Słowo na wtorek: sztosiwo

Moje życzenia świąteczne mogłyby się składać z jednego angielskiego słowa: Godspeed! Czy to dla wierzących, czy niewierzących, bo powinno to przemówić do jednych i drugich. Nie zdążyłem ich jednak złożyć z odpowiednią prędkością w niedzielę i muszę nadrabiać. W niedzielę byłyby na miejscu, w ramach cyklu językowego. Mógłbym wtedy napisać, że nie bardzo lubię słowo sztos (Młodzieżowe Słowo Roku sprzed paru lat), bo  niczego nowego do języka nie wnosi, poza kolejnym przeszczepem z gwary przestępczej, skojarzeniem z umiarkowanie udaną serią komedii kryminalnych i jeszcze kontekstem seksualnym. Za to bardzo lubię jego bardziej współczesną mutację, nowsze zgrubienie, czyli sztosiwo. A ono z kolei dobrze opisuje mój stosunek (tu już bez kontekstów proszę) do nowego albumu grupy Godspeed You! Black Emperor. Brzmi on tyleż fantastycznie, co przewidywalnie – aż chce się westchnąć, że to tylko czasy dostosowały się muzyki GY!BE, która brzmi naturalniej niż dotąd. Co nie znaczy, że gorzej.     

Nagrywany w szczycie drugiej fali pandemii – w studiu hotel2tango, pod opieką Jace’a Laseka – nowy album GY!BE jest po pierwsze miłą niespodzianką po nieco mniej udanym Luciferian Towers. Po drugie, pobrzmiewa w nim pewien triumfalizm związany z końcem świata, jaki znamy – a w praktyce wszystkie dotychczasowe płyty kanadyjskiej post-rockowej legendy krążyły wokół tematu końca świata jako starego porządku. Fakt, że jedna rzecz nie zgadza się fundamentalnie – państwo w pandemii zyskało na sile zamiast stracić, inaczej niżby postulowali anarchiści z GY!BE (tytuł nowej płyty dokładnie do końca państwa nawiązuje, a God’s Pee to inna wersja nazwy zespołu, taka już mniej dla katolików) – zupełnie nie psuje im nastroju. Płyta wyjątkowo szybko, jakoś w 12. minucie całości odpłaca się pierwszą, wręcz na swój sposób elegancką kulminacją w utworze Job’s Lament

Całość została podzielona, jak to bywa u GY!BE, na dłuższe bloki. Dwa z nich wypełniły całe strony dużej winylowej płyty, podczas gdy dwa krótsze utwory znalazły się na dwóch stronach dodanej do zestawu dziesięciocalówki. Wszystko jak zwykle opakowane w sposób niedodający jakichś informacji pomagających rozszyfrować znaczenie poszczególnych fragmentów – za to z przebitkami głosów z krótkich fal radiowych na początku obu bloków.  Ten drugi znajduje kulminację w Ashes To, gdzie linie smyczków Sophie Trudeau nieco mocniej zatopione są w przesterach, a uwznioślającej sekwencji akordów towarzyszy krótki motyw melodyczny niczym z jakiejś ludowej pieśni, o zdecydowanie optymistycznym nastroju, urywający się pośród zgiełku dzwonów. Pierwszy zamykają dźwięki pękającej pokrywy lodowej. 

W jakim porządku tego słuchać? Niekoniecznie A-B-C-D. Zaproponowana w wersji cyfrowej sekwencja sugeruje A-C-B-D. Obie strony płyty 10″ to kompozycje o charakterze bardziej ambientowym, przy czym Fire at Static Valley należy mimo to do najmocniejszych emocjonalnie utworów na płycie, bardzo mocno przypominającym koncertowe doświadczenie z GY!BE, co być może było zamierzeniem – część z utworów zespół grał jeszcze na ostatniej trasie koncertowej w roku 2019.  

G_d’s Pee at State’s End! to płyta pompatyczna, ale utrzymana w jaśniejszym nastroju, nie tak posępna jak poprzedniczki. Dalej buduje napięcie poprzez długie crescenda, środkami rocka i kameralistyki. Naznaczona jest pewnym schematem, ale charakterystycznym dla tej konkretnej grupy. Ona sama nie wydaje się tu od niczego uciekać, niczego zmieniać, stoi w miejscu i pokrywa się patyną, brzmiąc dziś jakoś odrobinę bardziej mainstreamowo, mimo że nie ruszyła się z miejsca. Może to efekt nastroju chwili – w końcu chwilowo wszyscy podzielamy pragnienie odzyskania kontroli nad własnym światem, bliskie GY!BE – a może to po prostu skupienie na tym, żeby możliwie najlepiej wykonać swoją robotę. Tak czy inaczej – coś tu się udało.  

GODSPEED YOU! BLACK EMPEROR G_d’s Pee at State’s End!, Constellation 2021, 8/10