Klasa Cassa

Chyba kończą się wakacje, bo wychodzą płyty lekkie i przyjemne. Jak gdybyśmy się uczyli tego co roku od nowa. W tym tygodniu poza niezłym The Mountain Goats i zaskakująco nawet udanym (a tej płyty słuchałem od dawna) Hot Chip zaliczyłbym do tej kategorii Cassa McCombsa. Poprzednio pisałem, że to umiarkowanie sławny artysta w umiarkowanym wieku od płyt umiarkowanie chwalonych. Zmienia się tylko to ostatnie, a i to powoli. Krytyków i część publiczności McCombs przyzwyczaił do tego, że warto posłuchać głośniej i drugi raz, a wszelkie ekstrawagancje aranżacji łączących elementy rocka psychodelicznego, jazzu i folku czemuś tu służą. Recenzje ma lepsze niż sprzedaż, ale prawda jest taka, że dowolny utwór McCombsa wrzucony na tygodniową playlistę po kilku odsłuchach tejże będzie odstawał jako jeden z najlepszych w zestawie (po trzech singlach New Earth i Krakatau to kolejne kandydatki do promocji). A przy tym – a propos tego uczenia się na nowo – McCombs podróżuje po historii świadomie, także w niezłych tekstach rzucając pewne związane z tym interpretacyjne klucze. Choćby w Karaoke, o miejscu, w którym rzeczywistość z tekstów piosenek (mamy tu cały szereg tytułów zaszytych w tekście) przenika się z prawdziwym życiem: Are you going to Stand By Your Man / Or is it just karaoke?  

Ta swoboda jest oczywiście obecna przede wszystkim w samej muzyce. I prawdopodobnie to ona czyni z takich płyt jak Heartmind coś zbyt rozłożystego stylistycznie, by to skutecznie i łatwo sprzedać. Zaczynamy tu bowiem w Music Is Blue od formuły rockowej, lekko tylko skomplikowanej rytmicznie i zwieńczonej jazzującą linią wokalną. Ale w Krakatau mamy kolumbijską cumbię. A w Heartmind – zawieszoną pomiędzy rockiem a jazzem formułę przypominającą najlepsze lata i najlepsze momenty chicagowskiego post-rocka. Wcześniej, w Belong to Heaven, wraca bardzo klasyczne blues-rockowe podejście do aranżacji i grania, charakterystyczne dla Dire Straits. Zdarzało się to u McCombsa i wcześniej, zawsze w radosnej formule, która przypomina mi o tym, że od dłuższego czasu przymierzam się do wpisu z rewizją muzyki Dire Straits, w Polsce dość mocno polaryzującej słuchaczy: zazwyczaj bezkrytycznie uwielbianej albo bezmyślnie krytykowanej. 

Dobrym duchem jest dla McCombsa – po raz kolejny już – multiinstrumentalista i producent Shahzad Ismaily, drugoplanowy bohater wielu wydanych w ostatnich latach fantastycznych płyt. Błyszczy też saksofonistka Charlotte Greve – co ciekawe, w tym samym zestawieniu z Ismailym grali na wydanym nieco wcześniej, na początku wakacji, albumie Laury Veirs. Może więc z tym początkowym twierdzeniem nieco przesadziłem, ale tylko dla zwrócenia uwagi na nowe nagrania nieumiarkowanie zdolnego artysty. 

CASS McCOMBS Heartmind, Anti- 2022