Mira i jej sekret
Pomóżcie uchodźcom… ratujcie Ukrainę… ocalcie demokrację… ratujcie świat – to ostatnia rzecz, którą w mediach społecznościowych opublikowała zmarła właśnie Mira Calix, nieco ponad trzy tygodnie temu. Z całą pewnością należała do tych artystek, które przejmują się światem. W A Mark of Resistance z jej zeszłorocznej płyty Absent Origin dostajemy – jak na całym albumie – kolaż dźwiękowy, ale niezbyt abstrakcyjny i o dużej sile, wprost odnoszący się do wydarzeń ostatnich lat, przede wszystkim tych związanych z sytuacją kobiet. Dedykowany „obywatelom Nigdzie” (citizens of nowhere, zapewne od książki pod tym samym tytułem odnoszącym się do najnowszej historii i potencjału Europy). W utwór wmontowane zostały m.in. strzępki haseł z polskiego strajku kobiet. Łatwo przeoczyć to Gotują piekło kobiet! pod koniec albumowej wersji utworu, bo całość aż rozpada od emocji. Ale jest też ikonografia strajkowa w klipie. A z drugiej strony – wszystko, w co angażowała się Calix było tworzone z niebywałym osobistym zaangażowaniem, a zarazem mało spotkałem równie sympatycznych, bezpretensjonalnych, kontaktowych i dowcipnych osób wśród bohaterów sceny muzycznej. Dlatego ta wczorajsza wiadomość była tak szokująca.
Mira Calix miała 52 lata, ale – co jest drugim powodem szoku – ciągle wydawała się mieć najciekawsze przed sobą. Urodziła się jako Chantal Francesca Passamonte w RPA, przygodę z muzyką zaczynała w dziale promocji wytwórni Warp Records (to trochę żywot równoległy do tego, z czym mamy do czynienia z Jasonem Swinscoe z The Cinematic Orchestra, pełniącym kiedyś analogiczną funkcję w Ninja Tune). Kiedy tam trafiłam, to było małe biuro, w którym pracowało sześć osób. Panował rodzinny klimat. Wszyscy nastawieni byli na ryzyko i eksperymentowanie. Nauczyłam się wtedy, że należy robić rzeczy inne niż wszyscy. Zachowując szacunek dla tradycji – to nie był punkowy etos niszczenia wszystkiego, co było wcześniej – mówiła w rozmowie, którą z nią zrobiliśmy (wspólnie z Jackiem Hawrylukiem) do programu „Wszystko o kulturze”. Zaczęła – jak cały Warp – od muzyki stricte elektronicznej. I symbolicznie wróciła do niej jesienią ubiegłego roku na fragmentach płyty Absent Origin. Ale przez lata miała świetnie rozwijającą się karierę kompozytorską – z licznymi zamówieniami, British Composer Award za utwór My Secret Heart i jeszcze nominacją do tej prestiżowej nagrody za Fables – A Film Opera. Z uznaniem po obu stronach: klubowej i filharmonicznej.
Calix nie była tak popularna jak jej koledzy z wytwórni (w tym mąż Sean Booth, muzyk Autechre), ale znalazła swoją ścieżkę. Jej drogę zmieniła współpraca Warpa z London Sinfoniettą w słynnym już programie Warp Works & Twentieth Century Masters, który na początku wieku skonfrontował repertuar brytyjskiej wytwórni i dzieła wielkich mistrzów XX wieku. Na tyle skutecznie, że od tamtej pory utwory Aphex Twina czy Autechre regularnie wykonywano w przeróżnych orkiestrowych aranżacjach. Calix, która już wcześniej korzystała z dźwięków otoczenia, skomponowała dla London Sinfonietty utwór Nunu, zakładający współpracę orkiestrowego składu z wydającymi dźwięki insektami w terrarium. Utwór fascynujący i dla Calix z pewnością przełomowy. Jest zawsze jedną wielką improwizacją, bo same insekty są zawsze inne. Uwielbiam te miesiące przed występem, kiedy mailuję z organizatorami w sprawie warunków, jakie należy mi zapewnić. W końcu są to żywe istoty i wymagają odpowiedniej atmosfery do pracy. Lubię Nunu, bo nieustannie się zmienia – mówiła w cytowanej już rozmowie dla WOK-u, przygotowując się do wykonania utworu na scenie krakowskiej Łaźni Nowej – tym razem wraz z terrarium wypełnionym świerszczami.
Wszystkie moje osobiste doświadczenia z Calix wiążą się z festiwalami organizowanymi przez Filipa Berkowicza, który sprowadzał artystów z Warpa na Sacrum Profanum, dość konsekwentnie zapraszając ich także do tworzenia remiksów czy odpowiedzi na utwory polskich kompozytorów (utwór Calix skomponowany w odpowiedzi na Musique funebre Lutosławskiego był jednym z lepszych efektów całej tej akcji, opisywanej przeze mnie m.in. tutaj), a później zaczął nowy festiwal Auksodrone w Tychach od koncertów artystów z Warp Records. Mira Calix była tu w 2018 r. jedną z pierwszych bohaterek. Przywiozła wtedy bardzo ambitny repertuar na elektronikę i orkiestrę – dwa nowe utwory. Jeden z nich, 16 Weeks, był odpowiedzią na Arbor Cosmica Andrzeja Panufnika. A wykorzystane przez nią dźwięki były rejestracją płodowego życia podsłuchiwanego przez Calix przez tytułowe 16 tygodni we współpracy z przyszłymi matkami. Drugi – Locorum – łączył dźwięki kwartetu smyczkowego i field recording z ulubionego lasu Calix. Tę całą powagę i precyzję koncepcji, całą tę staranność (w muzyce Calix na pewno nie było powtórek, łatwizny, odgrzewania tego samego) każdorazowo rozbrajała naturalność Calix, którą spotykaliśmy z Jackiem jako prowadzący i na scenie, i za kulisami. To była osoba, z którą każdorazowo chciało się porozmawiać, zawsze otwarta, bez oznak zblazowania czy nieprzystępności.
