Nie mówcie tego Rafałowi Brzozowskiemu
Zacznę od tego, jak zostałem ekspertem od Konkursu Piosenki Eurowizji. Jest to banalnie proste: dzwonią do was, mówicie, że zasadniczo to nic nie wiecie, nie śledzicie, ale (A) szanse Polski w normalnych warunkach są niewielkie, w tych dość szczególnych (B – zaraz rozwinę) – jeszcze mniejsze, a przy odpowiednio nijakiej piosence (C) – równe zeru. I bum – wasza wypowiedź trafia do gorących tekstów komentujących to wydarzenie, które raz do roku prawie wszyscy śledzą, być może z braku ciekawszych rzeczy. Tutaj rozwinę myśl – i zaraz wytłumaczę dlaczego w ogóle ją rozwijam. Otóż (A) szanse Polski są zwykle niewielkie, bo mamy (zakładam na chwilę maskę trenera Gmocha i chwytam za mazak) słabą wartość Współczynnika Lubianego Sąsiada. Nazwę tę zastrzegam niniejszym i definiuję jako to coś, co sprawia, że głosują na Was w Europie bezpośredni sąsiedzi, czyli prawdopodobnie jedyni, których naprawdę obchodzicie. W tym szczególnym okresie (B) te szanse są mniejsze, gdyż mamy gębę ojczyzny homofobów, którą zawdzięczamy organizacjom i partiom politycznym o charakterze religijnej ekstremy rozpętującym kampanię nienawiści przeciwko społeczności LGBT. A Polak może na tej fali zdobyć prezydenturę (w zeszłym roku się to udało), ale nie wygrać Eurowizję, bo to festiwal kampu i wolności pod flagą tęczową. Odpowiednio nijaką piosenkę (C) zapewnił nam w tym roku zakup szwedzkiego produktu eurowizyjnego (bo tak, nasz dumny kraj postawił na szwedzki przebój ze szwedzkiego sklepiku z przebojami na Eurowizję), a odpowiednio nijakie wykonanie (gorsze od szwedzkiego oryginału – dla porządku sprawdziłem) gwarantuje Rafał Brzozowski, występujący jako Rafał, szansonista sympatyczny, tylko nieco już przebrzmiały w rodzinnym kraju. Za to zasłużony dla TVP, w której na co dzień niestety przykłada rękę do tego, co opisałem w punkcie B. Nie tacy polscy zawodnicy nie wychodzili z półfinału, który zaczyna być dla nas równie trudny do sforsowania co eliminacje do Ligi Mistrzów dla polskich klubów.
A teraz zdradzę Wam prawdziwe powody powstania tego wpisu.
Co roku podczas eurowizyjnego tygodnia media walczą o zasięgi związane z tym świętem, choć – jak to bywa ze zjawiskiem z kręgu guilty pleasures i wspólnego spotkania wokół jakiegoś popularnego wydarzenia – następnego dnia prawie wszyscy o tym zapomną albo będą udawać, że zasadniczo to niczym takim się nie zajmowali. Mniej więcej tak jak kibice, którzy zawsze dopiero po przegranym barażu do LM tłumaczą, że przecież tak naprawdę nie wierzyli w awans swojej drużyny. Media walczą do tego stopnia, że każdy chce mieć jakiś komentarz w sprawie Eurowizji, by następnie wypromować go na głównej stronie swojego serwisu. Dlatego też m.in. sam konkurs jest bardziej tematem dla mediów elektronicznych niż papierowych. I dlatego zacząłem dziś od Eurowizji, licząc na to, że rzecz załapie się jeszcze na cały ten szum i kilka osób więcej przeczyta o Antenna Non Grata.
W przeciwieństwie do Rafała Brzozowskiego jest to historia zwyżkującej jakości na polu polskiej sceny niezależnej – mały label publikujący muzykę z kręgu tych niszowych, której słuchanie byłoby pewnie dla Brzozowskiego podobną torturą jak dla słuchaczy Antenna Non Grata obcowanie z Brzozowskim. Przy założeniu, że ANG to jednak materia bardziej finezyjna. No i z takim jeszcze, że gdyby odbywał się konkurs Eurowizji dla improwizatorów, tacy na przykład saksofoniści duetu Sambar mieliby szanse na zwycięstwo (a przypominam, że poważkowy Konkurs Eurowizji dla Młodych Muzyków wygrywaliśmy trzykrotnie!). Paulina Owczarek i Tomasz Gadecki grają na płycie Pierwotniak pantofelek na saksofonach barytonowych. Ale tymi instrumentami wagi ciężkiej piszą na bieżąco dialogi w rejestrach bardzo zbliżonych do pełnej emocji ludzkiej rozmowy. I o ekspresyjnym charakterze tejże. Ale też zarazem prezentujące kapitalnie szerokie spektrum brzmieniowe tego instrumentu.
