Słodka pokuta
Przez jakiś czas miałem w szkicach notkę pod tytułem „Myliłem się…”, w której chciałem wyliczyć wszystkie płyty, co do których zmieniłem zdanie na koniec roku. Łatwo powiedzieć, że tylko krowa nie zmienia poglądów. Trudniej – że czasem czegoś się nie dosłuchało, albo zbyt szybko uległo się jakiejś przelotnej fascynacji. I dlatego wtedy tamta notka nie została opublikowana. Za to dziś, na gorąco jeszcze, przyznaję (tu brtk dał mi do myślenia), że trochę przesadziłem z entuzjazmem dla tego Albarna kilka dni temu. Owszem, podtrzymuję, że to inne ujęcie tego samego tematu, co u Byrne’a i Eno, no i że na poziomie kształtu całego projektu pokazuje inne czasy. No ale na ósemkę powinna ta płyta mocniej zapracować.
Postanowiłem w weekend odpokutować całą rzecz, pilnym słuchaniem premier, które właśnie do mnie trafiły, prosto z sortowni przesyłek w Przecławiu (która od niedawna obsługuje pocztę z Amazon.co.uk – coraz bliżej nas ten cały Amazon). I znaleźć taką, która naprawdę na ósemkę zasługuje.
Nie było to takie trudne. Ani takie żmudne, biorąc pod uwagę fakt, że płyta szwedzkiego The Amazing „Gentle Stream” to niesłychanie przyjemny kawałek muzyki. W dodatku działają na odcinku psychodeliczno-folk-rockowym, który bardzo mi odpowiada, sympatycznie postarzają brzmienie, w czym są bliscy Dungen (stylistycznie i w zakresie instrumentarium jest sporo różnic), gra zresztą w tej grupie Johan Holmegard z Dungen właśnie. To – i jeszcze fakt nagrywania dla świetnej wytwórni Subliminal Sounds – powoduje, że śmiem w ogóle umieszczać oba te zespoły w jednym zdaniu.
The Amazing bliższe jest wirtuozerskiemu graniu gitarowemu z amerykańskiego Południa i warsztatowo to zespół, który zaspokoi najbardziej wybrednych fanów starego rocka. Wątek psychodeliczny pozwala z kolei wiązać Szwedów z australijską załogą Tame Impala. Momentami słychać u nich sentyment do brzmienia klasycznych grup hardrockowych, z Led Zeppelin na czele („Dogs”). No i oczywiście – co za tym idzie – bez trudu uczynić z nich kolejny przyczynek do rozmowy o wałkowanej już na tym blogu retromanii.
Zdaję sobie sprawę, że to kraina łagodności dla miłośników psychodelii, ale z drugiej strony – płyta, której słuchać można bardzo długo bez szczypty znużenia. Kompozycje są długie i mają małe szanse na emisję w Esce Rock, ale też nie są adresowane – z całym szacunkiem – do fanów Kazika. Przy okazji – ta najbardziej radiowa, którą zresztą zagram przy najbliższej okazji, czyli „Gone”, ma dokładnie 6 minut 12 sekund.
THE AMAZING „Gentle Stream”
Subliminal Sounds 2011
8/10
Trzeba posłuchać: „International Hair”, no i murowany radiowy hit „Gone” – poniżej.
Komentarze
the amazing jest piękne i w pełni sie zgadzam, że można sluchać godzinami, ale gdzie recenzja opeth „heritage” 🙂
Za ten rok „Myliłem się…” ma zostać opublikowane i oczekuję, że w notce znajdzie się „Lulu”. Mogę zrozumieć bluzgających, metalowych twardogłowców, ale nie recenzenta bardziej otwartego.