Nieodnotowane w ubiegłym roku na Polifonii Absent Origin to dobre podsumowanie tej ścieżki – z mieszaniną brzmień tradycyjnych instrumentów i elektroniki, z elementami kolażu dźwiękowego, w swobodnej formie, którą wypracowali artyści tworzący w sferze budowanej m.in. przez Calix: w połowie drogi między klubem a filharmonią. Nie wydaje mi się, by zostało to zamierzone jako podsumowanie, ale – trochę jak w tytule jednego z utworów z tej osobistej płyty – każdy ma swoje sekrety.
MIRA CALIX Absent Origin, Warp 2021
PS Fragmenty polskich koncertów Miry Calix w najbliższej czwartkowej Nocnej strefie w radiowej Dwójce. Będziemy też wspominać zmarłego kilka dni wcześniej Philipa Jecka.
Komentarze
Kilka dni temu zmarł Philip Jeck, a teraz Mira Calix. Co się dzieje?
Oczywiście, że szkoda chyba każdego artysty, który wcześniej lub później opuszcza ten świat. Z całym szacunkiem dla wyżej wspomnianych artystów.
Nie rozumiem jednak, dlaczego Gospodarz nie wspomni chociaż w kilku zdaniach o co dopiero zmarłym znanym drumerze Foo Fighterów Taylorze Hawkinsie.
Czyżby nie zasługiwał nawet na wzmiankę na Polifonii? Może był zbyt znanym muzykiem?
Chyba znów potwierdziła się reguła :
Rock’n’Roll =too much sex =too much drugs =early death
@rufus swell –> Bardzo porządny perkusista z solidnego – ale przede wszystkim bardzo popularnego – i nie do końca bliskiego mi stylistycznie zespołu. O Hawkinsie dyskutuje pół świata, staram się unikać sytuacji, kiedy nie mam do powiedzenia czegoś ponad to, co już mówią w innych miejscach ludzie, którzy lepiej go znali. A co do zasady – zgadzam się, w szczególności w stosunku do perkusistów została sformułowana jeszcze po zgonach Keitha Moona i Johna Bonhama. No i jest wielu bębniarzy zasługujących na szeroką uwagę – tak jak Jaki Liebezeit czy Tony Allen, których tu żegnałem osobnymi tekstami jako szczególnie mi bliskich. Tak jak Ginger Baker, którego chyba osobno nie żegnałem, ale bardzo lubiłem. Jak Charlie Watts, o którym pisałem nieco szerzej. Na świecie jest mnóstwo fenomenalnych muzyków, prawie codziennie umiera jakiś wyjątkowy. Za mało żywych i piszących, żeby ich godnie pożegnać.
rufus swell
29 marca o godz. 18:44 1158234
Dziekuje ze wspomniałeś o Taylor.
Na takim zadupiu muzycznym jak Polifonia/polityka.pl nie oczekuj informacji o Taylor. Nawet kiedy zmarł.
@Orca –> Taylor Swift? Pisałem wielokrotnie. 🙂
Ok, rozumiem, chociaż rozumiem o co na Polifonii chodzi i jaki ma profil, niemniej warto chociażby odnotować fakt śmierci znanego muzyka. Jasne, zgadzam się, że nie chodzi tutaj o jakiegoś asa instrumentu, czy kogoś wybitnego, który zrewolucjonowal lub zdefiniował grę na bębnach w jakiś nowatorski sposób.. Chodzi tylko o wspomnienie, choćby w post scriptum. Również nie jestem jakimś szczególnym fanem Foo Fighters, ale niektóre songi (szczególnie te live) to chętnie posłucham i kiwam głową oraz rykne w refrenie. Mimo wszystko cieszę się, że są jeszcze artyści, zespoły środka, które potrafią porwać publikę energią i ekstazą. I nie musi to być wcale wyrafinowane, przeintelektualizowane,. Wystarczy prostota, czad, inwencja i autentyczność. I tego nam daje zespół Grohla. Nic więcej, ale też nic mniej…
Nie znam zbyt dobrze twórczości Foo Fighters, Nighttime Boogie Association ani NHC, a Coattail Riders w ogóle nie znam. Chyba jedyna opinia o Hawkinsie, z jaką zetknąłem się za jego życia, była negatywna i dotyczyła jego wokalu w pewnym coverze. Po jego śmierci czytam głównie, że się uśmiechał i był energiczny. To jakim był perkusistą? Ten niedobór informacji interpretuję jako oznakę jego przeciętności. Do tego chyba zapamiętam go jako gościa, który w momencie śmierci miał w sobie więcej różnych szkodliwych substancji niż Heath Ledger. Żeby jednak zakończyć pozytywnym akcentem – Taylor Hawkins pierwszy do frytek:
https://www.youtube.com/watch?v=3ct68JZKsZ8
O śmierci Krzysztofa Krawczyka red. Chaciński też rok temu nie wspominał, co poczytuję za mały skandal.
Sorry, ale Krawczyk na Polifonii? Ludzie…
@-303-: Skoro był Kukiz, to dlaczego nie Krawczyk? Ten drugi przynajmniej umiał śpiewać.