Rok 2021 w muzyce – 10 uwag końcowych

Rok odroczonej klęski Mało kto wierzył w marcu 2020 roku w prognozy naukowe, które mówiły o dwóch latach zmagań z koronawirusem. Po drodze parokrotnie wydawało się, że będzie lepiej, że tego wirusa już nie trzeba się bać. Tegoroczne uderzenie covidu w letnie festiwale wydaje się jednak nawet gorsze niż poprzednio. A brak uregulowań kwestii korzystania z tzw. paszportów covidowych powodował, że wiele imprez nie mogło się odbyć albo przynajmniej nie mogło zebrać odpowiednio licznej publiczności. Poza tym przeciągająca się niepewność i skumulowane zgony bliskich i lubianych artystów nie polepszały sytuacji. To trochę jak Edward Henderson pisze w ostatnim numerze „The Wire”: rok 2020 był rokiem przetrwania, a 2021 rokiem rezygnacji. Właściwie jedynym, co ten rok ratowało, była ilość nowej muzyki, nie zawsze oczywiście przekładająca się na jakość. 

Początek drugiego końca winyli Raz już wypadły z gry jako nośnik, a ich żywot został podtrzymany dzięki niszowym grupom odbiorców sceny tanecznej, alternatywnej czy heavy metalu. Teraz, gdy odzyskały pozycję sprzed ćwierć wieku (przy czym zainteresowanie CD spadło na poziom wcześniej nienotowany – niedawno winyl wyprzedził kompakt pod względem wielkości sprzedaży po raz pierwszy od lat 80.), są zarazem mocno zagrożone. Przemysł jest z natury rynkiem producenta – tłoczni jest za mało, są przeciążone, w dużej mierze produkują nośniki gorszej jakości niż przed laty, do gry już pełną parą weszli majorsi, przez co tłoczony w setkach tysięcy egzemplarzy album Adele blokuje na wiele dni linie produkcyjne. Nawet ci, którzy jeszcze kilka lat temu nie widzieli innej przyszłości dla swoich zbiorów, zauważają, że winyle są też drogie, kosztowne w transporcie czy przechowywaniu i nieekologiczne.    

Gry muzyczne Trochę zbyt dużo czasu spędziłem w tym roku w świecie Fortnite’a. Mam oczywiście na to mnóstwo możliwych wytłumaczeń: chęć sprawdzenia, w co bawią się moje dzieci, przyjrzenia się znaczeniom nowych słów, które odnoszą się w jakimś stopniu do gier wideo itd. Ale wystarczającym tłumaczeniem było np. uczestnictwo w Rift Tour z Arianą Grandegigantycznym, globalnym widowisku, które pozwoliło mi trochę inaczej spojrzeć na przyszłość wielkich imprez z muzyką pop. Przy okazji udało mi się błyskawicznie zajrzeć do świata Kid A Mnesia Exhibition, czyli dystrybuowanego również przez Epic cyfrowego doświadczenia związanego ze zbiorczo wznowionymi albumami Radiohead Kid A i Amnesiac. Czy to przyszłość muzyki? Niekoniecznie. Ale fantastyczna forma wejścia w świat wyobraźni albumu z muzyką, inna niż wideoklip i w tym wypadku się sprawdza. 

Room40 Wytwórnia roku, a właściwie wytwórnia pandemii, która w ostatnich kilkunastu miesiącach nabrała wyjątkowego impetu, wydając przy tym w większości muzykę ambient, która w tych trudnych miesiącach sprawdza się chyba lepiej niż kiedykolwiek. Odpowiedzialny za tę wydawniczą ekspansję (tylko w tym roku kilkadziesiąt tytułów) australijskiej oficyny jest oczywiście Lawrence English, ale najbardziej przyciągały mnie do jego katalogu albumy kobiet: Genevy Skeen (jeszcze pod koniec roku 2020), France Jobin i Olivii Block. Dla tych dwóch ostatnich rok 2021 w ogóle był wyjątkowy – warto też poszukać pojedynczych utworów, które publikują na Bandcampie. Każda z nich warta jest osobnej wzmianki w podsumowaniach, a obie – wraz z rocznym dorobkiem Room40 – należą do tej sfery, która w podsumowaniach roku bywa najczęściej i najłatwiej pomijana.  

Pop zaangażowany Od ładnych paru lat tropię ślady zaangażowania w tekstach z polskich list przebojów. Kiedyś to bywał ledwie cień komentarza. W roku 2021 pojawiło się takich mniej lub bardziej zawoalowanych komentarzy sporo. Bodaj najmocniejszy okazał się ten z płyty Wybory Misi Furtak, bezpośrednio odnoszącej się do klimatu zeszłorocznych „wyborów kopertowych” i protestów, z tekstami o prezydencie (Jest z nami) i o jego żonie Agacie Dudzie (33 sekundy ciszy w utworze Agata). Ale przykłady można by tropić wszędzie – od sceny tanecznej (jeszcze jesienią zeszłego roku) aż po hip-hop (ten przykład mówi wiele). Bo kiedy środek staje się odważniejszy, nikomu nie wypada zachowywać się jak Pierwsza Dama.   

