Czy da się kogoś odsłuchać?

Dziś dwa tematy z prasy amerykańskiej. A ja tylko powiążę jeden z drugim. Pierwszy to sprawa R. Kelly’ego. Właśnie zaczyna się proces sądowy piosenkarza oskarżanego o wielokrotne wykorzystywanie seksualne nieletnich – sprawa była głośna, sam o niej pisałem jako o jednej z najjaskrawszych tego typu historii w muzycznym biznesie, długo zamiatanej pod dywan. Dość przypomnieć, że po wyjściu na jaw (niemal 20 lat temu!) nagrania wideo pokazującego, że zmuszał 13-latkę do grupowego seksu, Kelly’ego jeszcze dziewięć razy nominowano do Grammy, występował też publicznie w sytuacjach tak prestiżowych jak ceremonia zamknięcia igrzysk olimpijskich w Salt Lake City. Wraz z klimatem #MeToo i pojawieniem się dość wstrząsającego serialu dokumentalnego Surviving R. Kelly sytuacja uległa pewnej zmianie. Wydawałoby się, że opinia publiczna zmieniła nieodwołalnie swoją opinię o gwiazdorze R&B. Ale (to pierwszy z tekstów) sprawdzili to Joe Coscarelli i Ben Sisario z „New York Timesa”. I jak myślicie, co im wyszło?      

Oczywiście wyszło z tego, że nic się nie zmieniło. A przynajmniej nie bardzo tę zmianę widać w liczbach. Podobnie jak w wypadku innych spraw związanych z gwiżdżącymi na prawo seksualnymi drapieżcami nie  zmniejszyły się znacząco – albo i w ogóle nie spadły – wpływy z eksploatacji praw do starych hitów (autorskich i producenckich). Artysta może dziś nie grać koncertów, mogą nawet rzadziej prezentować w radiu jego I Believe I Can Fly – w końcu stacje radiowe dbają o reputację, a kierują nimi ludzie, nie automaty – ale zostaje kwestia odsłuchów online. Bo czasy się zmieniły, największe gwiazdy (a R. Kelly zalicza się do elity autorów bestsellerowych nagrań) mogą żyć ze streamingu, a tu – jak sprawdzili autorzy z „NYT” – Kelly wciąż ma pewną bazę ponad 5 mln słuchaczy miesięcznie. Łącznie naliczyli mu od momentu premiery serialu (2019 r.) ponad 780 mln odsłuchów, bez uwzględnienia YouTube’a. W warunkach Spotify to nieco ponad 3 mln dol. Do tego dobrze zarabiają dla Kelly’ego jego hity wykorzystywane podczas amerykańskich wesel. Fenomenu Kelly’ego jako tamtejszej wersji Martyniuka nie znałem, ale dane brzmią przekonująco – Ignition (Remix), jedno z tych nagrań, które tamtejszy didżej od imprez weselnych uważa za hit, ma na Spotify pół miliarda odtworzeń. Coś jest na rzeczy. 

Nie zachęcam oczywiście do nabijania kolejnych. To forma finansowania obrony w procesie, a jakkolwiek każdy ma do obrony prawo, to linia tej – o czym dowiadywaliśmy się poprzednio – jest bezlitosna i nastawiona na punktowanie błędów formalnych oskarżenia czy utrącanie dowodów, bo wybielić gwiazdora żaden prawnik by na tym etapie nie potrafił. I choćby anulowanie było w tym wypadku być może jednym z najbardziej oczywistych aktów anulowania w historii rozrywki, w wypadku Kelly’ego może się okazać zaskakująco trudne. Jako czarny charakter show biznesu jest dla niektórych ekscytującą figurą bad boya albo w najgorszym wypadku mrocznym memem. Najpopularniejszy komentarz pod Ignition na YouTubie? Ta piosenka się nie starzeje, zupełnie jak dziewczyny Kelly’ego. Tak wygląda, niestety, ta częściowo zmieniona opinia publiczna. 

Mnie ta sytuacja frustruje podwójnie. Z jednej strony jako piszącego dziennikarza, któremu zależy na tym, żeby obraz podłych wyczynów gwiazd showbizu dotarł do opinii publicznej. Nie po to, żeby im spadły dochody, tylko żeby stracili wpływ na otaczający ich świat (a po dochodach dostali niejako przy okazji). Z drugiej strony – też jako piszącego dziennikarza, ale już narzekającego na niedoszacowanie postaci, za którymi nie ciągnie się taka sensacyjna opowieść. I tu pora na drugi link do artykułu – tym razem z „New Yorkera”. Kalefa Sanneh dostrzega w nim, co już dawno amerykańskie mainstreamowe media powinny zrobić z takim rozmachem i na takiej powierzchni, Sama Gendela i Sama Wilkesa. Dla mnie od marca obaj Samowie, choć w szczególności ten pierwszy, są bohaterami roku. Styl tego, co robi Gendel, jest świeży, oryginalny, niepodrabialny i ma olbrzymi potencjał docierania do publiczności, która na hasło „jazz” reaguje nerwowo, a z saksofonu do tej pory tolerowała Kenny’ego G – zresztą od Kenny’ego G do Sama G jest jeden, stosunkowo niewielki krok, ale jak dla mnie taki dokładnie, jakiego trzeba, żeby przejść ze sfery, która mnie nie dotyka, do takiej, która mnie ekscytuje. A propos innego Kenny’ego – dziennikarz „NY” wspomina o Garretcie, do którego podobieństwo ktoś kiedyś wytknął Gendelowi. A ten wrócił do domu i usunął z twardego dysku wszystkie nagrania Garretta, jakie miał.

Ciekawy i odkrywczy tekst o Gendelu i Wilkesie to iście hollywoodzki happy end i w pewnym sensie symbol tego, co powinny robić duże media. Ale zarazem niesie w sobie odrobinę goryczy – również hollywoodzkiej. Bo żeby zacząć od czegoś powszechnie rozpoznawalnego, Sanneh odwołuje się do sceny z filmu Malcolm & Marie, w której głównym bohaterom tego powszechnie opisywanego czarno-białego romansu z Netflixa towarzyszy muzyka z pierwszej części płyty Music for Saxofone & Bass Guitar Wilkesa i Gendela. Po raz kolejny kino musi służyć jako katapulta dla mniej rozpoznawalnej sfery muzycznej – sam czasem to wykorzystuję, więc tylko odnotowuję przypadek, bez obwiniania. Jest już na rynku druga część tego duetowego płytowego przedsięwzięcia dwóch Samów (a Gendel solo moim zdaniem bywa jeszcze lepszy!). Warto skorzystać i posłuchać sobie tego, zanim rzecz wypromuje jakieś jeszcze popularniejsze kino z Hollywood.     

SAM GENDEL, SAM WILKES Music for Saxofone & Bass Guitar More Songs, Leaving 2021, 7/10