://www.youtube.com/watch?v=zK_mOnyLCzg (word: Camae Ayewa)
——
W duchu Kena Nordine’a (1920-2019) , tworcy word jazzu:
Word jazz (1957)
/Dub Plates of Food, Vol. 2 – EP, „The Ageing Young Rebel” (feat. Ken Nordine)
@Bartek Chaciński – rozumiem ograniczenia czasowe i powódź nowych wydawnictw. Chociaż z przyjemnością przeczytałbym notkę o Idles. Dla mnie na ten moment jest lepiej niż na Ultra Mono.
@rufus swell – czytam komentarze, a to, że ktoś wcześniej wymienił w komentarzu płytę IE nie oznacza, że nie mogę podzielić się moją oceną.
A dodatkowo mój komentarz był podziękowaniem dla Gospodarza za recenzję.
A z rana na dobry dzień i pobudkę The Clash i Combat Rock. Nie samymi nowościami człowiek żyje.
🙂 kto pierwszy to bez znaczenia
fajnie, że cały czas świata został poświęcony muzyce
a trzech ostatnich, wymienionych przez autora, płyt- nie znałem i teraz sobie posłucham
dzięki
cfreepo – ok, to wszystko jasne. Sorry jeżeli Cię źle zrozumiałem
The Intuition Orchestra to fatalna płyta.
Jeszcze 20 lat temu taki sposób robienia muzyki by był akceptowalny. Teraz(?) sample udające improwizacje?
Oto przykład postępującego wynaturzenia, patologicznego pojęcia liberalizmu, czy po prostu dewiacji i,, przesuwaniu ” etycznych wartości na lewo. Ruchy feministyczne pieją z zachwytu…
https://www.terazmuzyka.pl/sophia-urista-brass-against-zsikala-sie-na-jednego-z-fanow-podczas-koncertu-wideo-18/
@rufus swell: Tak po prawdzie, to już 40 lat temu podobne numery odstawiali m.in. przedstawiciele sceny industrialnej, a na scenie punkowej choćby G.G. Allin. W Polsce konfrontacyjną postawę wobec publiki wykazywał swego czasu duet Siksa: podczas jednego z koncertów wokalistka chwyciła za gardło gościa z publiki, a basista opluł innego. Posypały się też wyzwiska w stronę dziennikarza „Wyborczej”. Zaś na usprawiedliwienie tej damy z Brass Against można powiedzieć, że przeprosiła za swoje zachowanie. A dodając żartem: dobrze, że na gościa nasikała, a nie na przykład nafajdała.
massimilliano – ha – no nie wiem czy jestem skłonny uwierzyć w szczerość tych przeprosin. Czy,, wokalistka ” faktycznie okazuje skruchę, czy aby ciśnienie ze strony managementu było zbyt duże i ryzyko zakazu koncertowania było całkiem realne.
Jasne były w przeszłości podobne ekscesy jak chociażby Jan Borysewicz bodajże w 1986 roku na stadionie we Wrocławiu, kiedy obnażył ptaka, czy występy The Plasmatics, które zawsze kończyły się burdą i seksualnymi aktami, ale tutaj mamy do czynienia z ewidentnym i obrzydliwym przypadkiem, przy wielotysięcznej publiczności. Co będzie następnym krokiem? Wspólne kopulowanie na scenie,? Masturbacja? (już też było, ale dyskretniej)
No nie wiem, ale jak dla mnie powinna być pewna granica obyczajowej etyki i tego rodzaju wybryki powinno się dotkliwie karać
Dodam jeszcze, że o Brass Against do tej pory mało kto słyszał, a od tego,, incydentu ” stali się bardzo znani (świadomy trik?).
Ktoś kiedyś powiedział, :
,, Dawniej gdy wywołałeś skandal było po tobie. Dzisiaj wywołując skandal zaczynasz być kimś”…
Do Pana Jana Zorna – oczywiście nasza płyta ma prawo się panu nie podobać, ale muszę napisać, ze wbrew temu co Pan pisze na naszej płycie nie ma ani jednego sampla. Wszystko zostało zagrane w studiu. Finalna edycja materiału polegała na redukcjach materiału, budowaniu brzmienia. Ani jeden dźwięk nie został dołożony w wyniku postprodukcji.
@rufus swell: Zgoda, przeprosiny mogą być podyktowane nie szczerą skruchą, lecz względami wizerunkowymi. Niemniej jednak jest to piłowanie gałęzi, na której się siedzi, bo cokolwiek by teraz ten zespół nie zrobił, będzie już na długo kojarzył się z jednym. A po przesłuchaniu kilku kawałków na YT, muzyka niespecjalnie oryginalna ani porywająca. A że świat spsiał, zaś normy uległy spaczeniu – tutaj też trudno się nie zgodzić. Generalnie żyjemy w świecie papierowych „bohaterów”: ulubieńcy mas to często dewianci, pedofile, a w skrajnych przypadkach nawet mordercy. Najczęściej zaś po prostu zwyczajni głupcy lub/i histerycy, jak ta gwiazdeczka reklam telefonii komórkowej, która ostatnio popisała się tolerancją, wyrozumiałością, kulturą i przede wszystkim zrozumieniem realiów geopolitycznych. Proszę pamiętać, że ona i jej podobne „autorytety moralne” są obserwowane przez setki tysięcy, czasem miliony, które im ufają, a czasem wręcz stanowią dla nich wzór do naśladowania. Nie ma więc się co dziwić, że obserwujemy upadek obyczajów.