Czas na bas

Kiedy spoglądam na swoje otoczenie – a dzieci szybko rosną – widzę, że basówka bywa wśród młodych instrumentalistów atrakcyjniejsza niż gitara elektryczna. Czemu w sumie trudno się dziwić. Taki już mamy klimat, że na listach przebojów więcej riffów basówkowych niż gitarowych – wspominałem nawet o tym. Rządzą pod tym względem piosenki Duy Lipy (zasłużona Grammy), ale jeśli wsłuchać się w inne propozycje, od Billie Eilish (dwie Grammy) po BTS (bez Grammy, ale za to występowali), to więcej w nich ciekawych linii basu niż gitary. Z zapowiadającą się na komercyjny sukces roku – i też występującą w nocy na Grammy – supergrupą Silk Sonic (której ojcem chrzestnym jest podobno basista Bootsy Collins) nie będzie inaczej. Już w singlowym nagraniu gitarzysta wydaje się, w porównaniu z basistą, nieco bezrobotny. Ale to czasy dominacji R&B, rapu, funku i soulu. I dziś będzie o postaci, która doskonale spina historie czarnej i białej muzyki, naprawdę wybitnym basiście, któremu cztery dekady zajęło wychodzenie przed szereg. I muszę zacząć tę historię dokładnie w miejscu, w którym kończył się wpis sprzed dwóch tygodni. 

Wtedy chwaliłem Sama Gendela, który pojawił się jako gość podczas sesji duetu Blake’a Millsa – kompozytora i gitarzysty na fali wznoszącej – i Pino Palladino, czyli basisty legendarnego, choć do niedawna kojarzonego głównie z okładek prasy fachowej. Bo był dotąd w pierwszej kolejności sidemanem – studyjnym i koncertowym. Lubianym i docenianym muzykiem do wynajęcia, jednym z mistrzów bezprogowego basu, którego legendę budował w latach 80. Wpis może zawierać ślady nostalgii pokoleniowej, więc będzie dużo klipów z YouTube’a. W pierwszym historyczny riff, dla którego Paul Young wydaje się w tym utworze niejako supportem, pojawia się w okolicach półtorej minuty nagrania. Drugim najważniejszym występem Palladino na płycie No parlez była partia w coverze Marvina Gaye’a (skądinąd też wspominanego na wczorajszej ceremonii Grammy) Wherever I Lay My Hat (That’s My Home). Tytuł trochę jak opis kariery basisty przez kolejne lata.  

Skąd wziął się Palladino? Z Walii, dokładniej – z Cardiff. Zaczynał w latach 70., fascynując się (co istotne) zarazem basem w rockowym wydaniu, jak i liniami basowymi wykonawców z Motown Records. Ale gwiazdami lat 70. byli przecież basiści jazzowi – Marcus Miller i Jaco Pastorius. A w rocka wsączało się reggae. Dobry moment dla basisty. Pierwsze sukcesy Walijczyk odnosił jako muzyk nowofalowy, w zespole Gary’ego Numana – to jego popisy na bezprogowym basie Music Mana z charakterystycznym, poszerzonym za pomocą octavera brzmieniem przyniosły mu zainteresowanie i oferty jako muzyka sesyjnego. Zaryzykuję, że utwór Music for Chameleons pamięta dziś znacznie mniej osób niż popisy Palladino u Eltona Johna czy później Seala. Choć mało kto też pewnie przypomina sobie jego występy u Davida Gilmoura (płyta About Face), a w I Wish It Would Rain Now Phila Collinsa odnotowywano gościnną obecność Erica Claptona, choć – umówmy się – nie zagrał tu nic wybitnego, za to czającego się w cieniu i nadającą utworowi charakter swoją linią fretless basu Palladino pomijano milczeniem.  

Wróćmy do Eltona Johna – piosenkę Nikitę buduje linia, a przede wszystkim brzmienie basu, który na tym etapie można było zacząć utożsamiać jako TO BRZMIENIE basu z lat 80. Gdyby go wyjąć z tego kawałka, niewiele by się tu aranżacyjnie działo, poza może bachowską solówką syntezatora [Ale uwaga!! – tu gra David Paton, choć Palladino pojawił się w sesjach tej samej płyty – odsyłam do komentarzy]. Pod koniec lat 90. Palladino jest w każdym razie stałym gościem wysokobudżetowych sesji – grywa u Claptona i u Pete’a Townshenda, co zresztą później zaowocuje dołączeniem do składu The Who po reaktywacji, w miejsce nieżyjącego Johna Entwistle. A gościnne popisy, w studiu i na scenie, zaprowadzą Palladino także do składu Nine Inch Nails. I na sesje Adele czy Harry’ego Stylesa. Tak, też tego z tegorocznych Grammy, skoro już wyliczać. Gdyby Palladino miał wyliczać wszystkie występy u boku zdobywców Grammy, byłby pewnie jednym z rekordzistów. Ale takich ludzi show biznes nie nagradza. 