Porozumienie międzygeneracyjne Coś, co musiało zakwitnąć w pandemii, która nierzadko sztucznie więziła rodziców z dziećmi. Najczęściej wspominano o tym w kontekście rodziców wspierających „buntownicze” wybory własnych wkurzonych dzieciaków. Patronem zjawiska stał się oczywiście Marcin Matczak, czyli wychowujący rapera Tata Maty. Najbardziej masowym ruchem wpisującym się w to zjawisko okazali się rodzice przywożący z najdalszych zakątków kraju swoje pociechy na koncert Maty na Bemowie. A warto przypomnieć, że słuchacze poniżej 13 roku życia wymagają w takich miejscach żywej obstawy. Albo rodzice grzecznie czekający na tyłach hal, w których Young Leosia reklamowała młodszej młodzieży picie Bacardi ze szklanki. Sam wspominałem w obszernym tekście dla POLITYKI o zaniku muzycznej generacyjności w ogóle. Jeśli w ogóle tak rozumiana generacyjność kiedykolwiek była czymś więcej niż tylko medialną i reklamową kreacją. By rzecz skrócić i uprościć: generacyjność jest potrzebna głównie firmom, które próbują Bacardi i inne produkty zareklamować dzieciakom w najbardziej skuteczny sposób, jest  w ogóle wymysłem z gruntu dziaderskim. 

Duety O ile w ubiegłym roku dominowały pandemiczne solówki, w tym namnożyło się duetów. Weźmy choćby Warrena Ellisa z Nickiem Cave’em. Owszem, to duet ważny dla ostatnich kilku lat, ale coraz bardziej aktywny. Jak to opisał „New York Times”, dwójka była magiczną liczbą w jazzie. Rzeczywiście, duety Courvoisier z Halvorson czy Younge’a z Muhammadem (cały rok wytapetowali swoimi płytami z serii Jazz Is Dead) były imponująca. A Sam Gendel i Sam Wilkes nagrali świetną płytę. Ale jednak nie tylko w jazzie rządziły duety! Laura Cannell i Kate Ellis realizowały prawdziwy muzyczny serial: po kilka nagrań co miesiąc. Kuba Więcek wydał albumy z Kozą i Pauliną Przybysz. Sufjan Stevens z Angelo de Augustine’em. Felicia Atkinson ponownie z Jefre Cantu-Ledesmą. Claire Rousay z More Eaze. A Mabe Fratti z Concepción Huertą. Nie mówiąc już o Bonniem ‚Prince’ Billym, który nagrywał z Mattem Sweeneyem i Billem Callahanem. I to powiększenie składu z jednej do dwóch osób jest dobrą ilustracją wolnego tempa, w jakim scena muzyczna się odmrażała w ostatnich 12 miesiącach.  

Skutki Brexitu Poznaliśmy je w pełni dopiero w tym roku, kiedy skończył się okres przejściowy w stosunkach UE z Wielką Brytanią. Dla nas w krótkim czasie nieopłacalne stały się zakupy w brytyjskich sklepach płytowych (Poczta Polska nalicza automatycznie opłatę za obsługę takich przesyłek w wysokości 8,50 zł i automatycznie pobiera VAT dla przesyłek nieoznaczonych w odpowiedni sposób – a dużą część brytyjskich nadawców ich nie oznaczała przez wiele miesięcy), a dla brytyjskich artystów rzecz oznacza, jak już się wylicza, konkretne straty wynikające z utrudnień w organizacji tras koncertowych. Rzeczywiste rozmiary tych strat poznamy zapewne przy podsumowaniach danych z rynku muzycznego w przyszłym roku. 

Pamiętniki ery social mediów Pisałem o tym w lipcu w POLITYCE – ukazało się kilka książek (Billie Eilish, Mery Spolsky), które przekładały konfesyjny styl i obrazkowość mediów społecznościowych na formę książkową. Jedną z inspiracji z pewnością jest w tej sferze sukces poradników Kasi Nosowskiej. Zjawisko ma też długi ogon – z książki Mery Spolsky powstał pod koniec roku audiobook.   

Czy da się żyć bez muzyki? Są spacery, więcej chodzenia na piechotę i jeżdżenia na rowerze w związku z zagrożeniem masowego transportu, były wreszcie dłuższe wakacje, jeżdżenie samochodem po Europie, miejscowe jedzenie, wino naturalne od producentów, którymi często bywają muzycy (Action Bronson, Brendan Tracey). Fakt, że można się przez chwilę skoncentrować i docenić coś innego, na co w bardziej wypełnionym wydarzeniami roku nawet by się nie zwróciło uwagi, to rzecz w sumie całkiem pozytywna. Zresztą przez cały ostatni rok wielokrotnie własne brzdąkanie na gitarze, do którego wróciłem po prawie 30 latach, rekompensowało mi jeszcze brak takich doświadczeń. A koncerty, kiedy już były (tak jak ten na obrazku – do przesłuchania w Sylwestra w radiowej Dwójce, więc mały spoiler), sprawiały podwójną przyjemność. Ale muzyki wcale nie było za mało. Kiedy zacząłem pracować nad podsumowaniem roku na Polifonii, zdałem sobie sprawę, że albumy z początku roku wydaje mi się bardziej odległe niż życiowe wydarzenia z tego samego okresu. W kwestii życia jest więc chyba ciągle dużo do nadrobienia.