Oboje muzyków działającego już 9 lat Sambara (a właściwie samBar – bo o baryton chodzi w nazwie) możecie znać lepiej z innych przedsięwzięć. Owczarek choćby z działań Krakow Improvisers Orchestra, a ostatnio choćby z opisywanej tu supergrupy Morświn. Gadeckiego – z grupy Lonker See i wspaniałego projektu Awatair. Rozmowa o tym, dlaczego pisać raczej o Brzozowskim niż o Sambarze, jest więc nie tyle rozmową o tym, czy zawsze przedkładać artystów z mainstreamu nad tych mniej znanych, ale też rozmową o tym, czy mając dwójkę utytułowanych, świetnych instrumentalistów, w ogóle warto sobie zawracać głowę jakimś wokalistą tylko dlatego, że jest bardziej znany z rubryk plotkarskich z twarzy i nazwiska.
Oszczędny charakter i jasny pomysł duetu Sambar doskonale rymuje mi się z drugą ważną pozycją ANG z ostatnich tygodni, czyli drugim albumem tria Szpety. Ta ma charakter dźwiękowej medytacji, jak sami piszą: oniryczny. Ale wypływający z fascynacji przestrzenią. Poprzednio Antonina Nowacka i Gosia Zagajewska wypełniały dźwiękami swoich głosów – a Wojtek Kurek brzmieniami perkusji i elektroniki – podziemia słynnego (często pojawiającego się w muzycznych kontekstach dzięki otwartości miejscowego księdza) pokamedulskiego kościoła na warszawskich Bielanach. Tym razem – przestrzeń konińskiej galerii Wieża Ciśnień. Teatralność tej muzyki i pierwotny charakter wokaliz brzmiących jak śpiewane w jakimś pra-języku mogą być w pierwszym momencie nieco odstraszające, bo to nie jest muzyka nadająca się do skipowania – ciurkiem albo wcale, tym bardziej że rozwija się to do sytuacji coraz bardziej zaskakujących i wciągających. Proponowałbym więc ciurkiem, choćby na przekór utartym przyzwyczajeniom. I przesądom, bo po pierwsze, muzyka Szpetów jest czymś bardziej oryginalnym i z większym potencjałem eksportowym niż Brzozowski – w swojej klasie oczywiście – a po drugie członkowie tej formacji mają zapewne więcej udanych występów zagranicznych niż nasz zawodnik w konkursie na E.
Sytuacja z zanęcaniem Brzozowskim do słuchania wydawnictw Antenna Non Grata wydawała mi się czymś podobnym do opodatkowania starej popkultury w PRL-u opłatą na Centrum Zdrowia Dziecka (za Żbiki płaciliście określoną sumę plus kilka zł na zbożny cel). I tym samym bardzo zabawnym. Ale tylko dopóki nie zdałem sobie sprawy z pewnego fenomenu: otóż wszyscy, którzy z Eurowizją żyją dłużej niż tych parę lat (a ja śledziłem te transmisje naprawdę dawno temu – ale zamiast doświadczenia wystarczy trochę wyobraźni), wiedzą, że odbieganie od wzorca, drastyczna inność i zaskakiwanie popłaca. Nie zawsze wygrywa konkurs, ale pozwala się wyróżnić. Dlatego śmiem twierdzić, że zarówno Szpety, jak i Sambar – jakkolwiek szalone by się to wydawało – są tak inni i niecodzienni, że po dopisaniu paru linijek tekstów w zrozumiałym języku mieliby w tym roku szanse na znacznie wyższą pozycję niż Rafał Brzozowski. Serio. Tylko błagam, nie mówcie tego Brzozowskiemu przed wieczornym półfinałem.
SZPETY Szpety, Antenna Non Grata 2021, 7-8/10
SAMBAR Pierwotniak pantofelek, Antenna Non Grata 2021, 7/10