Lub dub

Uniwersalne słowo dub w polskich kontekstach może być zdradliwe. Wszystko przez tę naturalną w naszej kochanej polszczyźnie tendencję do ubezdźwięczniania „b” na końcu wyrazów. Utwór się nazywa, dajmy na to, Klub. Robicie wersję dubową i jest Klub dub. Wcale nie takie śmieszne, biorąc pod uwagę, że w tej wersji z „p” na końcu przestaje być już nie tylko dźwięczne, ale i wdzięczne. Sam bym majstrowania przy tym nie ryzykował, bo jeśli je odczytać po polsku, to niezauważone przejdzie co najwyżej w krajowym hip-hopie. JANCE (bo nasza kochana polszczyzna zaprasza też do odmiany ładnego skądinąd imienia JANKA z nazwy duetu) uchodzi dużo: tytuł każdego utworu na swoim nowym albumie kończą, podobnie jak na epce Krzyżacy, słowem zwyczajem jamajskich producentów hasłem dub. I da się to przełknąć z trzech powodów. Po pierwsze, aspekt wrażliwości kobiecej jest u JANKI obecny nie tylko w nazwie. Po drugie, panowie Daniel Drumz i Hatti Vatti wyobraźnię językową potwierdzają tytułem tej nowej płyty: MIDI Life Crisis. Tak, to zapewne jak nic moment w życiu, gdy kupujecie więcej urządzeń elektronicznych pod MIDI niż jesteście w stanie połączyć kablami. Po trzecie wreszcie – i to chyba najważniejsze, bo co by miało być ważniejsze niż to – broni ich jakość tej wydanej wczoraj produkcji.    

Skoro już zacząłem z taką refleksją językową, to muszę wytłumaczyć, że słowa produkcja używam świadomie. Bo, jak to się utarło w tej tradycji zaczynającej się… No właśnie, kiedy? W złotych latach IDM? Eee, wcześniej. W dobie Detroit techno? Nie, nie, chociaż elementy jednego i drugiego tu słychać. To może w pionierskich czasach hip-hopu? Też nie, bo oczywiście grubo ponad pół wieku temu na Jamajce. No więc jak się już utarło na tej Jamajce za czasów, gdy wszystko miało swój dubowy odpowiednik – sztuką jest tu to, co się rodzi z kręcenia gałkami w studiu nagraniowym. I jeśli piszę o jakości, to mam na myśli futurystyczne, świetnie skontrolowane i oryginalne brzmienie. Wykręcone dosłownie i w przenośni.   

Jeśli napisałem o wrażliwości kobiecej, to też nie było w tym przypadku. Bo gościnnie na tym albumie występują Sujka, czyli Iwona Król, i Kacha Kowalczyk. Pojawiają się w dwóch utworach umieszczonych na dwóch krańcach albumu i ich głosy są jedynymi ludzkimi aspektami tej stworzonej za pomocą maszyn muzyki. I tak jak w seksistowskiej w tym jednym aspekcie (choć ciągle, rzecz jasna, kochanej) polszczyźnie wystarczy jeden mężczyzna w grupie kobiet, żeby zamiast śpiewały mówić śpiewali, tak tutaj wystarczą te dwa głosy, dwa krótkie w istocie gościnne występy, żebym uznał datę wydania albumu, 8 marca, za symboliczną. Nie jest to w każdym razie testosteronowa muzyka na prostym beacie.  

Krzyżacy byli tylko przystawką. Co więcej, o ile program płyty oddaje chronologię powstawania utworów, będzie jeszcze lepiej. Z hasła, o ile lepsza jest strona B albumu od jego strony A, można śmiało robić pytanie do Milionerów, tak bardzo oczywiste jest rozgrzewanie się tych rytmiczno-melodycznych koncepcji w drugiej części, od utworu Dom spokojnej młodości dub, przez utopione w fantastycznych pogłosach arpeggia w Szkice węglem dub, aż po kompozycję tytułową. Nie wiem, jakie maszyny panowie Kaliński i Szlajnda musieli zaprząc do pracy nad tym materiałem, ale było warto spiąć je MIDI i zaprojektować trochę tych niemożliwych do odegrania z ręki rytmiczno-melodycznych splotów.      

No więc: kryzys? Jaki kryzys! Oni się dopiero rozgrzewają. Ale skoro przy tym jesteśmy: tytuł Hajs Dub to chyba raczej złośliwy żarcik ze wspomnianego hip-hopu niż efekt finansowych przemyśleń związanych z kryzysem wieku średniego?  

Są jeszcze wersje nośnikowe, ostatnie egzemplarze. A biorąc pod uwagę okładkę Zofii Paśnik, warto poddać pod rozwagę zakup wersji nośnikowej.  

JANKA MIDI Life Crisis, U Know Me 2021, 7-8/10