Uwolnić Britney? W porządku, ale niech nie robią tego media

Pokazywany właśnie w telewizji – także w Polsce (Canal+) – dokument o Britney Spears wymaga paru zastrzeżeń. Może nawet całkiem wielu. Przede wszystkim, przykro mi to pisać, ale źle świadczy o mediach. Bo w największym skrócie: rzecz dotyczy ruchu #FreeBritney, czyli szerokiej grupy ludzi, którzy domagają się uwolnienia piosenkarki, od lat ubezwłasnowolnionej i poddanej zgodnie z orzeczeniem sądu kurateli rodzinno-prawniczej (a mimo to działającej, nagrywającej, koncertującej, okazjonalnie nawet udzielającej wywiadów – choćby podczas wizyty w Polsce). Rzecz powstała wokół fanowskiego podkastu Britney’s Gram, który wyemitował wypowiedź anonimowego „byłego prawnika” z sugestią pewnej zmowy albo nawet spisku mających piosenkarkę uwięzić pod opieką (tu sugestie dokument rozdmuchuje do insynuacji) łasego na jej kasę ojca. Ruch obywatelsko-fanowski tropi publikowane przez Britney posty na Instagramie, szukając w nich ukrytych znaczeń i zaszytych sygnałów S.O.S. Tu wjeżdża redakcja „New York Timesa”, cała na biało, i montuje film dokumentalny składający się w większości z wypowiedzi… redaktorów „NYT”. Oraz współpracowników Britney z dawnych lat, pracującego dla niej przez chwilę prawnika oraz – to już kiepski żart – paparazzich, czyli bezpośrednio odpowiedzialnych za załamanie nerwowe wokalistki, którego prasowa dokumentacja (możemy domniemywać) miała zapewne wpływ na wyrok sądu. Wszyscy oni opowiadają dziś, jak ponure jest życie Britney. Nikt, kto zna to dzisiejsze życie Britney z pierwszej ręki, czyli członkowie rodziny, były mąż, obecny partner, aktualnie pracujący dla rodziny prawnicy, dzisiejsi współpracownicy itd., nie wziął w tym udziału. Efekt jest więc taki, że wielka i szanowana (sam czytam chętnie teksty jej dziennikarzy muzycznych, z których żaden się tu zresztą nie wypowiada) redakcja nie tylko nie wniosła do sprawy nowych twardych dowodów, ale nawet nie potrafiła zweryfikować sugestii amatorskiego podkastu. A podobnie jak od samego mieszania herbata nie stanie się słodsza, tak od samego kręcenia filmu sprawa nie stanie bardziej klarowna.    

To ciekawy moment, żeby spojrzeć na karierę Britney Spears. Niegdyś, pod koniec lat 90., nastoletnia supergwiazda z multiplatynowym singlem opublikowanym przed osiągnięciem pełnoletności, w tym roku skończy 40 lat. Moje oczekiwania w stosunku do filmu, który insynuację i sensację przynosi, niestety, już w tytule – Kto wrobił Britney Spears? (oryg. Framing Britney Spears) – były więc dość duże. Skonfrontować wielki przemysł muzyczny w ostatniej chwili potęgi, w stadium już nieco karykaturalnym, ale jednak pełnym sprawczości, z tym, co otacza nas dziś. Skonfrontować seksizm i instrumentalne traktowanie nastolatków w show biznesie z dzisiejszym poprawnościowym klimatem, piekło tabloidów z piekłem mediów społecznościowych. Z tego wszystkiego udaje się jedno: film nieźle pokazuje proces zaszczuwania gwiazdy przez plotkarską prasę, ciężar wczesnej popularności, na którą zapewne nikt nie jest przygotowany. I właśnie ów seksizm, rozumiany jako oskarżanie Spears o to, że wyzywająco się prezentuje, czy obwinianie jej o zdradę w związku z Justinem Timberlakiem. Choć już tu dokument idzie daleko w spekulacje, gdy ocenia przyjęcie hitu …Baby One More Time przez pryzmat afery Clinton/Lewinsky i gorącej dyskusji na tematy seksualne prowadzonej jak Ameryka długa i szeroka. Albo interpretując początek kariery Spears jako trudny ze względu na rynek opanowany przez boys bandy. Dość karkołomna teza jak na moment gigantycznej popularności girls bandów w rodzaju Spice Girls czy TLC, a jeszcze bardziej karkołomna, gdy weźmiemy pod uwagę, że niemal w tym samym czasie debiutują Christina Aguilera i Beyonce (rówieśniczka Britney) na czele Destiny’s Child.

