Mamy kolejnego Rodrigueza

Pamiętacie film Sugar Man i jego bohatera Sixto Rodrigueza? To przypomnę: Szwed nakręcił film o fanach z RPA poszukujących zapomnianego amerykańskiego piosenkarza folkowego meksykańskiego pochodzenia. Efekt był taki, że reżyser dostał Oscara, a piosenkarz – który już od dawna nie zajmował się muzyką – został nagle odkryty przez cały świat. Nie nadążano ze wznowieniami. W POLITYCE pisałem wtedy o całej fali wielkich powrotów po latach i odkrywaniu twórczości muzyków nierzadko zupełnie zapomnianych. W piątek rano, odsłuchując nowości, poczułem się trochę jak na przedpremierowym pokazie Sugar Mana. Usłyszałem album folkowy, który powinien być żelaznym klasykiem: zestaw świetnie napisanych, bardzo przystępnych piosenek śpiewanych niezłą angielszczyzną (również dlatego przystępnych), ciekawym głosem z nieco zgaszoną emocją, z bardzo dobrymi aranżacjami na dwie gitary i okazjonalnie wchodzące inne instrumenty, m.in. fortepian i flet. Wszystko byłoby nieco bardziej banalne – i pewnie już dawno dobrze znane – gdyby nie fakt, że album nagrywano w Bejrucie w roku 1976. A jego autor, Rogér Fakhr, nie zdobył nigdy nawet sławy Rodrigueza.    

Rzecz wydała kapitalna wytwórnia Habibi Funk przypominająca różne zapomniane nagrania ze świata arabskiego. Jej szef Jannis Stürtz trafił na nazwisko Fakhra przypadkiem – muzyk pracował jako gitarzysta przy wznawianym albumie Issama Hajaliego. Ten ostatni dał Niemcowi namiary na zapomnianego muzyka, w którego prywatnym archiwum znalazły się nagrania zebrane na Fine Anyway. Wydane zostały w latach 70. własnym sumptem na kasecie w 200 egzemplarzach, w tej chwili nie istnieją więc praktycznie w żadnym obiegu, włącznie z kolekcjonerskim. Nagrań dokonano częściowo jeszcze w Libanie, ale ponieważ Fakhr uciekł z kraju przed wkroczeniem tam w 1976 r. armii syryjskiej, kończył je już w Paryżu. Zasadnicze sesje w Bejrucie – jak opowiada wyżej sam autor – trwały ledwie 8 godzin.

Z Europy Fakhr wkrótce wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Choć, paradoksalnie, Amerykę słychać już całkiem nieźle w tych libańskich utworach. Folk to pojemna kategoria, ale zbyt wąska, by pomieścić to, co się tu dzieje stylistycznie. Spora część materiału na Fine Anyway to utwory inspirowane rhythm’n’bluesem – choćby Insomnia Blue (z frazą I can’t sleep at night if I don’t drink some wine) albo akustyczny blues Express Line. Z kolei Lady Rain i znakomity utwór tytułowy wydają się najbliższe wywołanemu tu Rodriguezowi, a co za tym idzie – także stylistyce Donovana, może też Berta Janscha czy Nicka Drake’a. Dancer on the Ceiling to klasyczny folkowy duet wpisujący się w tę tradycję. Są też ślady soulu i jazzu, które wydawca reklamuje nawet na okładce albumu. Ale najmocniej przekonały mnie do tego materiału dwa inne fragmenty. Po pierwsze, My Baby, She Is As Down As I Am – kruchy brylant, też trochę w duchu Rodrigueza, piosenka również wzbogacona o kobiecy wokal i zbudowana na linii lekko rozstrojonego pianina. Być może efekt w pośpiechu realizowanej sesji, ale trudno by to było lepiej wymyślić. 

Drugi bardzo znaczący fragment to Sitting in the Sun – chyba najbardziej dramatyczny w emocjach (nie mam jeszcze wkładki z tekstami, ale wydaje mi się, że słyszę tam Tell me where you’re going any f… morning) jeden z nielicznych, w których słychać tradycję arabską (wcześniej pojawiającą się delikatnie – choćby w perkusyjnej partii Everything You Want), a właściwie cechy stylu makam – niektórzy słyszą tu także elementy muzyki andaluzyjskiej, ale do pewnego stopnia przecież kieruje nas to w tę samą stronę. Gdyby nie ten fragment, trudno byłoby uwierzyć w rodowód muzyczny Fakhra i trudno byłoby nie uznać tego za jakąś wymyślną mistyfikację. Czy tak można było grać w Bejrucie w połowie lat 70.? To tego typu odkrycia, pokazujące nam, że na długo przed internetem, Amazonem i Spotify informacje i wiedza muzyczna na świecie rozchodziły się szybko, może nawet szybciej, a z Bejrutu było kulturowo tak blisko do Paryża i Kalifornii, robią w takich sytuacjach wrażenie nie mniej potężne niż sama muzyka. Choć zarazem wojenny finał Keep Going przypomina z kolei o kruchości tego świata.  

ROGER FAKHR Habibi Funk 016: Fine Anyway, Habibi Funk 2021, 8-9/10