XXI wiek w wydaniu PP to przede wszystkim dwa zespoły. Po pierwsze, The Vanguard, czyli grupa towarzysząca D’Angelo – także na dwóch wybitnych albumach, Voodoo i Black Messiah. Ten kolektyw sprowadził go znowu w okolice Motownu i Marvina Gaye’a. Tu znajdziemy raczej funkujące, a czasem przypominające kontrabasowy rodowód gitary basowej linie precision bassu. Choć fizjonomią Pino trochę się w zespole wyróżnia, no i wydaje się gościem ze świata nowej fali, to muzycznie pasuje idealnie. Drugą formacją (co ciekawe obie łączy nie tylko Palladino, ale też gitarzysta Isaiah Sharkey) jest zespół Johna Mayera, w Polsce wykonawcy, który nie notuje jakichś wielkich sprzedaży, ale w Ameryce – dla tradycji bluesowej i sztuki gitarowej postać centralna. Mayer to jeden z młodszych bohaterów gitarowych kursów, tak samo jak bohaterami tych basówkowych są od dłuższego czasu linie Palladino, często z koncertów Mayera. Przy okazji – jak łatwo się zorientować – nasz basista już na stałe zamieszkał w Ameryce, co zbliżyło go do kolejnych kalifornijskich współpracowników i właściwego debiutu (!) płytowego pod własnym nazwiskiem.  

Jak widać dużo robiłem przez weekend, żeby uniknąć pisania o albumie Notes with Attachments Pino Palladino i Blake’a Millsa. Ale nie dlatego, że to album zły. Przeciwnie. Tylko jego siłą wydaje się zupełnie coś innego niż określało pozycję Palladino jako basisty przez ostatnie cztery dekady. Mamy tu jego równorzędną współpracę z instrumentalistami młodszego pokolenia na bazie dość złożonych harmonicznie kompozycji, w których Walijczyk ponownie chwyta za bezprogowy bas. Tyle że gra na nim już zupełnie inaczej – delikatniej niż w latach 80. I z solówkami w miejsce riffów. Miałem też o tyle problem z powrotem do pisania o tym albumie, nagranym dla legendarnej marki Impulse! (choć jeszcze nieobecnym w oficjalnej polskiej dystrybucji), że dużą część utworów, w praktyce połowę albumu, można było poznać wcześniej. I tak znałem nie tylko wyróżniający się cudownie zaaranżowany utwór Just Wrong, jak i doskonały jam w rytmice afrobeatowej, jakim jest mój ulubiony Ekuté – przy okazji pewnie najbardziej przystępny utwór na tym albumie. I jedno z najlepszych, bez przesady, nagrań, jakie usłyszałem w tym roku, którego moc wynika w dużej mierze z instrumentalnego rzemiosła, precyzji rytmicznej i wyobraźni brzmieniowej. Podobnie afrykański klimat znajdziemy w Djurkel. Skonfrontowane są tu z nowoczesnym swingiem w Soundwalk i retro-estetyką lirycznego, musicalowego grania na zwolnionych obrotach w utworze tytułowym.

Towarzyszący basiście Mills nie jest postacią przypadkową – choćby z ostatnich sezonów można go pamiętać, poza solowymi nagraniami (zeszłoroczny album Mutable Sets), z sesji Weyes Blood czy ostatniego albumu Boba Dylana. Wszyscy trzej – włącznie z Samem Gendelem, którego uważam za pełnoprawnego współtwórcę albumu – spotkali się podczas sesji ostatniego albumu Perfume Geniusa. Zresztą warto wyjrzeć poza dwa okładkowe nazwiska, żeby się przekonać, że cała ekipa współtworząca Notes with Attachments – włącznie z utytułowanym już perkusistą Chrisem Dave’em (ma tu „swój” utwór, włącznie z tytułem) – to bezwzględnie pierwsza liga sidemanów. Łatwiej takim ludziom spotkać się dziś niż w czasach, kiedy życie ucieka w pogoni, na walizkach, między jednym koncertem a drugim. I to są te pozytywne strony pandemii. 

PINO PALLADINO, BLAKE MILLS Notes with Attachments, Impulse! 2021, 8/10