W dalszej części filmu uderza spychanie muzyki na dalszy plan. Liczy się tu to, co najbardziej interesuje najszerszą grupę odbiorców, czyli opowieść o życiu gwiazdy. Ale to zarazem wybieg autorów filmu, którzy chcą uzasadnić tezę o tym, że Spears od początku kształtowała własną karierę. A tę trudno obronić, jeśli przypomnimy sobie, jakiego typu biznesem była wówczas wytwórnia Jive Records, odpowiedzialna za sukcesy Backstreet Boys i pośmiertną karierę nagraniową 2Paca. Oraz jakim polem testowym dla talentu zdolnego autora i producenta Maxa Martina były początki kariery Britney. Świadectwo pracownika koncertowej ekipy Britney, który opowiada o tym, że musiała zatwierdzać pomysły i miała własną wizję, to drobiazg – nie widzimy nawet małego fragmentu showbiznesowej machiny, która zbudowała sukces nastoletniej gwiazdy.     

Mój największy problem z filmem Kto wrobił Britney Spears? dotyczy jednak pewnej hipokryzji w podejściu do mediów: z jednej strony mamy tu obrazek dość dramatycznych spotkań wokalistki z tłumami paparazzich, ostatni krzyk potężnej, tabloidowej prasy przed społecznościową rewolucją, z drugiej – dostaje ona tu trybunę do prezentacji swojej wersji wydarzeń, przy braku dziennikarzy zajmujących się wtedy karierą muzyczną Spears. A ton popartego insynuacjami (dowiadujemy się, że od pierwszego dnia sprawiał wrażenie, jakby interesowała go kasa, potem był nieobecny ze względu na terapię alkoholową) oskarżenia ojca wydaje się wypisz-wymaluj tonem sensacji mediów tabloidowych. 

Ups, zrobili to znów / Zagrali jej życiem… – chciałoby się strawestować słowa hitu Britney. Owszem, kilkunastoletnie ubezwłasnowolnienie ciągle aktywnej artystki wydaje mi się sytuacją co najmniej kontrowersyjną, mam sporo sympatii dla postaci Britney (swego czasu w cyklu felietonowym „Machiny” próbowałem nawet opowiedzieć historię zmyślonego cover-bandu i tłumaczyć teksty w postaci nadającej się do śpiewania: Samotny los zabija mnie / Choć wierzę wciąż, że wrócić chcesz / Stracę głowę, jeśli nie mam szans / Więc daj mi znak / Uderz, baby, jeszcze raz…), ale też bardzo daleki jestem od mitologizacji jej osoby. Bardzo mało wiemy o jej realnych problemach ze zdrowiem psychicznym, dowodach w sprawach sądowych o opiekę nad dziećmi itd. (brak wycieków nieźle skądinąd świadczy o pracy sądu). Z filmu sieci Hulu i FX nie dowiadujemy się więcej. Jedno, czego możemy być pewni, to fakt, że media nie przysłużyły się dotąd tej sprawie. I, niestety, nowy dokument się w tę tendencję wpisuje. Niech uwalnia Britney sąd (najbliższe posiedzenie pod koniec kwietnia), niech ją wyzwalają fani, ale może niech nie robią tego redakcje – przynajmniej nie w tym stylu.   

Kto wrobił Britney Spears? („The New York Times” Presents: Framing Britney Spears), reż. Samantha Stark, prod. Hulu/FX, 72 min, dystr. Canal+ Premium