Do pięciu razy sztuka

W wypadku Eurowizji – raczej do 27 razy. Pewnie nawet więcej. Mamy nową reprezentantkę, Lunę. Bezpieczny typ z eurowizyjnego sklepiku z typami, może nawet – przy odrobinie szczęścia – starczy na pierwszą dziesiątkę. Ale czy i wam się wydaje, że ta piosenka, utrzymana w dość wyśrubowanym tempie, przyspiesza z czasem coraz bardziej? Ktoś powinien nagrać taką wersję przyspieszającą do poziomu gabbera w każdym razie. 

Dwa dni temu Ralph Kaminski zagrał koncert na Torwarze – kończy krótką, ale imponującą trasą całe przedsięwzięcie pt. Bal u Rafała, w którym wyczuwałem jakąś sprzeczność: z jednej strony aż się prosi, żeby zrobić bal na całego, z laserami i całymi tonami efektów, ale materiał bardzo konfesyjny, lirycznie kameralny, prostszy, a w produkcji ostatecznie wszystko jest mocno powściągnięte, bardzo w stylu vintage, ze scenografią nieco przedszkolną i bez wszechobecnych ekranów LCD. I w sumie to ściągnięcie Maryli na Torwar i wspólne odśpiewanie Niech żyje bal jakoś pozwoliło mi sobie uświadomić, że ten bal nad bale to bardziej bal jak z tej piosenki niż bal tak po prostu.  Choreo świetne, atmosfera dobra, czekam na kolejne pomysły po zapowiedzianej przerwie. 

A wczoraj śpiewała w Stodole Raye. Rzadki moment, kiedy już wielka gwiazda – większa na pewno niż w okolicach odwołanego występu w zeszłym roku – przyjeżdża na relatywnie kameralny występ, jest na wyciągnięcie ręki, rozmawia z publicznością, gra na pełnym luzie, wokalowo zawstydza konkurencję i w dodatku wszystko to słychać idealnie. Zawsze powtarzam: w takich chwilach trzeba oglądać artystów. Następny występ będzie pewnie na dużej scenie na Open’erze, albo – co gorsza – w ogóle go nie będzie. Chociaż warszawska publiczność okazała się na tyle profesjonalnie przygotowana, że Angielka może chcieć się z nią jeszcze spotkać. W każdym razie – było warto, rzadko się dziś zdarza, by w opartych na studyjnej produkcji gatunkach środka występ na żywo był jeszcze lepszy.        

Jeszcze jedna rzecz. ZPAV opublikował listę bestsellerów OLiS za rok 2023, łączącą sprzedaż fizyczną i cyfrową. Zwyciężył album Lata dwudzieste Dawida Podsiadły z roku 2022, co wskazuje na to, że roku 2023 nie było. Na szczycie listy najchętniej kupowanych winyli uplasował się box grupy Kult XLI, a na miejscu drugim Miłość w czasach popkultury grupy Myslovitz, co wskazywałoby na to, że nie było nie tylko tego jednego roku, ale nawet nowego stulecia. 

El Perro del Mar, do której opisywania nie miałem dość motywacji, bo w płytach szwedzkiej artystki zawsze czegoś mi brakowało, na najnowszym albumie też wykonuje muzykę jakby z końca zeszłego stulecia. Przynajmniej teoretycznie. Miałem luźne skojarzenia z Goldfrapp czy Saint Etienne, tyle że pomysł na samą produkcję zmienia tu wszystko i robi bardzo duże wrażenie. Sarah Assbring ściągnęła sobie do pomocy Daniela Rejmera, regularnego współpracownika Bena Frosta (i okazjonalnego – Resiny i Jacaszka ze Stefanem Wesołowskim), a w dwóch utworach gościnnie pojawia się Vessel, o którym pisałem kilka lat temu – dość entuzjastycznie – przy okazji jego Queen of Golden Dogs. To bardzo nieoczywista i ryzykowna współpraca, która przynosi niezły efekt: eteryczne ballady El Perro del Mar w One More Time i Kiss of Death nabierają niepokojącego charakteru, a ten styl eleganckiej konwencji, która jednak trzeszczy w szwach, rozlewa się na całą – znacznie lepszą niż pierwsza – drugą część płyty. Kolejna, piąta płyta Assbring, tym samym ciągle jest przystępna, ale staje się jakaś. Estetycznie trochę to z jednej strony kłuje, z drugiej zaskakuje i wciąga. Brzmi aktualnie i nie bagatelizowałbym tego albumu.         

EL PERRO DEL MAR Big Anonymous, City Slang 2024