Lądowanie obcych w Kaliszu
Śledzenie dyskografii Sun Ra Arkestra to – trochę jak w wypadku Grateful Dead czy Hawkwindu – zajęcie na pełen etat. Sam dotąd zajmowałem się tym raczej dorywczo, mimo dużej słabości do pomysłów przybysza z Saturna. Widziałem dwukrotnie Arkestrę w Polsce, ale już długo po śmierci jej oryginalnego lidera, Hermana P. Blounta (zmarł w 1993 r.). To mniej więcej tak jak zobaczyć band Milesa Davisa bez Davisa. A przez lata grania w radiu różnych utworów Sun Ra oswoiłem się z myślą, że w Polsce to zjawisko stosunkowo słabo znane. Kochamy tu różnych wielkich jazzmanów, z których każdy wniósł do tej muzyki coś nowego w jakimś konkretnym jej aspekcie, a tu mamy jedynego w swoim rodzaju lidera, który właściwie w każdej dziedzinie wniósł coś, zmieniając swoją muzykę wielokrotnie, zawiadując pilnie swoim dorobkiem (stąd pewien chaos w dyskografii, wywołany wieloma niskonakładowymi wydawnictwami publikowanymi na zasadach DIY zanim to było modne), lecz w jazzie pozostał na pozycjach relatywnie outsiderskich. Przy czym nawet na tle innych zachodnich freaków i oustiderów Sun Ra wyglądał egzotycznie. Proszę sobie więc tylko wyobrazić, jakie wrażenie musiał zrobić jego przyjazd w roku 1986 do polskiej stolicy fortepianu, Kalisza, na miejscowy Festiwal Pianistów Jazzowych. Brzmi to jak opowieść o lądowaniu UFO. Ale naprawdę się wydarzyło.
Nie byłbym taki pewny siebie, gdybym nie trzymał w rękach dwupłytowego albumu, który jest zapisem tego momentu w długiej historii Kalisza. Na 13. edycji imprezy rzeczywiście pojawił się Sun Ra – zaproszony przez ówczesnego dyrektora artystycznego imprezy Sławomira Kulpowicza – z 12-osobowym składem Arkestry. Na miejscu powitali ich fani, których – w co trudno uwierzyć – już wtedy w Polsce mieli. Ktoś udokumentował wydarzenie na zdjęciach (Roman Kozłowski, przeleżały w archiwum 33 lata!), okazało się nawet, że powstał film, no i – jak to bywa – komuś (Jerzy Redlich) udało się zarejestrować cały koncert na taśmie. Po latach znalazł się ktoś, komu chciało się szukać (Sebastian Jóźwiak, dobrze znany słuchaczom EABS i nabywcom płyt z Astigmatic Records, autor tekstu wprowadzającego tę reedycję), znalazł się też sposób na odczyszczenie starych nagrań i ich mastering (Marcin Cichy ze Skalpela!), a przede wszystkim wydawcy (Adrian Magrys i Mateusz Surma, operujący pod szyldem Lanquidity, który kojarzy się łatwo z jedną z lepszych płyt Sun Ra). Trzymam w rękach cudowny efekt tego długiego procesu, świadczący o tym, że Sun Ra rzeczywiście wylądował w środku peerelowskiej Polski. Ze zdjęciami we wkładce i wspomnieniami tych, którzy to wydarzenie pamiętają.
Tu właściwie mógłbym skończyć. Koncertowych albumów Sun Ra jest wiele, każdy inny. Aranżacje utworów zmieniały się szybko, dochodziły długie improwizacje członków zespołu, ten nie jest z pewnością najwybitniejszym z tych utrwalonych na płycie koncertów. Ale zarazem jest wyjątkowo ważny dla nas, a spośród tych, które słyszałem, wydaje się jednym z najszerzej prezentujących zainteresowania grupy. Może to próba pozostawienia przeszło 80-minutowej wizytówki dla polskiej publiczności, a może efekt przyjazdu na taką a nie inną imprezę. W każdym razie mamy tu zarówno miejsce na solowe popisy pianistyczne i syntezatorowe lidera, jak i na sola perkusyjne, saksofonu, klarnetu i fletu (od razu w otwierającym program utworze), regularnie grywany w latach 80. wokalno-instrumentalny klasyk Children of the Sun, długi, pełen luzu i ognisty (i też utrwalony na paru koncertach z epoki) swingowy Mack the Knife, a wreszcie kilka nawiązań do klasycznego okresu bigbandowych początków Arkestry i utworów o charakterze bluesowym. Sun Ra może ostatecznie nie latał w kosmos, ale w tym swoim późnym okresie, surfując po własnym potężnym dorobku, z całą pewnością sprawnie przemieszczał się w czasie.
SUN RA ARKESTRA Live in Kalisz 1986, Lanquidity 2019, 8/10
Jeśli szukać dziś grupy w jakiś sposób zainspirowanej muzyką Arkestry, nie trzeba się będzie rozglądać daleko. Dosłownie dzień wcześniej wspomniana wyżej Astigmatic Records opublikowała album brytyjskiej grupy Levitation Orchestra. Pod wodzą trębacza Axela Kanera-Lidstroma (znanego z opisywanej przeze mnie wcześniej grupy Cykada) i pod hasłem kolektywny rytuał kreatywności ta 13-osobowa formacja funduje nam de facto powrót do estetyki lat 70., w której szybko odczytać można fascynację fusion, ale też pamięć frenetycznych dialogów instrumentów dętych znanych właśnie z nagrań Sun Ra (są referencyjne momenty na płycie z Kalisza), no i fantastyczne passusy wokalne, które z kolei umiejscowiłbym gdzieś pomiędzy dokonaniami Novi Singers a stylistyką francuskiej Magmy. Już pierwszy w programie utwór Oddyssey zawiera pełne przejście przez te estetyki, z zaliczeniem ostatniej, wokalnej bazy w błyskotliwym finale.
Ten cały kolektywny rytuał ma swoje formalne ograniczenia – członkowie orkiestry pracują nad utworami wspólnie, co słychać w bardzo zagęszczonej strukturze kompozycji, dość demokratycznie wykorzystującej umiejętności różnych muzyków składu. Można więc orzec, że to kolejny przykład muzycznej rekonstrukcji, ale przecież różnica w filozofii pracy między LO a taką np. Sun Ra Arkestra, kierowaną w sposób autorytarny przez swojego lidera, jest aż nadto widoczna. I ma pewne proste przełożenie na muzykę. Słychać też pod powierzchnią kolektywnego grania detale – w tym partie harfy Marii Zofii Osuchowskiej (polskie korzenie, obowiązkowa wycieczka w świat Alice Coltrane w Clairevoyance) czy bardzo mocną, groove’ową i przypominającą skandynawskie kapele grą kontrabasisty Hamisha Nockles-Moore’a. Poza rozbudowaną sekcją dętą zespół ma w składzie smyczki, brzmienie jest pełne, odbija się w nim zarówno pewien twórczy chaos, jak i suma fascynacji młodych muzyków (weźmy saksofonową miniaturę A Small Truth w duchu Colina Stetsona). W każdej minucie tego intensywnego nagrania słychać, że jazz jest dziś ponownie językiem pociągającym, modnym i działającym na wyobraźnię, jakim przez wiele lat był rock. Nie „może być”, tylko właśnie jest. I po raz kolejny Polacy mają w tym swój zasadniczy udział.
LEVITATION ORCHESTRA Inexpressible Infinity, Astigmatic 2019, 7-8/10
Komentarze
Lanquidity – urodziwy album Sun Ra z lat 70. Mowi sie ze prekursor transu…